Józef Ankwicz, szef rządu I Rzeczypospolitej, nie krył się z tym, że służy Rosji. Został stracony 230 lat temu podczas powstania kościuszkowskiego

Był marszałkiem Rady Nieustającej, najwyższego wtedy organu władzy rządowo-administracyjnej, czyli – wedle dzisiejszych pojęć – premierem. Był też symbolem zdrady. Przyjrzyjmy się jego historii: w jego życiu jak w lustrze odbija się obraz ówczesnych elit. Od nich zależało być albo nie być tamtej Rzeczypospolitej.

07.05.2024

Czyta się kilka minut

Tak egzekucję zdrajców 9 maja 1794 r. uwiecznił francuski malarz Jean-Pierre Norblin, który był wtedy w Warszawie. Obraz przedstawia moment wieszania hetmana Józefa Zabiełły. Józef Ankwicz jest już powieszony po przeciwnej stronie, pośrodku wisi hetman Piotr Ożarowski // Reprodukcja Zofia Bazak / East News
Tak egzekucję zdrajców 9 maja 1794 r. uwiecznił francuski malarz Jean-Pierre Norblin, który był wtedy w Warszawie. Obraz przedstawia moment wieszania hetmana Józefa Zabiełły. Józef Ankwicz jest już powieszony po przeciwnej stronie, pośrodku wisi hetman Piotr Ożarowski // Reprodukcja Zofia Bazak / East News

Jest 9 maja 1794 r. W kraju trwa kościuszkowska insurekcja. Zrewoltowany lud Warszawy domaga się ukarania zdrajców. Zaraz po wyroku Sądu Kryminalnego czterej skazańcy prowadzeni są kolejno na egzekucję.

Tylko jeden z nich, Józef Ankwicz – jeszcze do niedawna pełniący w państwie funkcję, którą można by porównać z dzisiejszym urzędem premiera – zachowuje do końca wielkopański fason. Jego twarz, na francuską modłę, pokrywa warstwa bielidła. Wygląda, jakby występował w masce.

Co było w nim takiego, że – jak napisze potem Józef Ignacy Kraszewski – szedł pod szubienicę „okazały postacią, imponujący i bynajmniej niezmieszany”?

Przyjrzyjmy się jego historii. W tym krótkim, 44-letnim życiu jak w lustrze odbija się obraz ówczesnych elit. Od nich zależało być albo nie być tamtej Rzeczypospolitej.

 „DRĄŻKOWI” | Należał do pokolenia, którego głównym doświadczeniem był upadek Rzeczypospolitej, a najważniejszą życiową próbą – postawa, jaką wybierano wobec tego upadku.

Urodził się około roku 1750 w spolszczonej i uszlachconej rodzinie, wywodzącej się z patrycjuszowskiego rodu Jenkwitz. Ojciec Stanisław był kolejno stolnikiem krakowskim, kasztelanem bieckim i sądeckim. Po pierwszym rozbiorze w 1772 r., gdy został podwójnym poddanym, polsko-austriackim, cesarz z Wiednia nadał mu tytuł hrabiego.

Stolnik należał do niższej kategorii urzędów, a oba kasztelaństwa też nie przysparzały znaczności. W izbie senatorskiej nie zaliczano ich do „krzesłowych”, lecz „drążkowych”: ich miejsce było za biskupami, wojewodami i kasztelanami większymi, którzy zasiadali na krzesłach. „Drążkowi” sadowili się gdzie bądź, także na poręczach, stąd określenie.

Niemiecki literat Friedrich Schulz, pisząc wówczas o równym jakoby statusie szlacheckich „panów braci”, oceniał, że jest około trzydziestu znaczących familii, które „przez swe bogactwa, (...) głosem i osobami drobnej szlachty rozporządzają, są w łaskach u króla i wpływają na jego rozdawnictwa, mają po sobie ambasadorów obcych, powiązane są z najzacniejszymi rodzinami i z pomocą tego wszystkiego niezmierne mają znaczenie”.

ŻEBRZĄC ŁASKI | Fakt ten nie był bez znaczenia z punktu widzenia mocarstw sąsiednich – stanowił, jak byśmy dziś powiedzieli, dobrą „sytuację werbunkową”. Mania posiadania tytułów była bowiem dojmująca. „Było to – pisze w pamiętniku Józef Sułkowski (generał, uczestnik powstania kościuszkowskiego) – nigdy nie ugaszone pragnienie, pewien rodzaj puchliny szlacheckiej. Ten politowania godny zapał, który zdrowy rozsądek mógłby wziąć za chorobę, uważany był w owych czasach za wzniosłe namiętności”.

