Ihor został na straży. Korespondencja z Charkowa

Mieszkańcy najbardziej zniszczonego osiedla w mieście próbują na nowo tchnąć w nie życie.

01.08.2022

Czyta się kilka minut

Inna, żona Ihora, wraz z mężem spędziła najtrudniejsze chwile, gdy na Sałtiwkę Północną ciągle spadały pociski i rakiety. Charków, lipiec 2022 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Inna, żona Ihora, wraz z mężem spędziła najtrudniejsze chwile, gdy na Sałtiwkę Północną ciągle spadały pociski i rakiety. Charków, lipiec 2022 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

W Sałtiwce Północnej wciąż panuje przeraźliwa cisza. Zdarzy się, że przerwie ją gruchanie gołębi, szum gałęzi, skrzypiące drzwi, sunący samochód rozjeżdżający szkło i gruz; częściej łomot artylerii, rzadziej kroki lub rozmowa.

Wśród opustoszałego blokowiska najmniejszy szmer wkrada się do uszu tych, którzy wrócili lub bez przerwy pozostawali w tej okolicy.

– Ktoś coś gdzieś z oddali mówi, a tobie się wydaje, jakby był w twoim mieszkaniu. Okien nie ma, więc wszystko słychać. Wyglądasz na podwórko, a tam nikogo nie ma – mówi 57-letni Ihor.

Ihor z Inną, swoją młodszą o trzy lata żoną, jako jedyni wrócili do ośmiopiętrowego bloku z wielkiej płyty, gdzie wcześniej mieszkało kilkaset osób. Trudno się dziwić, że prócz nich nikt się nie spieszy z powrotem. W budynek trafiła rakieta. Oprócz wielkiej dziury, wyglądającej tak, jakby ktoś wybebeszył cały blok, widać czarną sadzę po pożarze – ogień zrujnował te mieszkania, których nie dosięgnął wybuch. Paliło się przez przynajmniej dwie doby, spłonął pozostawiony dorobek życia wielu rodzin. Nikt nie przyjechał gasić pożaru, bo w tamtych dniach pojawienie się w Sałtiwce Północnej groziło śmiercią.

Kilka miesięcy zmasowanych rosyjskich ostrzałów artyleryjskich pozostawiło to osiedle w opłakanym stanie. Porozrywane lub częściowo zawalone budynki nie nadają się do zamieszkania. Rzadko które mieszkanie ma okno, a w części z nich nie ostały się nawet cztery ściany. Na osiedlu nie ma wody, prądu ani gazu. Jedynie sieć komórkowa działa dobrze.

Przyroda zaczęła walczyć już o dominację nad człowiekiem: rośliny stopniowo porastają opuszczone tereny. Gęste trawy pochłaniają place zabaw, na których dawno nie stanęła stopa dziecka, a alejki odcinają rozrastające się drzewa i krzaki.

Jednak Ihor postanowił się nie poddawać. Pilnuje mieszkań sąsiadów i dba o porządek, aby za jakiś czas życie w jego budynku zatętniło jak dawniej.

Żebyśmy się nie wyluzowali

Ihor posprzątał podwórko. Usunął także pozostawione śmieci, które zaczęły się już rozkładać. Wraz z żoną doprowadzają do porządku klatkę schodową. Starają się uprzątnąć gruz, szkło, pozostałości po mieszkańcach i żołnierzach, którzy przez jakiś czas stacjonowali w tej okolicy.

Ostatnio Ihor przycinał krzaki przed domem. Tylko w jednym miejscu się nie odważył, bo z góry wciąż spadają kawałki betonu, ram okiennych, balkonów i szkło. Gdy przycinał, porządnie łupnęła artyleria, ale on nawet się nie przygarbił. Już dobrze wie, kiedy strzelają – jak mówi – „nasi” i „nie nasi”. Nie ma też siły, by ciągle myśleć o niebezpieczeństwie.

– Jak spadnie obok, to nic nie poradzę – stwierdza Ihor.

Sytuacja i tak uspokoiła się znacząco w porównaniu z pierwszymi miesiącami wojny na pełną skalę. Wówczas rakiety spadały dziesiątkami, teraz tylko pojedyncze. W ostatnich dniach zniszczyły kiosk i trafiły w kilka budynków. Ihor zupełnie nie rozumie, jaki jest cel ostrzeliwania i tak wyniszczonego osiedla.

