Amerykanie prędzej zagłosowaliby w wyborach prezydenckich na geja, lesbijkę lub muzułmanina niż na ateistę

RYAN BURGE, politolog i pastor baptystyczny: Choć już więcej niż co czwarty Amerykanin odwrócił się od religii, to nadal jesteśmy społeczeństwem głęboko wierzącym.

16.04.2024

Czyta się kilka minut

Świece na miejscu śmiertelnego wypadku samochodowego. Rodendo Beach, Kalifornia, 9 kwietnia 2024 r. // Allen J. Schaben / Getty Images
Świece na miejscu śmiertelnego wypadku samochodowego. Rodendo Beach, Kalifornia, 9 kwietnia 2024 r. // Allen J. Schaben / Getty Images

Marta Zdzieborska: Według sondażu Pew Research tzw. noni to dziś 28 proc. dorosłych Amerykanów – jest ich więcej niż katolików. W tej grupie znajdują się ateiści, agnostycy i osoby zaznaczające w sondażach odpowiedź „żadne konkretne wierzenia” (nothing in particular). Jak amerykańscy noni różnią się od tych europejskich?

Ryan Burge: Zacznijmy od tego, że Europa jest o wiele bardziej sekularna niż Ameryka. W krajach takich jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy na msze chodzi mniej niż 10 proc. społeczeństwa. W Ameryce to ok. 25 proc., a w niektórych południowych stanach – 35 proc. Najmniej religijny stan w USA prawdopodobnie jest bardziej religijny niż przeciętny kraj w Europie.

W końcu Amerykanie muszą w coś wierzyć, nawet jeśli nie jest to konkretna religia.

Dokładnie tak. Tylko 10 proc. Amerykanów deklaruje, że są ateistami lub agnostykami. Spośród tych zaś, którzy uważają się za ateistów, tylko 65 proc. deklaruje, że nie wierzy w Boga. Prawie wszyscy amerykańscy noni wierzą w siłę wyższą i angażują się w jakąś formę duchowości: ćwiczą jogę, medytują, spędzają czas na łonie natury, wierzą w istnienie duszy, życie pozagrobowe czy reinkarnację. W USA mamy też mocno ugruntowaną religię obywatelską: na widok zasłużonych żołnierzy podczas parady wojskowej wstajemy w ciszy i kładziemy rękę na sercu. To moment niemal religijny. Do tego flaga amerykańska nie może dotknąć ziemi, a jej spalenie można uznać wręcz za herezję. Religia mocno miesza się tu z patriotyzmem i nie ma oznak, by to zjawisko słabło. Jest wręcz przeciwnie.

Zanim porozmawiamy o splocie polityki i religii, opowie Pan o tym, jak z biegiem lat Amerykanie odwracali się od Kościoła?

Amerykański socjolog Glenn M. Vernon w 1968 r. opublikował artykuł pt. „The Religious »Nones«: A Neglected Category” (Noni: zaniedbana kategoria). Argumentował w nim, że należy poświęcić osobom niereligijnym więcej uwagi, bo nie ma żadnych badań na ich temat. W tamtych czasach noni stanowili ok. 5 proc. Amerykanów i tak pozostawało przez długi czas. W latach 1972-1991 ich odsetek wzrósł o zaledwie 2 pkt. proc. To zmieniło się między 1991 a 1996 rokiem: procentowy udział niereligijnych w społeczeństwie wzrósł z około 6 do 12 proc. Prawie trzy dekady później już niemal 30 proc. dorosłych Amerykanów nie identyfikuje się z żadną religią. Wśród młodych z pokolenia Z to ponad 40 proc. Ten trend będzie się utrzymywał.

Jak w takim razie wytłumaczyć badanie Gallupa z lat 2017-2022, z którego wynika, że przyrost nonów wyhamował?

Myślę, że to statystyczna aberracja. Starsi Amerykanie, bardziej religijni niż młodzi, będą stopniowo umierać, co tylko wzmocni zjawisko odwracania się od religii. Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby za pięć lat udział nonów w społeczeństwie spadł. Raczej spodziewałbym się skoku do 33-34 proc. Bycie osobą niereligijną w Ameryce nadal bywa tematem tabu, jednak coraz liczniejsi przyznają się do tego w sondażach. Zresztą, tak naprawdę nie wiemy, czy z biegiem lat rzeczywiście przybyło osób niereligijnych, czy po prostu wielu bało się wcześniej dokonać coming outu. Może zawsze byliśmy mniej religijni, niż myśleliśmy, tylko po prostu jako naukowcy nie potrafiliśmy tego dobrze zbadać?