Jakim wzorem dla innych były tak wykreowane elity, wyczytać można w relacji Gabriela Bonnot de Mably z czasu pierwszego rozbioru: „Ludzie (...) sprawujący władzę w Rzeczypospolitej nadstawiają szyję pod jarzmo, żebrząc łaski przyszłych władców; czynią to (…) z tą wytworną łatwością, która cechuje wyrafinowanych dworaków najbardziej despotycznych krajów”.

Tak zwany portret sylwetowy Józefa Ankwicza autorstwa Johannesa Dursta; prawdopodobnie jedyny zachowany jego wizerunek z epoki // Polona.pl

TOWARZYSTWO | Wracając do Ankwicza: Adam Zamoyski, biograf króla Stanisława Augusta, określa go jako „pozbawionego skrupułów parweniusza”.

Urząd kasztelana sądeckiego przejmuje po ojcu, gdy temu nadany zostaje tytuł hrabiego austriackiego cesarstwa.

Młody Ankwicz pojawia się u historyka Andrzeja Hamerlińskiego-Dzierożyńskiego, opisującego XVIII-wiecznych karciarzy. Zaliczony do grona „nieledwie chłopców jeszcze, co później dopiero zabłysnąć mieli na firmamencie szulerskim, ale już teraz nie wahali się siadać do stolika z najtęższymi graczami”.

Jest wśród tych graczy Adam Poniński, marszałek pierwszego Sejmu rozbiorowego. Są też inni sługusi ambasadorów rozbiorowych mocarstw. Dla młodzieńca o „wątłych siłach moralnych” (tak ocenia go autor jego biogramu w Polskim Słowniku Biograficznym Juljan Nieć) to fatalne towarzystwo.

CZŁOWIEK KRÓLA | Nieć podaje, że młody Józef kształci się w warszawskim Collegium Nobilium. W roku 1776, mając 26 lat, posłuje na Sejm z ziemi krakowskiej. Następnie dzięki swoim zdolnościom prawniczym zostaje protegowany przez króla na sędziego trybunału koronnego.

Mimo namów króla z obu posad jednak wkrótce rezygnuje. Niemniej na Sejmie w 1784 r. delegują go do deputacji zajmującej się wyborem kandydatów do Rady Nieustającej – faktycznego rządu (organ ten powołano w 1775 r.). Zostaje też uhonorowany Orderem Orła Białego (co jednak niewiele znaczy, król lekko szafuje tym orderem).

Po śmierci ojca w 1784 r. Józef obejmuje majątek i przyjmuje tytuł hrabiego. Wycofuje się wtedy na pewien czas z działalności politycznej. Bywa w Dreźnie i Wiedniu. We wsi Inwałd chce postawić rodową rezydencję, ale budowy nie kończy – rozrzutność go rujnuje, trwoni majątek swój i żony (także grą w karty).

Nękany procesami przez wierzycieli, szuka pomocy u króla. Ten ofiaruje mu pensję, oczekując w zamian przysług na Sejmie Czteroletnim, który ma reformować państwo.

Ankwicz, „drapując się w togę gorliwego »patrioty«” (jak pisze Nieć), oczekiwania te spełnia. „Patrzę tu jak na poczwary na tych wszystkich, którzy zwodzili dotąd naród” – oburza się w liście do króla. Jan Sagatyński, królewski paź, wspomina, że Ankwicz był „przystojny, pięknej twarzy, wspaniałej figury i słynął ze swej wybornej wymowy, którą odznaczał się na Sejmie czteroletnim”.

DYPLOMATA | Korzystając z patronatu króla, Józef chce pozyskać intratny urząd wojewody krakowskiego. Nie udaje się. Stara się więc o miejsce we wznowionej przez Sejm służbie dyplomatycznej. Bez skutku zabiega o posadę posła w Hiszpanii. Za to dostaje nominację na posła w Kopenhadze.

