Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zdążyliśmy już odzwyczaić się od obrazków podobnych do tych, które zaserwowali nam na początku marca kibice Legii i Jagiellonii: wyłamane ogrodzenie na Łazienkowskiej, przestraszeni stewardzi, bijatyka chuliganów gości i gospodarzy. Na stadionach jest spokojniej niż dekadę temu, a walki przeniosły się z trybun do lasów, na osiedla i parkingi. I tylko raz na jakiś czas widzimy, że problem nie zniknął. Istnieje nadal, tyle że przybrał inne formy.
Prezesem i współwłaścicielem Legii jest Bogusław Leśnodorski, 37-letni prawnik, podobno do nieprzytomności zakochany w warszawskiej drużynie. Po tym, jak z zarządzania klubem zrezygnowało ITI, ogłosił nowe otwarcie: zamiast nieskutecznej walki z kibolami na trybunach wybrał „dyskusję” i „dialog”. Na linii prezes–trybuny zapanowały sielskie relacje, Leśnodorskiego najbardziej zagorzali kibice akceptują, uważając niemal za swego. Zaprzyjaźnił się ze „Staruchem” – liderem fanatyków Legii – do tego stopnia, że lecąc na mecz pucharowy do Bukaresztu, zaprosił go na pokład samolotu. Sceptycy już wtedy, co prawda, wskazywali, że trudno sprecyzować, czy w efekcie „dyskusji” władzę na stadionie sprawuje właściciel, czy też fanatyczna załoga kibiców, ale prezes stanowczo podkreślał, że ostatnie słowo należy do niego.
Jak widać, mecz z rywalem z Białegostoku boleśnie zweryfikował te deklaracje. Ilu takich prezesów jest w Polsce? Śmiem twierdzić, że Bogusław Leśnodorski znajduje się w licznym gronie. Na stadionach w Poznaniu, Wrocławiu, Chorzowie, o ligach niższych nie mówiąc, zawierane są trudne i pozorne kompromisy: władze klubów oddają kibolom trybuny, wiedząc, że stawką jest nie tylko frekwencja i doping. Przykład Legii za rządów ITI pokazuje, że wojna z chuliganami jest niezwykle kosztowna, a wygrać jej nie sposób. Skoro tak, to trzeba zawierać kompromisy. Kto na nich zyskuje, pokazał mecz Legii z Jagiellonią. Mrugnięcia okiem w rodzaju kampanii reklamowej, którą widać na warszawskich murach (hasło „Jeśli jesteś za Legią, możesz być nawet z Krakowa/Poznania/Wrocławia), wyglądają nie tylko żałośnie – one podsycają atmosferę szowinizmu.
Niezależnie od tego, co zdarzyło się w Warszawie i jakie konsekwencje wyciągnęła Komisja Ligi (100 tys. zł kary dla Legii, zakaz wyjazdów dla kibiców obu drużyn przez pół roku), nigdy dosyć powtarzania: walka o trybuny (czy była jakaś walka poza stadionem Legii?) już dawno została przegrana. Sektory najbardziej zagorzałych kibiców stały się dobrze zorganizowanymi antysystemowymi enklawami, o jasnych poglądach politycznych, z własną reprezentacją artystyczną (część sceny hip-hopowej), planami wykraczającymi daleko poza obszar stadionów, dużą gotówką. Czy są nieprzenikalne? I tak, i nie. Niezrozumiały stupor stróżów prawa w Białymstoku do dzisiaj nie doprowadził do wykrycia sprawców głośnych napadów na obcokrajowców, a słowa ministra Sienkiewicza „Idziemy po was” pozostały jedynie deklaracją. Z drugiej strony ostatnie miesiące doprowadziły do licznych zatrzymań w Krakowie. Przy tej okazji okazało się, że pseudokibice Wisły i Cracovii zaopatrują się zgodnie w narkotyki w tym samym źródle.
Sami zresztą decydenci sprawiają wrażenie pogubionych w kibicowskim świecie. Najlepszym przykładem są niekonsekwentne decyzje wojewody małopolskiego: gdy w czasie jesiennych derbów Krakowa kibice Cracovii odpalili race, Jerzy Miller zareagował surowo, zamykając stadion na dwa mecze. Identyczne zachowanie kibiców Wisły podczas wiosennego spotkania krakowskich drużyn nie zostało ukarane. Ta drobna z pozoru niekonsekwencja w wyczulonym na najmniejsze potknięcia władzy środowisku została przyjęta fatalnie i doprowadziła do wybuchu wściekłości na stadionie Cracovii. A pseudokibice Wisły poszli krok dalej. Jej kolejny mecz – z Ruchem Chorzów – został przerwany z powodu rac wystrzelonych... spoza stadionu.
Na koniec: jeśli uważnie obejrzeć filmy z zamieszek, widać na nich istotny szczegół: gdy policja wchodzi na trybuny, jeden z chuliganów Legii ratuje się ucieczką między grupę białostocką. Ponad wszystkimi animozjami króluje bowiem uczucie wspólne: czysta, żywa nienawiść do władzy i jej zbrojnego ramienia.