Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sejm uchwalił zmiany w prawie, które mają umożliwić sprzedaż tzw. antykoncepcji awaryjnej bez recepty. Mają, ale czy umożliwią? Andrzej Duda zapowiedział, że ustawy w tej formie nie podpisze i nazwał pigułkę „bombą hormonalną”. Sprzeciw prezydenta budzi granica wieku – 15 lat.
Czy można się dziwić, skoro jej podniesienia do pełnoletności domagała się nie tylko lwia część klubu PiS, ale również – naciskami kuluarowymi – grupa posłów PSL-TD, z których aż siedmiu zagłosowało ostatecznie przeciw rządowej ustawie, tym samym czyniąc z antykoncepcji awaryjnej pierwszy temat, który podzielił Koalicję 15 października? Reakcja głowy państwa była do bólu przewidywalna, zwłaszcza że od wielu tygodni scenariusz weta sygnalizowali wysocy urzędnicy Kancelarii Prezydenta.
Wydaje się, że najbardziej racjonalnym rozwiązaniem byłoby odesłanie walczących stron do narożników. Sprzyja temu kalendarz polityczny, bo w kolejnym tygodniu nie ma posiedzenia Sejmu i Senatu. Ochłonąć i przeliczyć zasoby, określając, o co tak naprawdę chodzi. Czy priorytetem jest, by Polki zyskały niebudzący wątpliwości prawnych dostęp do antykoncepcji awaryjnej bez recepty? Polityka jest sztuką zawierania kompromisów, a w tym przypadku nie chodzi bynajmniej o kompromis z byłą partią rządzącą – to, przynajmniej w tej chwili, wydaje się zwyczajnie niemożliwe – ale ze współkoalicjantami.
Możliwe jest jednak, że nie o skuteczność rozwiązania chodzi, a o prezentację stanowisk: progresywne w sprawach sfery prokreacyjnej ugrupowania (Koalicja Obywatelska i Lewica) kontra zachowawcza Trzecia Droga. Co prawda zdecydowana większość ludowców i praktycznie cały klub Szymona Hołowni zagłosował za rządową ustawą, ale jednak nie sposób nie zauważyć, że wśród buntowników w partii Władysława Kosiniaka-Kamysza są takie tuzy PSL jak Marek Sawicki czy Piotr Zgorzelski.
Jeśli to o wyostrzenie różnic chodzi, liderzy KO i Lewicy mogą mieć kłopot. W najbliższych dniach, być może nawet w piątek, liderzy Trzeciej Drogi chcą przedstawić własny projekt zmian w ustawie antyaborcyjnej – i tu nie ma zaskoczenia, a ostatnią rzeczą, jaką można byłoby im zarzucić, jest progresywizm. Zgodnie z zapowiedziami Trzecia Droga chce powrotu do tzw. kompromisu aborcyjnego sprzed orzeczenia TK Julii Przyłębskiej z października 2020 r.
Ale to, co kładzie na stole obok, będzie dla koalicjantów sporym wyzwaniem. To refundacja antykoncepcji – czyli odwieczny postulat organizacji feministycznych, który nigdy nie został nawet dopuszczony do głównego nurtu debaty publicznej. Zaraz po październikowych wyborach, gdy stało się jasne, że w sprawie spełnienia obietnicy dotyczącej liberalizacji aborcji w koalicji demokratów nie będzie mowy o jednolitym stanowisku, przypominałam, że to rozwiązanie – objęcie refundacją środków antykoncepcyjnych – jest tylko kwestią decyzji politycznej i decyzji formalnej ministra zdrowia (oczywiście pod warunkiem znalezienia finansowania).
Wydaje się, że kwestie dotyczące aborcji i antykoncepcji, w tym antykoncepcji awaryjnej, na dłużej zagoszczą w agendzie gorących tematów. Lewica – to również pokłosie kuluarowych doniesień – chce wykorzystać temat aborcji do zwiększenia swoich szans w wyborach samorządowych. Liderzy liczyli na wspólny start z Koalicją Obywatelską, ale po decyzji Tuska, że każdy startuje osobno, muszą udowodnić własną odrębność. Proceder gonienia króliczka będzie więc trwać w najlepsze, a jak wiadomo – o jego złapanie chodzi w tym wszystkim najmniej.