– To pewnie po to, żebyśmy się za bardzo nie wyluzowali – żartuje.

Mimo wszystko docenia, że sytuacja trochę się uspokoiła. Po nieudanej ofensywie na Charków, przed 24 lutego liczący półtora miliona mieszkańców, rosyjska armia stopniowo oddalała się od miasta, wycofując swoje siły, będąc zmuszona do tego przez nacierających ukraińskich żołnierzy. Walki przeniosły się na północ od Charkowa, a ich odgłosy regularnie roznoszą się po Sałtiwce Północnej.

– W porównaniu do tego, jak przylatywało do nas wcześniej, teraz czujemy się jak w raju. Po ulicy idziesz spokojnie i nawet się nie wzdrygasz – mówi.

„Nie nasi”, czyli rosyjska armia, odpowiadają za zniszczenia Sałtiwki Północnej, jak i innych części Charkowa. Odkąd 24 lutego Kreml rozpoczął ofensywę na pełną skalę, Charków, znajdujący się niecałe 40 km od granicy z Rosją, stał się jednym z głównych celów. Już pierwszego dnia rosyjskie czołgi pojawiły się na obwodnicy miasta. Na drogach dojazdowych toczyły się zacięte walki, a Sałtiwka Północna znalazła się na linii frontu. Jest ona częścią Sałtiwki – największego osiedla na całej Ukrainie. Mieszkało na nim ponad 400 tys. ludzi – więcej niż w wielu stolicach obwodów, jak Cherson, Czernichów czy Połtawa.

W kolejnych dniach rosyjskie oddziały wdzierały się do miasta, ale za każdym razem były wypierane przez ukraińską armię. Artyleria coraz częściej dosięgała Charkowa, a rosyjskie samoloty zrzucały na miasto bomby. Nie tylko obrzeża, ale także jego centrum były stopniowo niszczone.

Czerwona puchówka

Najbardziej obrywała jednak właśnie Sałtiwka Północna. Mieszkańcy szybko musieli uczyć się życia w wojennych warunkach.

Dzisiaj Ihor i Inna wspominają jeden z pierwszych ostrzałów ze śmiechem, ale wtedy nie było im wesoło. Bezskutecznie szukali sklepu, w którym można by dostać chleb. Szli jedną z szerokich ulic przecinających osiedle, Inna coś opowiadała mężowi. To właśnie wtedy syknęła rakieta – syknęła, tak to pamiętają – a po chwili wybuchła z przeraźliwym hukiem. Inna mówiła dalej, jak gdyby nic się nie stało. Ihor gdzieś zniknął. Odwróciła się i chwilę jej zajęło, aby zobaczyć, że mąż leży na ziemi.

– Kładź się! – krzyknął.

Inna ukucnęła.

– Czemu siedzisz?! – wykrzykiwał dalej, rozpłaszczony na chodniku.

– Mam nową kurtkę – odpowiedziała Inna w czerwonej puchówce.

Wtedy jeszcze do końca nie docierało do nich, co się dzieje wokół. Każda minuta przynosiła coś nowego. Spadające rakiety zaskoczyły ich tak samo, jak nagła agresja ze strony Rosji. Nie wierzyli, że to wszystko dzieje się na ich osiedlu.

Ihor określa je jako wzorcowe. Wprowadził się do tego budynku od razu po tym, jak został oddany do użytku, czyli w grudniu 1989 r. Choć często w blokach sąsiedzi się nie znają, to w jego klatce większość trzymała się razem i to nie tylko przez jedno pokolenie. Dorastał tutaj syn Ihora, który zresztą zamieszkał potem obok – tak, że wnuk Ihora mógł do niego zachodzić. Z kolei 72-letnia ciocia Tania, mieszkająca w tej samej klatce, zawsze uraczyła go żartem czy dobrym słowem. Znali się od trzech dekad i po rozmowie robiło mu się przyjemniej na duszy.

– To było super osiedle. Ciche i spokojne jak sanatorium. Nigdzie nie musieliśmy jechać, wszystko było pod nosem – mówi Ihor.

