Czek bez pokrycia

W myśl zasady, że dobrymi chęciami piekło wybrukowane, „Gniazdo” dekonstruuje wizerunek mężczyzny dbającego o to, by jego dzieci miały w życiu lepiej niż on, nawet za cenę emocjonalnych więzi.

12.10.2020

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Gniazdo” / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z filmu „Gniazdo” / MATERIAŁY PRASOWE

Kino, głównie na fali kryzysu 2008 roku i w ramach wymierzania sprawiedliwości społecznej, lubi epatować nas wyczynami różnej maści „wilków z Wall Street” czy banksterskich „tłustych kotów”. I nigdy tak do końca nie wiadomo, gdzie kończy się krytyka, a zaczyna skrywana fascynacja zepsuciem.

Rzadziej też zagląda się w przestrzeń prywatną owych „wilków” i „kotów” – z punktu widzenia rodzinnego stadła, od strony jadalni, sypialni czy choćby i stajni. A tak właśnie dzieje się w filmie „Gniazdo”, gdzie ponadczasowe zdanie „chciwość jest dobra” (patrz: „Wall Street”, reżyseria Oliver Stone, rok 1987) staje się maksymą troskliwego męża i ojca, zagranego przez Jude’a Lawa. Który i tym razem potrafi nas zwieść swoim młodopapieskim wdziękiem.

Scenarzystę i reżysera Seana Durkina najbardziej interesuje ludzki i międzyludzki wymiar bogacenia się oraz związany z nim podział życiowych ról. „Wilczek” o imieniu Rory w połowie lat 80. postanawia zamienić nowojorskie Wall Street na londyńskie City, które „wkrótce wystrzeli” i potrzebuje „amerykańskiej” energii. Gwoli ścisłości: bohater jest z pochodzenia Anglikiem – wraz z żoną i dwójką dzieci wraca więc po latach do ojczyzny.

Rory nabywa wiekową posiadłość w hrabstwie Surrey. Co z tego, że mocno podupadłą, ważne, że z elżbietańskim stołem i duchami grupy Led Zeppelin, która ponoć tu kiedyś rezydowała. Allison, żona Rory’ego, odtworzy tutaj swoją stadninę koni, luksusowym futrem otrze łzy za bardziej wyluzowaną Ameryką, dzieciaki trafią do prywatnych szkół. A bohater w tym czasie zrobi interes życia. Łatwo się domyślić, iż ów czas przyszły dokonany oznacza w filmie tryb raczej życzeniowy.

Durkin pokazuje, jak ambitny yuppie próbuje pójść na skróty na fali deregulacji i prywatyzacji. I zrazu wszystko toczy się gładko, normalnie, w rytm płynących zza kadru smakowicie jazzujących fraz. On jest pracusiem, ona lubi sobie dłużej pospać i oboje nie dostrzegają, że ich dzieci znacznie gorzej aklimatyzują się w nowym miejscu.

Pewnego dnia robotnicy zajmujący się renowacją domu przestają przychodzić do pracy – okazuje się, że Rory wystawił im czek bez pokrycia. Kiedy Allison odkrywa ten fakt, jeszcze skrzętniej chomikuje przed mężem topniejącą gotówkę. W domu zbudowanym na wątłych fundamentach materialnego sukcesu z każdym dniem rośnie napięcie. Wychodzą na jaw stare grzechy i założycielskie kompleksy. Pogłębia się wyobcowanie, w głowach budzą się demony, muzyka coraz bardziej wije się w arabeskach.

Familijny thriller opowiadany jest z różnych perspektyw, w tym również dziecięcej i kobiecej. Żona ­Rory’ego, w wybornej interpretacji Carrie Coon, okazuje się tutaj zarówno beneficjentką, jak i ofiarą. Oraz tą, która trochę za późno rozpoznaje pokrętną grę, jaką prowadzi ze światem jej małżonek. Bunt Allison, aczkolwiek chwilami szczeniacko-pijacki, ma w sobie coś z pokoleniowej zmiany, o której mówi nieodwiedzana przez lata matka bohatera: kobiety, które zadają pytania, stają się niewygodne.