Czy bycie nonem jest tematem tabu w rolniczych rejonach stanu Illinois, gdzie Pan mieszka?

To zależy. Ateiści i agnostycy należą tutaj do rzadkości – przynajmniej ja nie znam żadnego. W Illinois, podobnie jak wszędzie na amerykańskiej wsi, wśród nonów przeważają osoby, które odwróciły się od instytucji kościelnych, ale niekoniecznie od Boga. Wiele kościołów w naszej okolicy [okolicy miasta Mount Vernon – red.] zaczęło się zamykać, w tym także nasz.

Ale przecież w First Baptist Church jest Pan pastorem od kilkunastu lat!

Niestety, prawdopodobnie już w lipcu zakończymy działalność. Ciężko znaleźć motywację do prowadzenia kościoła, gdy na mszę przychodzi garstka osób.

Ilu wiernych przychodzi do Pana w niedziele do kościoła?

Około 10. Poza tym kończą nam się pieniądze: przez ostatnie 10-15 lat opłacaliśmy działalność z kościelnych oszczędności i to nie był problem, bo koszty życia nie były aż tak wysokie. W obecnej sytuacji trudno uregulować bieżące rachunki i kontynuowanie działalności przestaje mieć sens. Jednocześnie w okolicy rozwija się Kościół bezwyznaniowy, Central Christian Church, który naszej wspólnocie i innym wspólnotom protestanckim podbiera wiernych. Co niedzielę modli się tam już około 1800-2000 osób.

Ludziom przestało zależeć na konkretnej doktrynie religijnej?

Na to wygląda. W Ameryce przybywa Kościołów, które nie wchodzą głęboko w teologię. Ich nabożeństwa przypominają pogadanki motywacyjne: ludzie chcą słuchać o tym, jak być lepszym ojcem, pracownikiem czy sąsiadem, a nie co Biblia mówi o życiu wiecznym. Patrzą na Kościół użytkowo: wybierają daną wspólnotę, bo np. lubią ją ich dzieci, przychodzą tam ich znajomi lub po prostu podoba im się muzyka. To, co pastorzy mówią podczas kazania, ma znaczenie drugorzędne.

Przekonuje Pan, że jedną z głównych przyczyn odwrotu Amerykanów od religii jest pogłębiający się sojusz między białymi chrześcijanami a Partią Republikańską. Jak do tego doszło?

Kiedyś religijność białych Amerykanów nie była w żaden sposób związana z konkretną partią polityczną. Wśród chrześcijan ewangelikalnych byli zarówno zwolennicy Demokratów, jak i Republikanów. To zaczęło zmieniać się w połowie lat 80., gdy Partia Republikańska oparła swoją strategię na ludziach wierzących. Próbując zdobyć ich poparcie, dryfowała na prawo, mówiąc o ochronie wolności religijnej czy sprzeciwie wobec aborcji i małżeństw jednopłciowych. Z czasem liberalni chrześcijanie, z racji odmiennych poglądów, zaczęli czuć się w swoich wspólnotach obco.

Uderzyły mnie statystyki przytoczone w Pana książce „The Nones”. Aż 14 proc. religijnych Amerykanów przestało chodzić do kościoła w 2016 r., tuż po zdobyciu prezydentury przez Republikanina Donalda Trumpa.

Jeszcze bardziej szokują te dane: chrześcijańscy Demokraci w 1970 r. stanowili 40 proc. społeczeństwa. Dziś jest to zaledwie 13 proc. Nie ma prawie żadnej białej chrześcijańskiej wspólnoty w USA, która plasowałaby się w centrum lub po lewej stronie sceny politycznej. Może wyjątkiem jest Kościół episkopalny, ale to nieduża wspólnota: w całym kraju na nabożeństwa w niedzielę chodzi mniej niż 400 tys. wiernych. W Ameryce dokonał się ostry podział: jeśli jesteś białym chrześcijaninem, to popierasz Partię Republikańską i głosujesz na jej kandydatów. Nie możesz być chrześcijaninem ewangelikalnym i jednocześnie Demokratą. A jeśli nie jesteś biały i masz liberalne poglądy, to musisz być nonem.

