W odbiciu Wodospadów Wiktorii

Graniczna rzeka Zambezi rozdziela bliźniacze rodzeństwo: Zambię i Zimbabwe. Gdyby chciały, służyłaby im też za zwierciadło, w którym mogłyby się przeglądać. I uczyć na błędach.

29.03.2021

Czyta się kilka minut

Wodospady Wiktorii i rzeka Zambezi na granicy Zimbabwe i Zambii, lipiec 2015 r. / MATTHIAS TODT / AFP / EAST NEWS
Wodospady Wiktorii i rzeka Zambezi na granicy Zimbabwe i Zambii, lipiec 2015 r. / MATTHIAS TODT / AFP / EAST NEWS

Pierwszym przybyszem z Europy, ­który je zobaczył, był David Livingstone, szkocki podróżnik i misjonarz, który przemierzał Afrykę pieszo. Na ich widok oniemiał z zachwytu. Wpatrując się w spadającą w przepaść rzekę miał powiedzieć, że to miejsce jest tak niezwykłe, iż krążące po niebie anioły muszą chyba zatrzymywać się w locie, by nasycić oczy jego pięknem.

Groźny grzmot wodnych mas słychać z daleka, a nad dróżkami wiodącymi nad wodospady wiecznie unosi się mokra chmura, jakby deszcz padał tu bez przerwy. Rzeka Zambezi, przecinająca Afrykę w poprzek, natrafia tu na przeszkodę w postaci wąskiego i głębokiego wąwozu, powstałego wskutek rozdarcia skorupy Ziemi – i wpada z hukiem w stumetrową czeluść.

Chmura, Która Grzmi

Livingstone ujrzał wodospady na Zam­bezi w 1855 r. i nazwał je imieniem Wiktorii (1837–1901), brytyjskiej królowej i cesarzowej Indii, władczyni najpotężniejszego w dziejach imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodziło. Europejskie mocarstwa zabierały się dopiero do rozbiorów Afryki. Dokonały tego 30 lat później, na konferencji w Berlinie, gdzie wytyczyły granice swoich posiadłości na kontynencie. Jego serce, dorzecze rzeki Kongo, przekazały belgijskiemu królowi Leopoldowi, jako prywatną własność.

Wśród łupów, z którymi od berlińskiego stołu odeszli Brytyjczycy, znalazły się ziemie położone na południe od rzeki Kongo, ciągnące się aż do granic dzisiejszej Republiki Południowej Afryki. Nazwali je Rodezją – ku czci Cecila Rhodesa, piewcy imperialnych podbojów, który, jako premier kolonii znad Przylądka Dobrej Nadziei, przyłączył do włości Korony Natal (dziś prowincja KwaZulu/ /Natal) i Beczuanę (dziś Botswana). Rhodes miał ambicje: marzył, by imperialny sztandar, Union Jack, rozpiąć od Kapsztadu po Kair.

Mówi się, że to Livingstone odkrył Wodospady Wiktorii. Jeśli odkrył, to tylko dla takich jak on – przybyszów z daleka. Miejscowi wiedzieli o nich od zawsze i nazywali je po swojemu: „Chmurą, Która Grzmi”. Dziś wodospady, uznane za jeden z cudów natury, wyznaczają granicę między Zambią i Zimbabwe. W przygranicznym miasteczku Victoria Falls, na zimbabweńskim (południowym) brzegu rzeki, stoi posąg Livingstone’a – odlany w brązie, naturalnej wielkości. Miasteczko po zambijskiej (północnej) stronie nosi jego imię.

Na rozstajnych drogach

Tak naprawdę Rodezję stworzył właśnie Rhodes i Brytyjska Kompania Południowo­afrykańska, której szefował. I to on podzielił ją w 1911 r. wzdłuż nurtu Zambezi – na Rodezję Północną i Południową – aby 10 lat później odstąpić obie rządowi Wielkiej Brytanii.

W Rodezji Północnej odkryto jedne z najbogatszych na świecie złóż miedzi. Rodezja Południowa, z uwagi na lepszy dla białych klimat (leży dalej od strefy tropiku) i żyzne gleby, stała się miejscem osadnictwa Europejczyków. Sprzyjało temu również sąsiedztwo – przez Limpopo, kolejną graniczną rzekę – z Unią Południowoafrykańską, gdzie Brytyjczycy rozgościli się już dawno, i od której zaczęli podbój tej części Afryki.