Mieszkańcy chodzili nad pobliski staw. Jedni na ryby, inni popływać. Albo zbierali się rodzinami czy w kręgu znajomych i smażyli szaszłyki na grillu.

Inna mieszkała wcześniej przy skrzyżowaniu w pobliżu bazaru i stacji metra, gdzie – jak mówi – ruch był czasami jak w mrowisku. Gdy przeniosła się na Sałtiwkę Północną, długo nie mogła się nadziwić, że wśród tych wysokich bloków panuje taki spokój i osiedle niemal jest wolne od miejskiego zgiełku.

Serce nie wytrzymało

Nowe wojenne warunki wymusiły bezwzględne podporządkowanie. Inna już nie przejmowała się nową kurtką. Wraz z Ihorem nauczyli się reagować w mig. Gdy usłyszeli jakiś niepokojący dźwięk, od razu rzucali się na ziemię i zatykali uszy. Przylegali do powierzchni, dopóki zagrożenie nie minęło.

– Jak leci jedna rakieta, jak wybucha i trzęsie się ziemia, to już jest strasznie. A ich tutaj spadało po dwadzieścia, trzydzieści na dobę. Już nie wspominam o mniejszych pociskach – mówi Ihor.

Bywało, że rakiety wybuchały całkiem niedaleko od nich. Do dzisiaj Ihor dziwi się, że wyszli z tego bez szwanku.

Gdy nadeszły trudne czasy, sąsiedzi zbliżyli się jeszcze bardziej. Poznali się lepiej. Każdy pomagał tak, jak mógł. Ktoś miał nadmiar jedzenia, a ktoś koc. Ciocia Tania – jak ją nazywał Ihor – była schorowana i ledwie chodziła, więc sąsiedzi przynosili jej wodę ze źródła i pożywienie. Nie miała rodziny, dlatego dbali, by nie została sam na sam z wojną.

Jednak w końcu nastał ten moment. Wojskowi kazali opuścić mieszkańcom domy, bo była to strefa działań zbrojnych i musieli się tam ulokować. Przez kilka tygodni Ihor i Inna mieszkali w podziemiach jednej z sałtiwskich szkół. Ciocia Tania powiedziała, że nie opuści mieszkania, bo nie jest w stanie tego zrobić. Została.

To właśnie wtedy ostrzały były najintensywniejsze i zamieniały Sałtiwkę w gruzowisko. Także w budynek Ihora trafiła rakieta. Szybko zajął się ogniem, dym był straszny i duszący. Jeden z sąsiadów w desperacji wyskoczył z czwartego piętra, zginął na miejscu. Po ataku żołnierze opuścili budynek.

Zanim wrócili do niego mieszkańcy, pojawili się szabrownicy – wynieśli, co mogli, z mieszkań stojących otworem. Głównie metal na sprzedaż, bo po pożarze niewiele więcej ocalało.

Ciocię Tanię sąsiedzi znaleźli w toalecie. Stanęło jej serce – zapewne nie wytrzymało.

To dwie ofiary, o których wie Ihor. Niewykluczone, że nie o wszystkich słyszał.Niewykluczone też, że ktoś wciąż znajduje się pod gruzami, których nikt dotąd nie ruszał. Ihor pociesza się jednak, że skoro w powietrzu nie unosi się odór rozkładających się zwłok, to prawdopodobnie nikogo tam nie ma.

Z łomem na remont

Mieszkanie Ihora spłonęło doszczętnie, a mimo to od razu chciał wrócić. Zostały osmolone ściany, mnóstwo popiołu i zwęglone szczątki rzeczy z nieodległej przeszłości. Na szczęście drogi rower z karbonową ramą przechowuje w magazynie w innej części miasta.

Przez lata Ihor był kolarzem, trafił do reprezentacji Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Potem zajął się sportem amatorskim i przez kolejne lata wraz ze znajomymi trenowali, brali udział w zawodach dla seniorów, odbudowali nawet jeden z torów. Dopiero trzy lata temu skończył z tą pasją. Zajął się działką, zaczął palić, a – jak mówi – jeśli nie przejedzie dwóch-trzech tysięcy kilometrów rocznie, to nie ma szans na formę.

