Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dobiega końca pierwszy etap niedoszłej irańskiej kolorowej rewolucji. 12 czerwca odbyły się w Iranie wybory prezydenckie, które - zgodnie z oficjalnymi wynikami - wygrał z wynikiem 62,63 proc. urzędujący prezydent Mahmud Ahmadinedżad. Jego główny przeciwnik, reprezentujący siły umiarkowane Mir-Hosejn Mousawi, uzyskał 33,75 proc. głosów. Wyniki wyborów wywołały masowe protesty: zarzucono władzom fałszerstwa na ogromną skalę (część sondaży dawała Mousawiemu nawet 57 proc. w pierwszej turze; frekwencja w niektórych okręgach przekroczyła 100 proc. itp.). W Teheranie i innych głównych miastach w kolejnych tygodniach protestowało ok. miliona przeciwników urzędującego prezydenta, domagając się powtórzenia wyborów. W starciach między protestującymi a siłami porządkowymi zginęło przynajmniej 12 demonstrantów (niektóre szacunki mówią nawet o 150 ofiarach), zatrzymano kilkaset osób.
Po ponad dwóch tygodniach od wyborów można mówić o faktycznym wygaśnięciu protestów, choć jeszcze 28 czerwca w Teheranie protestowało ok. 3 tys. ludzi. Nadzieje na złagodzenie kontrowersyjnej polityki Ahmadinedżada w wyniku wyborów, a następnie nadzieje na zmianę władzy w wyniku protestów okazały się - jak dotąd - płonne.
Jednak zmiana
Choć zewnętrznie niemal nic się nie zmieniło - na głównych stanowiskach pozostali ci sami ludzie, władza skutecznie zablokowała próbę oddolnych zmian w kraju - to jednak od czerwca 2009 r. Iran staje się innym państwem. Siłę politycznego systemu republiki islamskiej stanowiły dotąd spójność elit rządzących, generalna symbioza władzy i społeczeństwa oraz dyskusyjna, ale wiążąca legitymacja demokratyczna systemu.
W skład elit wchodzili zarówno dawni liderzy islamskiej rewolucji 1978-79, przedstawiciele duchowieństwa (konstytucyjna podstawa systemu), przedstawiciele struktur siłowych (głównie potężnego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej), a także przedstawicie administracji i - kontrolowanego przez państwo - biznesu. Spójność nie została naruszona, ani przez burzliwe lata po rewolucji (w warunkach terroru przeciwników rewolucji zginęło przynajmniej kilkudziesięciu jej liderów), ani przez śmierć założyciela systemu (Chomeiniego) w 1989 r., ani przez przetasowania na najwyższych szczeblach władzy - na drodze koncesjonowanych wyborów prezydenckich i parlamentarnych - między zwolennikami konserwacji lub stopniowej reformy systemu (za rządów prezydenta Chatamiego).
W czerwcu naturalne napięcia wewnątrz elit dość niespodziewanie przeniosły się na ulice. Naprzeciw siebie w otwartej niemal walce stanęli dawni towarzysze broni z czasów rewolucji, w tym największe postaci sceny politycznej: lider państwa Ali Chamenei popierający Ahmadinedżada i szara eminencja Iranu, Ali Akbar Haszemi Rafsandżani patronujący Mousawiemu. Po obu stronach stanęły największe autorytety duchowne i przedstawiciele duchowieństwa, a także przedstawiciele Korpusu Strażników Rewolucji - jeden z przegranych w wyborach, Mohsen Rezai, poparł protesty. Elity postawiły pod znakiem zapytania cały system podziału władzy, siły i pieniędzy, pośrednio zaś - oskarżając się o fałszerstwa lub awanturnictwo - naderwały swój autorytet i wykopały przepaść, która zapewne uniemożliwi im współpracę w przyszłości. Harmonia została zniszczona, a dzisiejsi zwycięzcy nie mogą spać spokojnie.
Siłą Iranu była jego specyficzna demokracja. Choć strategiczne decyzje podejmowane były w wąskim gronie elit na czele z przywódcą państwa - Alim Chameneim, a wybory odbywały się spośród kandydatów akceptowalnych dla władz, rząd i parlament miały legitymację społeczną, same wybory nie były fałszowane, a społeczeństwo miało wpływ na politykę państwa w określonych granicach. Dawało to władzom mocną legitymację społeczną, ale także międzynarodową - mieszany system irański mógł być przy tym atrakcyjny dla państw poszukujących swojej własnej (niezachodniej) drogi. Po tych wyborach ta legitymacja została poważnie poderwana: umacnia się przekonanie, że systemu nie da się zreformować. Jest tym bardziej niebezpieczne, że - inaczej niż w ostatnich latach, gdy protestowali czy to studenci, czy przedstawiciele mniejszości etnicznych - w czerwcowych protestach wzięli udział zarówno teherańczycy, jak i mieszkańcy prowincji, bogaci i biedni, Persowie i Azerowie. Skoro władza pokazała im swą siłę i determinację, to i oni zmuszeni będą jej szukać.