W Rodezji Południowej, podobnie jak w Unii Południowoafrykańskiej, Brytyjczycy ustanowili prawa, które odbierały ziemię tubylcom. Zamierzali zamknąć ich wszystkich w rezerwatach. Tylko w nich – zajmujących jedną piątą powierzchni kraju – Afrykanie mogli posiadać ziemię na własność. Poza rezerwatami ziemię mogli mieć tylko biali, nie stanowiący nawet jednej dwudziestej ludności. Podobne porządki zostały oszczędzone Rodezji Północnej.

W latach 60. XX w., okrzykniętych dekadą wolności, drogi obu siostrzanych Rodezji rozeszły się jeszcze bardziej. Europejskie mocarstwa uznały, że zamorskie prowincje nie przynoszą już dawnych korzyści, że są ciężarem. W 1964 r. Wielka Brytania przyznała niepodległość Rodezji Północnej i przekazała ją Afrykanom, którzy przechrzcili ją na Zambię.

Natomiast w Rodezji Południowej biali osadnicy ogłosili samozwańczą niepodległość, której nikt na świecie nie uznał. Było ich tam wówczas ponad ćwierć miliona. Przerażeni pogromami Belgów w Kongu (niepodległym od 1960 r.), postanowili nie dopuścić, aby także w Salisbury (dziś Harare) władzę przejęli czarni. Tych było w Rodezji Południowej 4 mln.

W odpowiedzi Afrykanie skrzyknęli się w partyzantkę i zaczęli zbrojne powstanie. Zambia udzieliła mu pomocy, przez co naraziła się na odwetowe ataki rodezyjskich komandosów (Zambia pomagała też ruchom wyzwoleńczym z RPA, Mozambiku i Angoli). Dopiero w 1980 r. biały rząd z Salisbury zgodził się – pod naciskiem Londynu i afrykańskich sąsiadów – aby przeprowadzono wolne wybory, co oznaczało przejęcie władzy przez czarnych. Rodezja przestała istnieć – w jej miejscu powstało Zimbabwe.

Droga ku przepaści

Pierwszymi prezydentami Zambii i Zimbabwe zostali Kenneth Kaunda i Robert Mugabe. Rówieśnicy (rocznik 1924), obaj z zawodu nauczyciele, obaj zapatrzeni w lewicowe eksperymenty, które miały pomóc w zakopaniu społecznych przepaści i przezwyciężeniu zacofania, odziedziczonego po epoce kolonialnej.

Przejąwszy władzę – Kaunda w 1965 r., Mugabe 15 lat później – wykazali się rozsądkiem i umiarem. Nie ulegli pokusie nacjonalizacji kopalń i ziemi, a także ustanowienia jednopartyjnych dyktatur, zalecanych wtedy przez komunistyczny Wschód. Zrezygnowali z odwetu na białych i pozwolili im zachować majątki. Na początku swoich rządów obaj byli chwaleni na Zachodzie jako przywódcy niemal wzorowi.

Jako pierwszy laur prymusa stracił Kaunda, gdy w latach 70. zaczął upaństwawiać brytyjskie i amerykańskie kopalnie miedzi i wprowadził w Zambii dyktaturę jednej partii (swojej). Kaunda postawił wszystko na miedź, ale kopalnie, pozbawione zagranicznego kapitału, wydobywały jej mniej. Co gorsza, na światowych rynkach gwałtownie spadły ceny tego surowca. Pozbawiony dochodów, Kaunda zaczął pożyczać pieniądze, aż w latach 80. Zambia stanęła w obliczu bankructwa.

Zimbabwe zbankrutowało 20 lat później. Nieudolne zarządzanie gospodarką, korupcja i ambitne eksperymenty (jak darmowa oświata i lecznictwo, wtedy jedno z najlepszych w Afryce) spustoszyły kasę państwa, które jeszcze w latach 80. uchodziło za najsprawniejsze na kontynencie. Gwoździem do trumny stały się wywłaszczenia białych farmerów, zarządzone w 2000 r. przez Mugabego.

O ile gospodarka Zambii miała opierać się na miedzi, o tyle Mugabe stawiał na rolnictwo. Gdy przejmował władzę, obiecał białym, że zostawi im ziemię pod warunkiem, że nie będą mu się wtrącać do polityki. Jednak pod koniec XX w. biali uznali, że Mugabe prowadzi kraj ku przepaści, i postanowili wesprzeć opozycję. Prezydent wpadł we wściekłość, posłał swoje bojówki partyjne na białe gospodarstwa, a w końcu odebrał ziemię kilku tysiącom farmerów i rozdał ją w dzierżawę milionowi czarnych. Wzorowa niegdyś gospodarka wyzionęła ducha.