„Od początku panowania – relacjonuje świadek tamtych czasów Adam Moszczeński –  dążył król do poniżenia magnatów i familii, które się wynosiły nad równość szlachty (...) i nigdy ich nie używał, nie wysyłał posłami do zagranicznych dworów, ale z nowo zrobionych i wybranych pomiędzy szlachtą”.

Na wieść o uchwaleniu Konstytucji 3 Maja Ankwicz pisze w depeszy: „Nie mogę wpośród ojczyzny, wpośród współziomków wylać uczucia najradośniejszego (...), głos radości wyżej posyłam. Idzie on wraz z dziękczynieniem do najwyższego łask wszelkich dawcy, ztamtąd niech na prawdziwych ojczyzny wybawicielów wszelka spada nagroda, pomyślność i błogosławieństwo”.

Gaża nie wystarcza mu jednak na opłacenie kosztów. Musi nadwyrężać swoje fundusze, zadłużać się. Po półrocznym posłowaniu prosi o zgodę na powrót do kraju.

Po powrocie zabiega o reaktywację swego poselstwa, lecz stawia warunek. Złożywszy urząd kasztelana, domaga się zwrotu wydatków za dotychczasową misję. Otrzymuje je, po czym znów zjawia się w Kopenhadze. Tym razem z funkcji zwalnia go Targowica – ruch antyreformatorski, który znosi decyzje Sejmu Wielkiego.

DUKATY I AMBICJE | Kiedy zaczął się wysługiwać kolejnym rosyjskim ambasadorom? Czy był to ten moment, gdy poseł carycy Jakow Bułhakow obdarował go kosztowną tabakierą? W każdym razie pewna jest motywacja Ankwicza: pieniądze, a także pragnienie, aby stać się wreszcie kimś znacznym, wybić się ku wielkopańskiej znaczności.

Kolejny rosyjski ambasador Jakob Sievers (to on przeprowadzał Sejm rozbiorowy w Grodnie) w korespondencji ze swym następcą tak charakteryzuje Ankwicza: „Posiada on wielkie zdolności, ma piękne pióro i był najznakomitszym mówcą sejmowym; co się jednakże tyczy spraw bieżących, nie śmiałbym polegać na nim samym”.

Przekazuje też, że hrabia pobierał od niego miesięcznie ok. 1500 dukatów. Z kolei w liście do córki Sievers chwali się: „Gdybyś słyszała, co dziś hrabia Ankwicz, najwymowniejszy spomiędzy posłów, mówił na konferencji (...), byłabyś powiedziała, że nie można opuszczać tych ludzi, którzy twojego papę lubić się zdają”.

Z wystąpień Ankwicza najmocniej wybił się koncept, jakim się popisał, gdy żądano od posłów zatwierdzenia traktatu rozbiorowego. Wobec ich milczącego bojkotu ogłosił, że milczenie oznacza zgodę.

„Ten człowiek – pisze historyk Wacław Tokarz – przeszedł bez najmniejszego przekonania, li tylko dla zrobienia kariery, w szeregi zwolenników Rosji, oddając na jej usługi swą zdolność wypowiadania mów patetycznych przy każdej okazji”.

SZELMA | Następnie, dzięki Sieversowi, zostaje marszałkiem Rady Nieustającej, najwyższego wtedy organu władzy rządowo-administracyjnej w państwie. Sejm przyznaje mu pensję 24 tys. złotych polskich (zamiast etatowych 15 tysięcy). Wynosi go to ponad innych członków Rady.

Jednak dla niego to mało. „To wszystko – pisze Tokarz – nie wystarczyło mu do spłaty długów, do zaspokojenia nawet zwykłych potrzeb życia. Jego też miał na myśli Sievers, gdy (...) zwracał się do Imperatorowej z prośbą, aby od siebie wyznaczyła pensje członkom Rady, (...) gdyż inaczej Prusy kupią ich za bardzo niewielkie pieniądze”.

Gdy miejsce Sieversa zajmuje Osip Igelström, Ankwicz służy mu równie gorliwie. Na jego żądanie odszukuje oryginały Konstytucji 3 Maja i druki z czasów Sejmu Czteroletniego, by zatrzeć ślady po ustanowionych wtedy prawach. Pomaga Igelströmowi w przywracaniu najgorszych ustrojowych wad. Dziełem Rady jest też uniwersał na sejmiki z poleceniem, by na urzędy wybierano targowiczan.

