Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sejm w ubiegłym tygodniu przyjął budżet w zaskakująco spokojnej atmosferze. Zarazem prezydent dystansuje się od sugestii swego obozu politycznego, że powinien odesłać dokument do Trybunału Julii Przyłębskiej (budżet zaskarżony w TK nie daje mu podstaw do rozwiązania parlamentu) i deklaruje, że ma nadzieję wkrótce go podpisać.
To niemal wierna kopia projektu budżetu stworzonego przez poprzednią ekipę, jednak koalicjanci, którzy władzę przejęli dopiero w grudniu, nie mieli czasu na przygotowanie własnego – takie prace trwają zwykle pół roku. Stąd też – jak zapewniał sam Donald Tusk – brak w najnowszym planie wydatków państwa sztandarowej propozycji Platformy z kampanii, czyli wzrostu kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Udało się za to dopisać podwyżki dla budżetówki i wygospodarować pieniądze na finansowanie in vitro, dołożyć pieniędzy głodzonej przez byłego ministra Przemysława Czarnka Polskiej Akademii Nauk, a nawet wyznaczyć budżet na modernizację akademików. Jest oczywiście 800+ oraz 13. i 14. emerytura.
Atomowy chaos: rząd gasi własny pożar. Co dalej z elektrownią jądrową?
Największą słabością budżetu 2024 są przychody. Pod znakiem zapytania stoją głównie wpływy z podatku VAT.
Dochody państwa mają sięgnąć 682,4 mld zł, z czego 603,9 mld zł ma pochodzić z podatków. Wydatki dobiją natomiast do 866,4 mld zł. Deficyt wyniesie aż 5,1 proc. PKB, czyli przekroczy dopuszczalny unijny poziom 3 proc. Możliwe więc, że w ciągu roku rząd będzie musiał ustawę nowelizować. Wszystko zależy więc głównie od tego, jak mocno nasza gospodarka odbije w tym roku po ubiegłorocznej zapaści, ale konsumpcji z pewnością pomogą zapisane w budżecie transfery socjalne.
Kto zyska na nowym programie mieszkaniowym
Jedno jest pewne. Różnice w podejściu do długu publicznego między nową koalicją a PiS pokaże nam dopiero przyszłoroczny budżet. Kluczowe wydaje się pytanie o powrót do pomysłu 60 tys. zł kwoty wolnej od podatku. Tusk rzucił go w ferworze kampanii. Na chłodno bardzo trudno będzie go obronić.