Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Jak często myślisz o starożytnym Rzymie?” – taka, mówiąc staroświecko, gra salonowa rozpowszechniła się ostatnio na świecie. Od razu przypomniałam sobie, że owszem, chyba jakieś XXIII razy ostatnio. Całkiem niedawno zdarzyło mi się, bo na potrzeby pracy musiałam znaleźć brzydki napis odkryty na ścianie w Pompejach. Prawdopodobnie za każdym razem widząc słowo „wodociąg” przypominam sobie, że inaczej mówi się „akwedukt”, a nazwa miejscowości Bógpomóż w województwie kujawsko-pomorskim odruchowo kojarzy mi się ze znalezionym tam skarbem starożytnych monet. Przyznaję, że czasami zdarza mi się myśleć o bursztynowym szlaku i wyobrażać sobie, jak te bardzo dawne dzieje musiały wyglądać w Kaliszu, mieście, w którym ze wszystkich polskich znaleziono chyba najwięcej rzymskich śladów. Być może wręcz każde wspomnienie o Kaliszu prowokuje u mnie chęć natychmiastowego wdziania togi.
Psychozabawa kojarząca się nieco z najlepszymi czasami gier w rodzaju „flirt towarzyski” to inicjatywa szwedzkiej blogerki Saskii Cort. Od razu trzeba nadmienić, że jest nieco tendencyjna: zachęta brzmi „zapytajcie MĘŻCZYZN w swoim otoczeniu, jak często myślą o starożytnym Rzymie”, a nie „zapytajcie KOGOKOLWIEK”. To pytanie z tezą, bo zakłada, że tylko mężczyznom Rzym w głowie, czyli wiadomo – mają pewnie fantazje imperialne albo gladiatorskie (albo myślą o sieciach wodociągowych). Ktoś sugerował, że częstotliwość myślenia o Rzymie oznacza militarne zapędy. Współczesny internet kocha takie żenująco proste wróżby i diagnozy, niczym Rzymianie księgi sybillińskie; pod tym względem istotnie różni nas niewiele. Tymczasem zjawisko jest pewnie zupełnie demokratyczne, bo każdemu człowiekowi zdarza się powiedzieć „kości zostały rzucone”, w mediach społecznościowych klikać łapki w górę i dół, wcielając się na chwilę w małego imperatora, albo, mieszkając w jakimś mieście, zwrócić uwagę, że zapewne leży na siedmiu wzgórzach. Być może w Polsce zdarza nam się myśleć o starożytnych jeszcze częściej – swego czasu znajomi z anglosfery nie mogli się nadziwić, z jaką swobodą przeciętny Polak peroruje niczym antyczny patrycjusz, wplatając od niechcenia w potoczną mowę różne „summa summarum” i „nomen omen”, tacy z nas Rzymianie Północy.
Wbrew próbom kolektywnej psychoanalizy podejrzewam, że przyczyna tak powszechnej obecności starożytności w naszej wyobraźni jest wytłumaczalna w sposób prozaiczny i nudny: mamy odruchowe skojarzenia z tym, co częściej pojawia się w naszej kulturze, w obrazach, powiedzeniach, figurach retorycznych. Do tego zwykle nie myślimy o jakiejś epoce, lecz o jej przedstawieniach, które mocniej zapadły w powszechną pamięć. Dlatego o średniowieczu myślimy tropami (często błędnymi!) z XIX-wiecznych powieści, a królowie polscy mają oblicza nadane im przez Jana Matejkę. W przypadku Rzymu nie chodzi nawet o „Quo vadis” (międzynarodowy przecież bestseller) i „Gladiatora”. Najwięcej zrobiło w kwestii tej kolonizacji współczesnej myśli zapewne ciekawostkowe opowiadanie o historii. Seriale dokumentalne, History Channel, National Geographic, kanały YouTube i tiktokowe – wszystkie opierają się na wiedzy typu „czy wiesz, że?”. A świat starożytny, odległy i tajemniczy, doskonale nadaje się do prezentacji w takim formacie: „Czy wiesz, jak działała starożytna latryna?” albo „Jak wyglądała dieta oparta na winie?”.
Odkrywanie tajemnicy zaś to doświadczenie, któremu trudno się oprzeć. Jak zafascynowało artystów wczesnego włoskiego renesansu – warto przekonać się na wystawie „Przebudzeni” w warszawskim Zamku Królewskim [pisze o niej również w tym numerze Piotr Kosiewski – red.]. To, jak powstająca nowożytność świadomie wspierała się na antycznym fundamencie, jak powszechne do dziś ornamenty podpatrzono w odnalezionym Złotym Domu Nerona, jak politycy i filantropi przyjmowali pozy i gesty „sławnych mężów”, a na obrazach chrześcijańscy święci, dotychczas wiotcy, nabierali muskulatury dawnych herosów – pokazuje, jak mocno żyjemy w wyobraźni „zapożyczonego, unowocześnionego antyku”. Po wizycie na takiej wystawie faktycznie można jeszcze częściej niż zazwyczaj myśleć o Rzymie. ©