„Choćby mnie szelmą nazywano – wyznaje w liście do jednego z nich – to ja już mocniejszej strony nie puszczę, bo idzie o moją egzystencję”.

Odsuwają się od niego przyjaciele, a nawet krewni. W Radzie jest znienawidzony za, jak pisze Tokarz, „czelność popierania najhaniebniejszych wniosków pięknymi, klasycznymi frazesami o potrzebach Ojczyzny”. I za to, że donosi Igelströmowi na innych członków Rady.

Tablica grobowa Józefa Ankwicza, która znajdowała się na warszawskim Cmentarzu Świętokrzyskim, dziś już nieistniejącym / wikipedia.org

WIDMO KARY | Po tym jak 24 marca 1794 r. w Krakowie Kościuszko ogłasza insurekcję, Ankwicz zjawia się na posiedzeniu Rady z odezwą Naczelnika, w której ten grozi karą śmierci za „zbrodnie przeciwko celowi zbawienia Ojczyzny popełnione”. Czy się boi? Może tak, duch powstańczy rozchodzi się już także po Warszawie.

Aby go poskromić, Rada rozkazuje polskiemu wojsku współdziałać z rosyjską armią, która stacjonuje w kraju. Wojsko się burzy. Król chce ogłosić uniwersał nawołujący do zachowania spokoju, ale Igelström uważa, że jego wymowa jest za łagodna. Ankwicz, mimo oporu innych członków Rady, wymowę tę wyostrza.

Podobnie dzieje się z notą, w której Igelström żąda pozwania przed sąd kilku osób z warszawskiego spisku powstańczego. Ankwicz zmusza Radę do głosowania. Jej członkowie, strwożeni nadchodzącą burzą, odpowiadają milczeniem. Jak kiedyś, Ankwicz uznaje to za zgodę.

Wielu zagrożonych karą za zdradę ucieka ze stolicy. Ankwicza zatrzymuje polecenie Igelströma. Choć jako marszałek Rady ma wojskową ochronę, każe służbie, by kładła mu w gotowości ubranie pod łóżkiem. Śpi z szablą i pistoletami.

PYCHA ARESZTANTA | Jest połowa kwietnia 1794 r. Plotka, jakoby Rosjanie szykowali w Warszawie krwawą rzeź, sprawia, że w stolicy wybucha powstanie.

Ochrona Ankwicza ucieka. Ten schronienia szuka w zamku. Król, choć chroni wielu jemu podobnych, nie życzy sobie jego obecności. Pozostaje mu jedno: udać się dobrowolnie do więzienia. Pytanie tylko jak, aby po drodze uniknąć ulicznego samosądu. Prezydent Warszawy Ignacy Zakrzewski odmawia. Lituje się sekretarz Komisji Edukacji: przechowuje Ankwicza, dopóki nie uda się przewieźć go do więzienia w Pałacu Rzeczpospolitej. Tu po paru dniach trafia do piwnic w prochowni – między przestępców kryminalnych.

Sagatyński wspomina, że Ankwiczowi pozwolono mieć na usługach kamerdynera. Umożliwia mu to tajemną korespondencję z kochanką Franciszką Rytelską. Ona błaga go, by zwrócił się o wstawiennictwo do jednego z przywódców powstania, szewca Jana Kilińskiego. On odpowiada: „Wolę umrzeć, niż się upadlać przed szewcem”.

Rytelska wymyśla inny sposób. Na wypadek, gdyby obozujący pod stolicą korpus rosyjski zamierzał zaatakować, wystawiono na drodze z tamtego kierunku straże i słupy owinięte smolistymi wieńcami. W razie zbliżania się wroga straż ma je podpalić. Rytelska namawia sługę, by podpalił pierwszy ze słupów. Kaptuje też ludzi, którzy podczas wywołanego zamętu mają uwolnić Ankwicza i przeprawić za Wisłę. Tam czeka zaprzęg.

Mimo zamieszania ucieczka nie udaje się. Tymczasem po ulicach stolicy niosą się gniewne żądania ukarania zdrajców.

PROCES | O świcie 9 maja przed ratuszem na Starym Rynku stoją trzy szubienice. Czwarta, dla biskupa Kossakowskiego, na Krakowskim Przedmieściu przed kościołem bernardynów. „Kilka tysięcy gminu uzbrojonego cały rynek zaległo” – wspomina Józef Wybicki, uczestnik insurekcji. „Uzbrojonego w kosy i piki, żelaza, pałasze, siekiery na drągach osadzone” – uzupełnia inny pamiętnikarz.

