Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W niedzielę 27 września armia Azerbejdżanu zaczęła ofensywę w Górskim Karabachu – samozwańczej republice ormiańskiej, powstałej w początku lat 90. XX w. na fali rozpadu Związku Sowieckiego (konflikt ten zaczął się jeszcze pod koniec lat 80. i był poniekąd „wzorem” dla sporów etnicznych na obszarze posowieckim). Skala działań azerskich jest bez precedensu: przewyższa ostre walki, które toczyły się na pograniczu Armenii i Azerbejdżanu w lipcu, przewyższa też tzw. wojnę czterodniową z 2016 r. (zakończoną ograniczonymi sukcesami Azerbejdżanu) i wszystko, co działo się w rejonie konfliktu od 1994 r.
Choć dopływ informacji jest ograniczony, a obie strony prowadzą działalność dezinformacyjną (twierdząc, że wróg stracił setki zabitych i liczny sprzęt), to intensywność walk jest na pewno wielka. Na pewno też Azerowie zdobyli kilka wsi i ważną z wojskowego punktu widzenia górę. Dynamika sytuacji wskazuje, że nie jest to „zwykła” wymiana ciosów, i że Azerowie próbują zająć Karabach lub zmienić sytuację strategiczną. Stawka jest ogromna: chodzi o przyszłość regionu i jego mieszkańców oraz stabilność rządów w Armenii i Azerbejdżanie – ewentualnej klęski może nie przetrwać żaden z liderów.
Jest to też rozgrywka o pozycję Rosji na Kaukazie. Moskwa, dotąd główny arbiter w sporze, przyjęła postawę wyczekującą – z wyrachowania (chęć osłabienia Armenii, gdzie rządzi premier wyniesiony do władzy przez ulicę) albo ze świadomości własnych ograniczeń. Konflikt jest też testem dla mocarstwowych ambicji Turcji, która politycznie i militarnie (sprzęt, instruktorzy) wspiera Azerbejdżan i mierzy w strategiczne uniezależnienie Baku od Moskwy. Tym samym Ankara próbuje narzucić Moskwie te same reguły, które panują w Syrii i Libii: mieszankę współpracy na poziomie strategicznym i realnej „wojny zastępczej”, mającą wzmocnić pozycję przetargową Turcji.
Sytuacja nie zostawia zbyt wiele miejsca dla Zachodu, którego interesy i instrumenty w regionie są dziś minimalne, a korzyści z umacniania czy to Rosji, czy Turcji – nieoczywiste. ©