Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie życzyłbym żadnemu urzędnikowi podejmować decyzji w takich warunkach – mówił były szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk przed komisją śledczą, badającą okoliczności wydania kilkudziesięciu milionów złotych na tzw. wybory kopertowe w 2020 r., czyli niedoszłe głosowanie korespondencyjne na prezydenta.
Gdyby oceniać tylko formę poniedziałkowego przesłuchania Dworczyka, trzeba przyznać, że wyszedł on z niego w miarę obronną ręką. Odpowiadał na pytania spokojnie, w miarę precyzyjnie, unikał też ocen politycznych. Jednocześnie nie spychał odpowiedzialności na innych, a nawet starał się unikać rozstrzygania, czy większa odpowiedzialność za działania w związku z niedoszłymi wyborami spada na premiera Mateusza Morawieckiego, czy wicepremiera Jacka Sasina, bezpośrednio je nadzorującego. Nie umiał jednak przekonywająco uzasadnić, czym się różni zlecenie przygotowań do wyborów od zlecenia samych wyborów, skoro w obu przypadkach oznacza to dostęp do publicznych funduszy, który dziś pragnie rozliczyć komisja.
Dworczyk do znudzenia podkreślał „ekstraordynaryjność” sytuacji, z jaką mieliśmy do czynienia wiosną 2020 r., gdy wybuchła pandemia COVID-19. Przekonywał, że jakakolwiek próba przeprowadzenia w tych warunkach wyborów musiała oznaczać działania niestandardowe, wobec których nie ma do końca wypracowanych procedur.
W ten sposób próbował uzasadniać, dlaczego przy rozpoczęciu przygotowań do wyborów rząd oparł się na ustnych opiniach prawników (pisemne powstały po fakcie). Podobnie tłumaczył zlecanie czynności Poczcie Polskiej, choć nie do takich celów została ona powołana. Mało przekonująco zabrzmiał argument, że gdyby tak się nie stało, członkowie rządu mogliby otrzymać zarzut niedopełnienia obowiązków.
Były szef KPRM na pewno nie powinien być głównym oskarżonym w kwestii wyborów kopertowych. Był przecież tylko wykonawcą decyzji politycznej Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego, którzy parli wbrew wszystkiemu do wyborów, i dopiero jawny opór wicepremiera Jarosława Gowina skutecznie ich powstrzymał (ważna była też postawa Senatu, który maksymalnie przetrzymał uchwaloną przez Sejm ustawę).
Dworczyk był w tej operacji w zasadzie pionkiem, który miał przygotować instrumentarium prawne uzasadniające wątpliwe decyzje. To nie jego widzimisię przesądziło np. o tym, że wydrukowano bez potrzeby miliony kart do głosowania. Oczywiście nie wolno go do końca usprawiedliwiać, zawsze można postawić mu pytanie, które stawia się wobec każdego, kto wykonuje wątpliwe pod względem legalności rozkazy: dlaczego się nie sprzeciwił?
W innych sprawach, jak choćby w kwestii pomysłu wyprowadzenia wojska na ulice podczas protestów jesienią 2020 r., Dworczyk potrafił się postawić własnym dysponentom politycznym, co wiadomo dzięki wyciekowi e-maili z jego prywatnej skrzynki. Przeciwko organizacji wyborów kopertowych jednak nie zaprotestował.
Przesłuchanie byłego szefa KPRM jeszcze raz potwierdziło, że w pandemii nie było warunków do przeprowadzania jakichkolwiek wyborów. I że trzeba było wówczas wprowadzić stan nadzwyczajny, który elekcję prezydenta zgodnie z konstytucją przesunąłby o kilka miesięcy – warunki po wybuchu pandemii dawały ku temu wystarczające podstawy.
Jednak podejmujący wszystkie najważniejsze decyzje w państwie prezes PiS po prostu tego nie chciał z powodów politycznych. Wierzył, że im szybciej będą wybory prezydenckie, tym lepszy Duda osiągnie wynik – przyznał to podczas swojego przesłuchania przed tą samą komisją Jarosław Gowin.