Trudne rozstania…

Kenneth Kaunda doprowadził swój kraj do ruiny, ale trzeba przyznać, że z władzą rozstał się z klasą. W 1991 r., po upadku Związku Sowieckiego, pod naciskiem Zachodu Zambia – jak niemal cała Afryka – przywróciła demokrację wielopartyjną i wolne wybory. Kaunda został w nich pokonany – ludzie mieli dość jego prawie 30-letnich rządów, uważali go za winnego biedy, w jakiej się znaleźli. Uznał porażkę, zadowolił się rolą przywódcy opozycji, a dekadę później przeszedł na polityczną emeryturę. Dziś prawie stulatek, cieszy się w Afryce szacunkiem – obok takich postaci jak Nelson Mandela i Julius ­Nyerere z Tanzanii.

Gdy Kaunda pokornie żegnał się z władzą, Robert Mugabe wywłaszczał farmerów i niszczył gospodarkę, byle tylko władzę ocalić. Nawet schorowany i zniedołężniały, nie chciał się jej wyrzec i pozwalał, by stery państwa przejmowała coraz zuchwalej młodsza o prawie pół wieku żona Grace. Kiedy w 2017 r. wojsko dokonało pałacowego zamachu stanu, był on wymierzony właściwie nie przeciw niemu, ale przeciw Grace. Dwa lata później Mugabe umarł w Singapurze, gdzie się od lat leczył.

...i rozczarowujące skutki

Jednak tych, którzy liczyli, że wystarczy pozbyć się Mugabego, a wszystko będzie dobrze, spotkał zawód. Tylko czy mogło być inaczej? Emmerson Mnangagwa, który przejął władzę po Mugabem, był przecież wcześniej jego prawą ręką, ministrem od bezpieczeństwa, wojny i sprawiedliwości. Ulga i nadzieja, które nastały po obaleniu Mugabego, ulotniły się równie szybko jak słabe oznaki życia, które zaczęła przejawiać gospodarka. Dziś po staremu w Zimbabwe ludzie nie mają pracy, a rząd-bankrut drukuje pieniądze, które z dnia na dzień warte są coraz mniej. Tylko w sklepach półki nie świecą już pustkami, lecz uginają się pod ciężarem towarów, na które stać nielicznych beneficjentów władzy.

Droga Zambii biegła inaczej, choć także ze smutnym finałem. Czterem następcom Kaundy udało się wyciągnąć kraj z zapaści – dzięki miedziowej koniunkturze oraz zaciskaniu pasa, wymuszonemu przez zachodnie rządy i banki. W kłopoty wpędził go kolejny prezydent, panujący od pięciu lat Edgar Lungu. Apodyktyczny, nie znosi sprzeciwu i nikomu nie pozwala zaglądać w rządowe księgi. Nikt nie wie więc, jak bardzo zadłużył Zambię. Szacuje się, że na kilkanaście miliardów dolarów. Weksle są na Zachodzie, a także w Chinach.


Czytaj także: Alexio Rashirai: Nie tak to miało wyglądać


Zwłaszcza w Chinach. Opozycja twierdzi, że Lungu cały kraj zastawił u Chińczyków. Oni nie odmawiają pożyczek, nie stawiają warunków, a w końcu, gdy dług jest tak wielki, że niemożliwy do oddania, odbierają należności w portach, budowlanych parcelach, kopalniach.

Jesienią 2020 r. Zambia przestała spłacać odsetki od zachodnich długów, a od początku 2021 r. negocjuje z Międzynarodowym Funduszem Walutowym nowe pożyczki. Działacze praw człowieka oskarżają wierzycieli Zambii, że pożyczali jej na lichwiarskich warunkach, wiedząc, że nie będzie w stanie oddać, i że na odsetkach zarobili dość, aby stać ich było na umorzenie zaległości. Owszem, zachodni bankierzy umorzyliby Zambii długi, ale tylko mając pewność, że to samo zrobią Chińczycy. Oni jednak nie zwykli tego robić, jak powiedzielibyśmy: wolą spłatę w naturze.

Zachodni bankierzy i politycy chcą też, by w zamian za umorzenie długów i nowe pożyczki Lungu zarządził zaciskanie pasa. Ale jemu nie w głowie oszczędności: w sierpniu czekają go wybory prezydenckie, w których będzie ubiegał się o reelekcję.