O tym, że radykalizacja przeciwników władz nie jest iluzoryczna, świadczyć może stale rosnąca fala terroryzmu w Iranie. Wiąże się go głównie z mniejszościami, które w Iranie stanowią ponad 60 proc. społeczeństwa: Beludżami, ale także Arabami, potencjalnie zaś Azerami i Kurdami. Choć zapewne nie zagrozi on spójności państwa, z pewnością sprzyjać będzie jego niestabilności.
Co dalej?
Ahmadinedżad wygrał pierwszą rundę. Należy się spodziewać, że dalej będzie szedł drogą represji wobec przeciwników (ostatnio m.in. zatrzymano kilkudziesięciu profesorów uniwersyteckich w Teheranie), i jeszcze mocniej niż dotąd eskalował napięcia na arenie międzynarodowej, żeby zmobilizować i skonsolidować naród. Zapewne dalej będzie kontynuował kontrowersyjny program nuklearny opakowany retoryką wielkości i niezłomności Iranu wobec wrogów. Już teraz oskarżył Zachód o inspirowanie protestów - tradycyjnie, główne ataki skupił na Wielkiej Brytanii, na tyle wielkiej, żeby była godnym przeciwnikiem, a tyle małej, żeby nie zagrozić Iranowi bezpośrednio. Trwają więc szykany wobec dyplomatów i miejscowych pracowników ambasady brytyjskiej w Teheranie. Już teraz Ahmadinedżad dyskontuje poparcie udzielone mu przez sąsiadów, Rosję i Chiny. Musi się spieszyć z umocnieniem zwycięstwa, bo od kilku miesięcy gwałtownie zbierają nad nim chmury poważnych problemów, które ogniskują się w kryzysie gospodarczym.
Bo gospodarka Iranu jest w krytycznej sytuacji: zacofana i niedoinwestowana nie odpowiada na potrzeby ogromnego, młodego, wykształconego i ambitnego społeczeństwa i rynku pracy. Populistyczna polityka Ahmadinedżada, w tym ekstremalne subsydiowanie rynku i system rozdawnictwa wzmocnione jeszcze na potrzeby kampanii wyborczej, oraz niezwykle kosztowny program nuklearny i zbrojenia, doprowadziły do roztrwonienia zgromadzonych w ostatnich latach oszczędności państwa. Dodatkowo uzależniona od eksportu ropy gospodarka (70 proc. wpływów do budżetu) padła ofiarą załamania cen tego surowca (w ciągu roku spadły z 150 do ok. 60 dolarów za baryłkę), co zmniejszyło ubiegłoroczny budżet o ok. 30 proc. Te pieniądze potrzebne są nie tylko na subsydia, ale też na pensje dla ludzi: ok. 80 proc. zatrudnionych pracuje w administracji i państwowych przedsiębiorstwach.
Nieśmiałe próby rewizji systemu gospodarczego jeszcze przed kryzysem wywoływały masowe protesty: ostatnio w październiku 2008 r., gdy próba wprowadzenia podatku VAT doprowadziła do pierwszego od rewolucji 1979 r. strajku bazarów - skądinąd wpływowego symbolu zwolenników systemu.
Iran nie ma większych szans na środki zewnętrzne: nikt nie ma pieniędzy, inwestycje zagraniczne blokowane są przez sankcje międzynarodowe (od 2007 r. mimo deklaracji i umów do Iranu nie napłynęły poważne inwestycje w sektor energetyczny), ewentualne kredyty są niezwykle drogie i trudne do pozyskania (sankcjami objęty jest irański system bankowy), eksport ropy coraz droższy.
Ahmadinedżad musi się obawiać nie tyle powtórki z kolorowych rewolucji, co powtórki z polskiej Solidarności. Nie wiadomo tylko, czy jesteśmy na etapie roku 1956, 1970, 1980, czy 1989. Na pewno zaś Irańczycy nie pozwolą mu pójść drogą Korei Płn.: tylko w XX w. przynajmniej trzykrotnie dochodzili oni swoich praw wobec władz (1906-07, 1951, 1978-79).
Problem pozostaje
Choć biedny i targany napięciami wewnętrznymi, czasami - zdawałoby się - niemal groteskowy ze swoim system i prezydentem, Iran wciąż będzie niezwykle ważnym punktem na mapie świata. Od trzydziestu lat jest przy tym jednym z najważniejszych - stale rosnącym - problemem i wyzwaniem dla regionu, dla Zachodu (także dla Polski!), a zwłaszcza dla Izraela i USA. Nie ma poważnej dyskusji o światowym bezpieczeństwie, o globalnym porządku, o energetyce wreszcie, która nie uwzględniałaby Iranu. Tegoroczne wybory pokazały, że Iran nie stoi w miejscu. Przeciwnie: pędzi i się zmienia. A chociaż trudno wskazać, dokąd ta droga powiedzie i gdzie się skończy, zarówno Iran agresywny, jak i Iran ogarnięty kryzysem, wreszcie Iran szukający nowych rozwiązań, pozostanie bardzo ważnym punktem na mapie świata.
Tym smutniejsza jest bezradność Zachodu wobec procesów tam zachodzących i jałowość dyskusji o Iranie. Zwłaszcza gdy toczą się one w miejscach tak szacownych jak Waszyngton czy Bruksela.