Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W brawurowym debiucie, nagrodzonym Oscarem za scenariusz, Emerald Fennell wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę. Urodzona w Wielkiej Brytanii reżyserka i aktorka nową inspirację znalazła w swojej ojczyźnie, dobrze znanej z klasowych podziałów czy fascynacji arystokratycznym stylem życia. Tytułowe Saltburn to bowiem nazwa posiadłości, do której trafia bohater za sprawą Feliksa, wysoko urodzonego kolegi ze studiów. Poznali się na Oxfordzie, choć Oliver mógł znaleźć się w tych szacownych murach tylko dzięki stypendium. Tak rozpoczyna się właściwa opowieść, nakręcana – aż do granic obłędu – przez niezdrowe aspiracje i apetyty.
- SALTBURN – reż. Emerald Fennell. USA/Wielka Brytania 2023. Prime Video
Niby widzieliśmy już wiele podobnych historii, zapożyczonych u „Posłańca” Josepha Loseya, krytycznych wobec brytyjskiego „kina dziedzictwa” spod znaku Merchanta i Ivory’ego. Kłania się tu przede wszystkim „Utalentowany pan Ripley” Anthony`ego Minghelli (chwilami można mieć déjà vu), w mniejszym stopniu „Gosford Park” Roberta Altmana. U Fennell znajdziemy dużo więcej dystansu, kiedy opowiada o splocie przywileju i pożądania. Już czołówkę filmu zapisano staroświecko kiczowatą czcionką – wyraźna sugestia, by traktować „Saltburn” raczej z przymrużeniem oka. Oszczędzono nam jednak karykaturalnych czy kampowych przegięć, na modłę powieści i serialu „Patrick Melrose”.
Wydaje się, że wszystkie karty rozdano już na początku. Barry Keoghan, znany chociażby z „Duchów Inisherin”, wciela się w postać plebejusza i samotnika zapatrzonego w popularnego kolegę. Tymczasem Felix (w tej roli Jacob Elordi, jedna z gwiazd serialu „Euforia”) przypomina mu na każdym kroku, choć niekoniecznie wprost, kim Oliver nigdy nie będzie, bo ogranicza go klasowe pochodzenie. Jednocześnie ów arystokratyczny przyjaciel wyraźnie go pociąga, albowiem Eros i społeczny status czy raczej seks i władza tworzą tutaj zlepek nierozerwalny i perwersyjny. Kiedy jednak ubogi chłopak zostaje zaproszony na wakacje do Saltburn, jego relacja z Feliksem oraz innymi członkami zamożnej rodziny stopniowo zamienia się w wyrachowaną grę. Z maskotki i ofiary, budzącej w zblazowanych bogaczach poczucie winy, ambitny student powoli staje się wytrawnym manipulatorem.
W tego rodzaju filmach dynamika związków międzyludzkich nie podlega nadmiernemu falowaniu. Zastyga raczej w jednoznacznych pozach i podziałach. Aczkolwiek Felix, choć mocno już nadpsuty życiowym powodzeniem, nie jest typowym bubkiem z wyższych sfer. Jego krewni zaś to przy bliższym poznaniu nieszczęśnicy, zakładnicy zmurszałych form i familijnych zależności. Tymczasem wkradający się w ich łaski Oliver pozostaje figurą odpychającą i śliską – zdrajcą swojego świata, wzgardzanym uzurpatorem tego nowego, uczestnikiem podwójnej maskarady, narzuconej mu zarówno przez innych, jak i przez siebie samego. Ktoś taki uniemożliwia widzom jakąkolwiek empatię czy sympatię.
Najbardziej brakuje temu filmowi, tak mocno przecież uwikłanemu w wyższość i niższość, a także w chorobliwą zazdrość i wstyd, bardziej gombrowiczowskiego ukąszenia. Jeśli gdzieś je w „Saltburn” odnajdziemy, to nie w psychologii czy socjologii, dosyć powierzchownie potraktowanych, lecz w samym obrazie. Lekko surrealistyczne zdjęcia Linusa Sandgrena sycą i równocześnie mamią wzrok dekadenckim zbytkiem rezydencji czy soczystością okolicznego pejzażu. Wiele o bohaterach mówi też ich cielesność, jako że na tle opowieści o nieusuwalnych dystynkcjach społecznych toczy się historia skrywanych orientacji seksualnych, rasowych uprzedzeń czy genetyczno-estetycznej loterii (patrz: sposób prezentacji ciała Keoghana i ciała Elordiego). Również dzięki obsadzie, w dużej mierze brytyjskiego pochodzenia (Rosamund Pike, Carey Mulligan, Richard E. Grant), film Fennell dostarcza, zamiast kolejnej satyry sypiącej sól na społeczne rany (jak wskazywałaby nazwa w tytule), po prostu zabawy satyrycznymi i gatunkowymi schematami.