Z drugiej strony pisze Pan, że ostatnie sezony wyborcze pokazały, iż noni to nie tylko skrajnie lewicowi zwolennicy Partii Demokratycznej. Czy to sygnał, że nasilił się odpływ Republikanów ze wspólnot ewangelikalnych? Niektóre tak się zradykalizowały, że traktują Trumpa jak półmesjasza stojącego na straży konserwatywnych wartości.

Myślę, że ci, którzy zamierzali uciec ze swoich wspólnot, już dawno to zrobili. Radykalizacja postępuje od dawna: kiedyś można było być Republikaninem i jednocześnie mieć liberalne poglądy na temat dostępu do aborcji. Dziś to nie do pomyślenia. W wielu kongregacjach pozostali już tylko ludzie, którzy mają zbieżne spojrzenie na świat, co jeszcze bardziej pogłębia polaryzację. Jednocześnie te podziały wzmacniają pastorzy głoszący takie poglądy, jakie chcą od nich usłyszeć wierni.

Czy spotykał się Pan z naciskami, by mówić podczas kazań o Trumpie?

Nie, w naszym Kościele nie dotykamy tematów politycznych. Mamy zresztą różne poglądy w tej kwestii. Polityki unikają też Kościoły bezwyznaniowe, bo wiedzą, jak głęboko polaryzujący jest to temat. Jeśli spojrzeć na badania, tak naprawdę pastorzy chwalący Trumpa to ekstremum. Większość stroni od mieszania się w politykę. Upolitycznienie idzie z dołu, od wiernych.

Przekonuje Pan, że przyrost nonów w USA wynika z ucieczki przed radykalizacją wspólnot ewangelikalnych, ale to liberalni protestanci głównego nurtu stracili w ostatnich dekadach najwięcej wiernych. Jak to wytłumaczyć?

To jest jedna z kwestii, która nam, badaczom, nie daje spokoju. W 1975 r. protestanci głównego nurtu stanowili około 30 proc. Amerykanów. Dziś to zaledwie 10 proc. Wydawałoby się, że rozczarowani radykalizacją umiarkowani chrześcijanie nie odejdą całkowicie od religii, tylko zasilą szeregi Kościołów protestanckich głównego nurtu. Tak się jednak nie stało.

Dlaczego?

Mam dwie hipotezy. Protestanci głównego nurtu od dekad przyciągali starszych Amerykanów z wyższym wykształceniem, przez co niektórym trudno się było z nimi utożsamiać. Innym problemem jest też to, że ta grupa protestantów nie zbudowała tak silnego przekazu jak chrześcijanie ewangelikalni. Ci drudzy stosują retorykę „my kontra oni”: powtarzają, że w przeciwieństwie do innych nie oglądają pornografii, nie palą papierosów, nie przerywają ciąż i się nie rozwodzą. To świat jest zepsuty. Wiele Kościołów protestanckich głównego nurtu stroni od takiego moralizatorstwa: nie potępia picia alkoholu i szanuje środowiska LGBT. Z wizerunkowego punktu widzenia to nie jest tworzenie silnej marki, która odcinałaby się od amerykańskiej kultury.

Kościół katolicki za to trzyma się mocno: pomimo serii skandali obyczajowych na przestrzeni dekad jego udział w społeczeństwie spadł nieznacznie do 23 proc. Dlaczego amerykańscy katolicy rzadziej porzucają religię?

Wiara katolicka bywa w USA elementem tożsamości kulturowej: jeśli ktoś ma korzenie włoskie, hiszpańskie czy irlandzkie, to będzie deklarował w sondażach, że jest katolikiem, choć tak naprawdę na co dzień ma z tą wiarą niewiele wspólnego. Sondaże pokazują, że odsetek katolików chodzących regularnie na msze spadł z 50 do 25 proc., ale liczba osób identyfikujących się z tym wyznaniem poleciała w dół tylko nieznacznie. Z tej perspektywy patrząc, być może nawet skandale w Kościele nie zdołały zachwiać katolicką tożsamością: ludzie przestali chodzić na msze i posyłać dzieci do szkół katolickich, ale nadal mówią, że są w głębi serca katolikami, bo np. ich prababcia była katoliczką.

Spójrzmy jeszcze na Afroamerykanów: już co piąty jest nonem – to czterokrotnie więcej niż w 1980 r. Z czego wynika ten wzrost? W czasach segregacji rasowej kościół służył im nie tylko jako miejsce modlitwy, ale także społecznego wsparcia.

