Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiadomo, Ziemia nie jest płaskim plackiem i nie przykrywa jej siedem sklepień, ponad którymi mieszkają bogowie, a mimo to wielu szukających Boga, również chrześcijan, wciąż próbuje odnaleźć Go poza chmurami, skąd trzeba ich przywoływać. Na przykład odmawiając „Ojcze nasz”, ten i ów zamyka oczy, zadziera głowę ku niebu. Czyżby nie słyszał, że mówi do Ojca naszego, a nie tylko swojego?
Widocznie taki daleki Bóg jest Bogiem bardzo wygodnym. Na co dzień nie musimy się Nim zajmować. Wystarczy, gdy ma się niecierpiącą zwłoki sprawę, ofiarować Bogu eucharystyczną ofiarę i On powinien się tą sprawą zająć. Wciąż też prosimy Ducha Świętego, żeby przyszedł, zstąpił, jakbyśmy nie wiedzieli, że jest z nami od zawsze: „A ziemia była bezładną pustką. Ciemność zalegała nad bezmiarem wód, a Duch Boży unosił się nad wodami”. W Dziejach Apostolskich zaś czytamy: „Galilejczycy, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Jezus został wzięty spomiędzy was do nieba, ale przyjdzie tak samo, jak Go widzieliście idącego do nieba”.
O to, jakimi drogami Bóg chodzi, nie wypada nawet pytać. Syn Boży Jezus nie spadł z nieba. Przyszedł, wyłonił się z groty, z łona ziemi i z łona kobiety, czyli z wszechświata. Dzisiaj też przychodzi stamtąd, a nie spoza siedmiu rzek i gór. Przecież w widzialnym dane jest nam niewidzialne. Tymczasem daliśmy sobie wmówić i wmawiamy innym, że w widzialnym i mierzalnym świecie nie ma miejsca dla żadnych bogów, mimo że już nie tylko teologia, filozofia i sztuka, ale właśnie nauka zaczyna coraz mocniej tę racjonalistyczną pewność podważać.
Eksmitując niewygodnego nam Boga poza granice tak zwanej doczesności, zasklepiliśmy przestrzeń życia i dusimy się w jej wnętrzu niby w bunkrze, do którego odcięto dopływ powietrza. I choć się dusimy, nawet przed sobą nie chcemy przyznać, że taki los sami sobie zgotowaliśmy. Ledwie dysząc, nadal kurczowo trzymamy siebie i innych w tej wymyślonej złotej klatce, de facto nieistniejącej. A trzeba niewiele, tylko jednego. Otwartych oczu, żeby zobaczyć, że Bóg jest „wszystkim we wszystkich”.
Tadeusz Różewicz mówi: „Widziałem Go // spał na ławce (…) płaszcz na nim był purpurowy / podobny do starej wycieraczki // na głowie miał czapkę uszatkę / na dłoniach fioletowe rękawiczki (…) spał spokojnie jak dziecko // poczułem w sercu swoim / (nie pomyślałem lecz poczułem) / że to jest Namiestnik / Jezusa na ziemi (…) pochyliłem się nad nim / i poczułem zepsuty oddech / z jamy / ustnej // a jednak coś mi mówiło / że to jest Syn Człowieczy // otworzył oczy / i spojrzał na mnie / zrozumiałem że wie wszystko / odchodziłem pomieszany / oddalałem się / uciekałem // w domu umyłem ręce”.