Za wolność waszą

W sprawie rewolucji w Egipcie polscy przywódcy, dawni bojownicy o wolność, milczą ręka w rękę z takimi asami europejskiej demokracji, jak choćby Silvio Berlusconi.

15.02.2011

Czyta się kilka minut

Od powstania listopadowego w 1830 r. po zryw Solidarności 150 lat później - wielkie polskie ruchy społeczne i narodowe zawsze podkreślały, że występują w imieniu wszystkich ludzi pragnących wolności. Najczęściej nie przynosiło to wymiernych efektów, ale przynajmniej budziło ogromną sympatię - jeśli nie rządów światowych mocarstw, to przynajmniej ich społeczeństw.

Wydawałoby się, że dziś, już jako wolny naród, powinniśmy dobrze rozumieć marzenia Egipcjan o demokracji. A jednak to nie premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski czy Lech Wałęsa ślą demonstrantom w Kairze słowa otuchy oraz rady, jak zwyciężyć w zapasach z reżimem. Przeciwko stosowaniu przemocy wobec ludzi zgromadzonych na placu Tahrir protestują Angela Merkel, David Cameron, Barack Obama, Nicolas Sarkozy oraz José Luis Zapatero. To nic, że politykom Zachodu można zarzucać pełne hipokryzji milczenie, a nawet wsparcie udzielane latami Hosniemu Mubarakowi. W końcu się opamiętali i to jest cenne. Być może w wyniku ich nacisków egipski dyktator nie utopił protestów we krwi.

Polscy przywódcy, dawni wojownicy o wolność, milczą ręka w rękę z takimi asami europejskiej demokracji, jak choćby Silvio Berlusconi. Jest mi z tego powodu wstyd. Wstyd, że ich horyzont empatii sięga co najwyżej Białorusi i że nie mają oporów przed manifestowaniem "Realpolitik" w formach najbardziej obrzydliwych.

Trzy lata temu egipski dyktator witany był w Polsce z największą pompą. Ówczesny prezydent Lech Kaczyński udekorował Mubaraka Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP, najwyższym odznaczeniem przyznawanym zaledwie kilka razy do roku cudzoziemcom, którzy "wnieśli wybitny wkład" we współpracę łączącą Polskę z innymi państwami i narodami. Trudno spekulować, o jaki wkład może chodzić w przypadku Mubaraka. Być może o 600 tys. polskich turystów, którzy odwiedzili w ubiegłym roku Hurgadę i Szarm el-Szejk. Kurortów tych przeciętny egipski poddany Mubaraka nie widział nigdy w życiu, gdyż otoczone są checkpointami pełnymi policji i wojska.

Podczas trzydniowej wizyty w Warszawie dyktator odbył serdeczne rozmowy z prezydentem Kaczyńskim i premierem Tuskiem, a żona Mubaraka Suzanne wraz z Marią Kaczyńską odwiedziła Muzeum Narodowe. W tym czasie świta egipskich urzędników prowadziła rozmowy z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem oraz ministrem Radosławem Sikorskim. Fotografie upamiętniające życzliwą atmosferę tych mityngów można obejrzeć na stronie internetowej naszej ambasady w Kairze wraz z fotokopiami miejscowych gazet, które na czołówkach pokazywały wszystkie uściski dłoni.

Egipcjanie, zwłaszcza ci żyjący za mniej niż dwa dolary dziennie (czyli co trzeci), byliby zapewne "wniebowzięci", patrząc jak przedstawiciele wolnego świata honorują ich dyktatora, którego nielegalnie zgromadzony majątek oblicza się na 40-70 mld dolarów. Na szczęście, zapewne nie stać ich było na gazetę.

Nie posądzam polskich polityków o złe intencje. Zagranicznych autokratów przyjmują, bo tak robi niemal cały świat, a na łamanie praw człowieka nie reagują, bo po prostu mało się interesują sprawami międzynarodowymi i mają raczej kiepskich doradców w tych kwestiach. To o tyle przykre, że każda kolejna władza przekonuje nas, jak wielkim graczem stara się być na światowej arenie. Przykład Egiptu pokazuje jednak, że wleczemy się w ogonie, zupełnie pasywni. O ostatnich wydarzeniach w Kairze prezydent Komorowski nie zająknął się ani jednym słowem, a premier Tusk zabrał głos raz - tylko po to, by odradzić turystom podróże pod piramidy.

Inne autorytety też milczą. Lech Wałęsa, symbol Solidarności, przyznający co roku nagrodę swojego imienia cudzoziemcom zasłużonym w walce o wolność - miałby tu najłatwiejsze zadanie. Cóż, kiedy jego działania jeżą czasem włosy na głowie. Dwa lata temu na pierwszego laureata swojej nagrody wybrał króla Arabii Saudyjskiej Abdullaha, gdyż ten prowadzi działalność dobroczynną i zorganizował dwie konferencje na rzecz dialogu międzyreligijnego. 100 tys. dolarów trafiło do kieszeni satrapy obracającego miliardami, który nie pozwala wyznawcom żadnej religii (poza sunnicką wersją islamu) na otwarte praktykowanie swoich obrzędów. Kobiety w Arabii nie mogą nawet siadać za kierownicą, a wyborów nie ma kto fałszować, bo po prostu się ich nie organizuje.

Ciekawe, czy Lech Wałęsa byłby tak ochoczy w przyznawaniu nagrody szejkowi, gdyby wiedział, że w przypadku podróży do Rijadu już na lotnisku musiałby zdjąć swój słynny znaczek z Matką Boską. Gdyby tego nie uczynił, trafiłby do aresztu, oczywiście w ramach dialogu międzyreligijnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2011