To przekonanie Durkin z pewnością podziela, tworząc film chłodny, specjalnie wypreparowany z wszelkiej „mięs­ności”, oparty na niedomówieniach, domysłach i zmierzający bardziej w stronę przypowieści niż obyczajowego dramatu. Choć mimo wszystko psychologicznie gęsty i dojmujący, opowiedziany głównie kamerą i światłem. W myśl zasady, że dobrymi chęciami piekło wybrukowane, „Gniazdo” dekonstruuje wizerunek mężczyzny providera (dostawcy), dbającego o to, by jego dzieci miały w życiu lepiej niż on, nawet za cenę emocjonalnych więzi. A że scenerią jest napakowana historią angielska rezydencja, rzecz dotyczy także kosztów mobilności społecznej w świecie zbudowanym na odziedziczonych aktywach.

Sam Durkin przeszedł drogę podobną do swoich bohaterów, przynajmniej w sensie geograficznym. Urodził się co prawda w Kanadzie (rocznik 1982), ale jako dziecko zaliczył przeprowadzkę i do Londynu, i do Nowego Jorku, gdzie jego ojciec robił grube interesy, ponoć nie zawsze uczciwe. Zapewne mały Sean zdążył już wtedy zauważyć, że wokół niego zmienia się nie tylko akcent i położenie kierownicy w samochodzie. Punktowanie różnic między obiema kulturami nie jest jednak dlań najważniejsze.

W jego znakomitym amerykańskim debiucie „Martha Marcy May Marlene” (2011) tytułowa bohaterka popadała w obłęd, próbując uciec przed przemocową sektą, a zarazem nie znajdując schronienia w tak zwanym normalnym świecie, opartym na karierze i posiadaniu. „Gniazdo” idzie pod tym względem jeszcze dalej w mrok, wskazując na skutki czegoś, co Thomas Piketty, twórca „Kapitału w XXI wieku”, nazywał „sakralizacją własności prywatnej”. I nie ma większego znaczenia, że akcja toczy się dawno temu, w epoce Thatcher i Reagana.

Tytułowa posiadłość, mocno nadgryziona zębem czasu i usytuowana na odludziu, w obiektywie kamery Mátyása Erdélya („Syn Szawła”) przypomina nawiedzony dom z horroru. Staje się nieomal żywym organizmem, zasysającym swoich mieszkańców. Miała być dla nich symbolem statusu, ale przeistoczyła się w zimną pułapkę. W jednej z końcowych scen nastoletnia córka Allison organizuje po kryjomu ostrą imprezę i zaprasza na nią okoliczną kawalerkę – raczej nienawykłą do pałacowych progów. To jedyny moment, kiedy w szacowne mury zostaje wpuszczone jakieś życie. Bo przecież „nikt tu nie jest sobą!” – co wykrzyczała w pewnym momencie zrozpaczona żona Rory’ego. Bo przecież „tu jesteś tym, kim się urodziłeś” – jak słyszeliśmy wcześniej z jego ust, kiedy zamierzał zaprowadzać w City „amerykański” model biznesowy.

„Gniazdo” bardziej zatem niż o chciwości traktuje o rozchwianej tożsamości, o sztucznym ukorzenieniu i nadwątlonym zaufaniu. Dlatego scena finałowa, następująca tuż po sądnej nocy, wydaje się najbardziej ze wszystkich przesiąknięta grozą. Stawia pytania o to, kim tak naprawdę byli dla siebie nawzajem Rory, Allison i ich dzieci, co z tego pozostało i czy coś wreszcie udało im się zrozumieć.©

GNIAZDO (The Nest) – reż. Sean Durkin. Prod. Wielka Brytania 2020. Dystryb. M2 Films.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2020