Zamiana ról

Gdy Mugabe odbierał ziemię białym i wyganiał ich z kraju – skutecznie: z 4,5 tys. białych farmerów, którzy gospodarzyli tam w 2000 r., dziś pozostało ok. 200 – z otwartymi ramionami witała ich Zam­bia (a także Malawi, Mozambik, Kongo, Nigeria czy Kenia). Zambijskie władze oddawały im za grosze nieużytki, przyznawały zwolnienia od podatków i tanie pożyczki na rozkręcenie gospodarstw hodowlanych i rolnych. Wielu miejscowych czarnych farmerów chętnie zawiązywało spółki ze sławnymi w Afryce białymi farmerami z Zimbabwe – w nadziei, że nauczą się od nich gospodarzenia, pomnożą zyski.

Plan wypalił i Zambia, która za czasów Kaundy sprowadzała żywność z ­Zimbabwe, dziś sprzedaje ją sąsiadom albo wysyła jako humanitarne dary. W Zambii zbiera się dziś dwa razy więcej kukurydzy niż w Zimbabwe – tym niegdysiejszym spichlerzu Afryki i dawnej kukurydzianej potędze.

A Zimbabwe? Ono kusi wygnańców, zachęca do powrotu. W sierpniu 2020 r. władze ogłosiły, że wypłacą 3,5 mld dolarów odszkodowania wywłaszczonym farmerom za stracone budynki i sprzęt rolniczy. Grupa ok. 40 farmerów może ubiegać się o zwrot upaństwowionych farm. Jednak wygnańcy obawiają się, że rządzący z Harare znów próbują jedynie wykorzystać ich do kolejnej politycznej rozgrywki. I słusznie się boją, bo prezydent Mnangagwa nie robi tego z dobrego serca. Nie ma pieniędzy na odszkodowania, ale obiecuje je, gdyż tego żądają od niego zachodni przywódcy i bankierzy, którzy od wypłaty odszkodowań uzależniają udzielenie nowych pożyczek.

Z bezpiecznego brzegu

Zambię i Zimbabwe zbliżyły za to Wodospady Wiktorii, których zazdrości im cała Afryka. Każdy chciałby być obdarowanym przez naturę tak hojnie. Nie trzeba siać i zbierać, wystarczy ustawić kasy i pobierać opłaty od turystów-cudzoziemców. Co roku miliony ludzi z całego świata przyjeżdżały nad wodospady, by napawać się ich widokiem i słuchać opowieści o przygodach Livingstone’a. A tuż obok, w Zimbabwe, zaczyna się najwspanialszy w Afryce park narodowy Hwange i – dzielone z Zambią – największe na świecie sztuczne jezioro Kariba. No i jest rzeka Zambezi, po której można popływać wycieczkowymi statkami o zachodzie słońca i pooglądać dzikie zwierzęta wychodzące przed zmrokiem do wodopoju.

Posyłając bojówki przeciw białym farmerom, Mugabe wystraszył także zagranicznych inwestorów i turystów. Na przełomie stuleci XX i XXI na zimbabweńskim brzegu Zambezi częściej spotykało się antylopy czy pawiany niż cudzoziemców, w pustych hotelach kelnerzy grali z recepcjonistami w karty, a dzieci na próżno wypatrywały białych, którzy ku ich zdumieniu i uciesze gotowi byli płacić, aby pozwolono im z mostu rozpiętego nad Zambezi rzucić się w przepaść, z liną obwiązaną wokół stóp.

Strach przed Mugabem próbowała wykorzystać Zambia, która w rozsyłanych po światowych biurach podróży folderach zapewniała, że z jej bezpiecznego północnego brzegu wodospady wyglądają równie pięknie. W 2020 r. między siostrami-sąsiadkami doszło nawet do dyplomatycznego starcia: Zimbabwe oficjalnie zażądało od Zambii, by przestała wmawiać cudzoziemcom, że Wodospady Wiktorii leżą jakoby na jej terytorium.

Ciekawość znów okazała się bowiem silniejsza od strachu i od kilku lat cudzoziemcy znów odwiedzają Zimbabwe – choć nieufnie i w liczbie mniejszej niż kiedyś. A Wodospady Wiktorii pozostają nie tylko okazją do zarobku, lecz jedynym cudem, jaki się tu wydarzył. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021