Przez jakiś czas spał z Inną na balkonie, gdzie ułożyli materace. Przy klatce schodowej napisał „Tu mieszkają ludzie. 7.07.2022”. Pomylił się w dacie ich powrotu, bo wrócili w czerwcu, ale już tak zostawił.

Po telefonicznych konsultacjach z sąsiadami Ihor i Inna przenieśli się do mieszkania cioci Tani. Nic tam nie zmieniali. Zostawili nawet jej zdjęcia, bo nie chcą o niej zapomnieć.

Choć fala uderzeniowa powybijała okna, mieszkania Tani nie tknął ogień, a do tego jest dobrym punktem obserwacyjnym. Gdy tylko podjeżdża jakiś samochód, Ihor się wychyla, jeśli tylko jest w domu. Szabrownicy często się tu kręcą. Myślą, że nikogo nie ma w klatce schodowej, więc idą jak po swoje.

Raz przyłapał dwóch mężczyzn, którzy akurat wysiedli z samochodów z łomem i siekierą. Zdawał sobie sprawę, że jeśli dojdzie do przemocy, nie ma szans.

– Dokąd idziecie? – zapytał Ihor.

– Remont robić – odpowiedział jeden z nich.

Trudno było w to uwierzyć, bo ten zniszczony pion w ich budynku ma zostać wyburzony. A zresztą, kto do takiej pracy idzie uzbrojony w siekierę i łom? Powiedział, że pójdzie po telefon, by skonsultować to z właścicielem mieszkania. W tym czasie mężczyźni wsiedli do samochodu i z piskiem odjechali.

W nocy co jakiś czas ktoś się dobija do drzwi klatki schodowej. Ihor przed pójściem spać je rygluje.

Jak skończy się wojna

Po tym, jak powrócili do swojego bloku, Ihor i Inna byli niemal sami. Tylko nieliczni mieszkańcy pozostali w okolicznych budynkach.

– Byliśmy sami jak na cmentarzu. Teraz jest już nieźle… – mówi Ihor i akurat rozlegają się dwa wystrzały – …bo ludzie powoli wracają – kontynuuje. – W ciągu dwóch miesięcy do jednego domu wróciło dziesięć osób, a do innego siedemnaście.

Przynajmniej od miesiąca regularnie dostają pomoc humanitarną, więc mają jedzenie i inne produkty pierwszej potrzeby. Po wodę chodzą do źródła.

Ihor jednak o nic nie prosi. Wolo- ntariusze muszą ciągnąć go za język, by przyznał się, że coś mu jest potrze- bne.

Ciągle coś robi. Wraz z Inną posprzątali budynek i podwórko. Choć skarży się, że ile by porządku robił, to i tak wieczorem, gdy myje się w misce, woda jest cała czarna.

Przed klatką ustawił cegły, zrobili palenisko i tam gotują jedzenie. Marzy im się butla gazowa, żeby gotować w lepszych warunkach. Także w ich bloku nie ma prądu, wody ani gazu. Przedstawiciele władz miejskich, którzy przyjechali na oględziny budynku, powiedzieli, że do końca roku na pewno żadne media się nie pojawią.

Dlatego już teraz Ihor i Inna myślą o nadchodzącej zimie. On, na ile pozwalają mu materiały, wstawia szyby do okien, żeby budynek był izolowany, zanim pojawią się jesienna wilgoć i deszcz, a potem śnieg. Zbiera drewno, żeby mieli czym opalać. Przydałaby mu się latarka, bo noce stają się coraz dłuższe, a gdy zapada zmrok, mogą jedynie siedzieć w ciemnościach.

– Najważniejszy jest ruch. Nikt mi za tę pracę nie płaci, ale to lepsze niż patrzeć w sufit. Można tak tydzień czy dwa, potem bezruch wykańcza psychicznie – tłumaczy.

Dlatego, gdyby skończyła się wojna, i gdyby mieszkańcy chcieli wrócić, to skrzyknąłby ich i od razu zabraliby się do pracy. Nawet bez pieniędzy od miasta – własnym sumptem odbudowaliby swój blok.

Na razie te marzenia przerywa artyleria, która wciąż dosięga Sałtiwki Północnej.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Ihor został na straży