Straż obywatelska doprowadza więźniów do ratusza. Hetmana Ożarowskiego niosą na fotelu, jakoby „z powodu słabości”. Kossakowski idzie ze spuszczoną głową. Ankwicz i hetman Zabiełło kłaniają się wytwornie ciżbie.

Pod rządami „moskiewskich liziłapków”. Jak 230 lat temu wyglądała agonia I Rzeczypospolitej – i jak doprowadziło to do wybuchu pierwszego polskiego powstania

W styczniu 1794 r. w Warszawie nie organizuje się zabaw karnawałowych. W stolicy teoretycznie niepodległego nadal państwa kwateruje olbrzymia liczba rosyjskiego wojska, na porządku dziennym są rabunki i gwałty. Hucznie bawi się tylko miejscowa kolonia rosyjska. A wraz z nią ludzie, których ówczesny vox populi określa mianem „liziłapków”.

„Ankwicz – pisze Hamerliński-Dzierożyński – zachowywał się najodważniej i najbardziej po pańsku. Na pytania trybunału odpowiadał bez wykrętów, bronił się logicznie”. Kiliński przytacza w pamiętniku jego ripostę na zarzut udziału w rozbiorze kraju: „Cała pierwsza klasa szlachty, wszyscy podpisali. (...) Gdyśmy wszyscy grzeszyli, to też wszyscy wisieć powinni. Ale tam, gdzie wszyscy grzeszą, tam grzechu nie masz, a zatem i ja wisieć nie powinienem”.

EGZEKUCJA | Ożarowskiego na szubienicę podciągają na fotelu. Kiliński wspomina, że miał on na sobie „tylko szlafrok, kamizelkę i spodnie dosyć ordynarne”. Inny świadek dodaje, że „nieprzyjemny był widok, kiedy powieszony, mając zęby wprawione, wysunął one naprzód, tak jak gdyby się śmiał ze swej niedoli”.

Zabiełło błaga o miłosierdzie, rzuca się mijanym ludziom do nóg. Krzyczy, że jest niewinny, bo to jego żona brała pieniądze z rosyjskiej kasy.

Biskup Kossakowski, z którego przed egzekucją zdarto duchowne suknie, też błaga o litość i woła, by powiesić króla.

Ankwicza wieszają po Ożarowskim. Sagatyński wspomina, że skazaniec „sądził, że i przy szubienicy lud doskonałą wymową potrafi ująć, zmiękczyć i uwolnić się od haniebnej śmierci”. Z drabiny rozpoczyna więc kwieciście: „Narodzie! Zawsze szlachetny! Zawsze sławny! Czyliż nie znajdę u was litości?”. Przerywają mu okrzyki, szczęk pałaszy i odgłos bębnów. Sięga zatem po złotą tabakierkę, zażywa tabaki i wręcza tabakierkę katu. Według jednej z wersji miał mu powiedzieć, że to pamiątka, „żeś marszałka koronnego miał w rękach swoich”.

Do szubienicy, na której wisi, ktoś przykleja wiersz:

Był posłem, kasztelanem, był marszałkiem rady,

We wszystkich tych urzędach wszędzie użył zdrady.

Jego piękność, wymowa wielu omamiało,

A pospólstwo po prostu powiesić kazało.

PRYZMAT WYOBRAŹNI | Bielidło na twarzy Ankwicza wywołuje wrażenie, że odgrywa on scenę śmierci, by potem zejść do garderoby i zetrzeć z twarzy maskę.

Jarosław M. Rymkiewicz, rozważając w książce „Wieszanie” problem dochodzenia prawdy w świadectwach z przeszłości, wnioskuje, że historia jest w gruncie rzeczy sferą naszych o niej wyobrażeń.

Przyglądając się epizodom z życia Ankwicza, wyobrazić sobie zatem można, że miał on naturę aktora, utalentowanego, lecz o „wątłych siłach moralnych”.

Gdy z pozycji parweniusza wybił się wreszcie do wiodącej roli, odegrał ją z zacięciem do końca. Braw za to jednak nie otrzymał. Lud ze wzgardą patrzył, jak za opadającą kurtyną niknie stary świat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Wytworny szubienicznik