Obecnie w wielu amerykańskich środowiskach, a szczególnie wśród czarnoskórych, rośnie niechęć do instytucji. Ludzie są sceptyczni wobec rządu, banków, mediów i świata biznesu. Dodatkowo według niektórych czarnoskórych Kościół zrobił niewiele, by walczyć z instytucjonalnym rasizmem. Afroamerykanie mają przy tym swoją specyfikę: jeśli odchodzą od religii, to niemal nigdy nie zostają ateistami lub agnostykami, bo to w ich społeczności temat tabu. Aż 90 proc. czarnych nonów należy do grupy tzw. nothing in particular. Jednocześnie zachodzi także inny proces: najbardziej religijni Afroamerykanie odwracają się od Partii Demokratycznej, bo ta ich zdaniem dryfuje za bardzo na lewo.

Pisze Pan, że 60 proc. nonów z grupy nothing in particular kiepsko zarabia, a zaledwie co czwarty ma wykształcenie wyższe. Ludzie odwracają się od Kościoła, bo są rozczarowani życiem w Ameryce?

Myślę, że wielu straciło złudzenia i nadzieję na lepsze życie. Globalizacja mocno poturbowała naszą klasę średnią: to nie są już czasy, gdy wystarczyło skończyć szkołę średnią, pójść do fabryki i żyć spokojnie z jednej pensji. Teraz to niemożliwe: zarobki nie nadążają za kosztami życia i zarabiać muszą dwie osoby w rodzinie. Ludzie czują się opuszczeni przez amerykańskie instytucje: rośnie w nich przekonanie, że ani rząd, ani Kościół nie dba o to, by im pomóc. W rezultacie przestają się angażować w politykę, wycofują się z systemu edukacji i życia społecznego. Uznają, że im to nie służy.

Jak to: wycofują się z systemu edukacji?

Istnieje silna korelacja między zaufaniem a edukacją. Jeśli dogłębnie nie ufam ludziom, to wizja tego, że idę na studia, jest paraliżująca. Musiałbym przecież wtedy dzielić pokój ze współlokatorami, rozmawiać z kolegami z roku i wchodzić w interakcje z prowadzącymi zajęcia. Niektórzy nie są w stanie pokonać tego lęku, w efekcie pozbawiając się szans na awans społeczny.

Czy można przyjąć, że z biegiem dekad Ameryka stanie się bardziej ateistyczna? Młodzi częściej deklarują w sondażach, że całkowicie porzucili wiarę w Boga.

To prawda, że młodzi są bardziej skłonni do bycia ateistami, ale to nie są duże różnice: np. wśród starszych Amerykanów odsetek ateistów wynosi około 6 proc., a wśród młodych 8-9 proc. Choć na pewno należy się spodziewać, że im więcej osób będzie robiło coming out jako ateiści lub agnostycy, tym większe będzie na to społeczne przyzwolenie.

Ile jeszcze musi minąć dekad, by brak wiary w Boga przestał być politycznym strzałem w kolano? Amerykanie prędzej zagłosowaliby w wyborach prezydenckich na geja, lesbijkę lub muzułmanina niż na ateistę.

Myślę, że póki żyję, to nie doczekamy się kandydata-ateisty. W Kongresie zapewne jest wielu polityków, którzy nie wierzą w Boga, jednak się do tego nie przyznają, bo boją się odstraszyć chrześcijańskich wyborców. Choć już więcej niż co czwarty Amerykanin jest nonem, to nadal jesteśmy głęboko religijnym społeczeństwem. Świadczy o tym chociażby przywiązanie do sloganu: „God Bless America” (Niech Bóg błogosławi Amerykę) i wspomnianej religii obywatelskiej. Nie sądzę, by to się zmieniło, nawet jeśli kościelne ławy opustoszeją. Amerykanie są zbyt mocno duchowi.

Marta Zdzieborska jest dziennikarką „Press”.

archiwum prywatne

Ryan Burge  jest doktorem politologii z Eastern Illinois University. Analityk danych i badacz korelacji między religią i polityką, autor kilku książek, m.in. „The Nones” („Noni”) i „20 Myths about Religion and Politics in America” („20 mitów na temat religii i polityki w Ameryce”). Jego artykuły ukazywały się w „The New York Times”, „The Wall Street Journal” i „Politico”. Pastor kościoła baptystycznego First Baptist Church w Mount Vernon w stanie Illinois.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Religia nonów