Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kończy się kompletowanie list głównych ugrupowań politycznych pod kątem wyborów do Parlamentu Europejskiego. Dla PiS są one okazją do rozstrzygnięcia problemu związanego z trzema osobami: Mariuszem Kamińskim, Maciejem Wąsikiem oraz Danielem Obajtkiem. Ich start z dobrych miejsc i ewentualne zdobycie mandatu – w przypadku Kamińskiego i Wąsika – honorowo rozwiąże kwestię ich spornych mandatów poselskich, zwłaszcza że na kolejną mobilizację sympatyków partii wokół obu panów nie ma już szans. Objęcie immunitetem PE ochroni zaś ich przed rozliczeniami za działalność w rządzie PiS. To samo dotyczy byłego prezesa Orlenu.
Wystawiając całą trójkę na „biorących” miejscach, partia pokazuje po pierwsze swoją lojalność, a po drugie sama się zabezpiecza, bo nie wiadomo, kogo po ewentualnym „przyciśnięciu” Kamiński, Wąsik czy Obajtek mogliby sypnąć.
Nieco inny charakter ma układanie list partii rządzących. W ich przypadku wybory do Parlamentu Europejskiego są rodzajem „chwili prawdy” i obnażają prawdziwe motywy zaangażowania politycznego. Jeżeli ktoś zamiast udziału w rządzeniu wybiera mandat w PE, którego polityczne znaczenie jest niewielkie i odwrotnie proporcjonalne do związanych z nim gratyfikacji finansowych – może to oznaczać, że pieniądze są głównym motywem jego aktywności. Wyraźna mniejszość to politycy, którzy z racji swojego doświadczenia w sprawach międzynarodowych przydają się bardziej w Brukseli czy Strasburgu niż w Warszawie.
Istnieje też druga okoliczność powodująca, że skład list wyborczych do europarlamentu może odsłaniać polityczne prawdy. Chodzi o to, że czasem na listy te trafiają osoby, których liderzy chcą się z jakiegoś powodu pozbyć, a wybory do PE są okazją do zrobienia tego w białych rękawiczkach. Tak niegdyś było z Beatą Szydło, która zdymisjonowana z funkcji premiera stanowiła dla rządzącego PiS rodzaj politycznego wyrzutu sumienia. Wysłanie do Brukseli pozwoliło elegancko ten problem rozwiązać. W przypadku obecnego rządu Donalda Tuska wiele wskazuje na to, że start niektórych ministrów do PE jest okazją do bezbolesnego pozbycia się ich w sytuacji, w której premier jest rozczarowany efektami ich pracy.
Analizując przed pójściem do urn listy do PE, warto wszystkie te względy mieć na uwadze.