Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od kilku miesięcy moją stałą lekturą są „Collected Poems” Raymonda Carvera, które przysłała mi Alice Lyons. Do środka włożyła pocztówkę przedstawiającą stado owiec pasących się u podnóża góry Benbulben w hrabstwie Sligo. „Mam nadzieję, że pokochasz tę książkę tak samo jak ja”, napisała. „Nawet okładka jest piękna”. Na okładce jest reprodukcja drzeworytu Ohary Kosona: wielki czarny kruk siedzący na gałęzi kwitnącej wiśni.
Więc czytam, to znaczy tłumaczę.
Obudziłem się z plamą krwi
nad okiem. Zadrapanie
prawie na pół czoła. A przecież
ostatnio sypiam sam.
Dlaczego u licha człowiek miałby podnosić rękę
na siebie, nawet podczas snu?
Na to i podobne pytania
próbuję odpowiedzieć tego ranka.
Kiedy przyglądam się swojej twarzy w oknie.
Carver nie zawsze jest tak zwięzły. Ale ja najbardziej lubię te jego małe obrazki, w których opisuje jedno drobne zdarzenie albo jedną myśl, która zjawiła się z tego czy innego powodu. Zwięzłość sprawia, że to, co wydaje się oczywiste, zaczyna prowokować do kolejnych interpretacji. Skąd ta plama? Skąd to zadrapanie? Znak na czole kojarzy się z piętnem Kaina. Czyżby we śnie stało się coś niezwykłego? Ale przecież sypiam sam, mówi podmiot. Nie było w nocy żadnej awantury, żadnego szamotania się. Dlaczego więc podniosłem rękę sam na siebie? Zauważmy, że wiersz wspomina o innych „podobnych pytaniach” – ale poznajemy tylko to jedno. I jeszcze zakończenie. Bohater wiersza widzi swoją twarz odbitą nie w lustrze, lecz w oknie. Zadrapanie jest więc poniekąd czymś, co zjawia się między nim a zewnętrznym światem. To również odsyła do Kaina, którego piętno miało chronić przed niebezpieczeństwem. Ale scena może mieć też inny sens: człowiek staje naprzeciwko świata z jakąś raną, skaleczeniem, rysą nieznanego pochodzenia. Patrząc na świat, nie może jednocześnie zapomnieć o tej ranie, którą być może sam sobie zadał.
W wierszach Carvera odbija się jego dramatyczne życie: alkoholizm, zniszczone, nieudane związki, relacje, których nie umiał uratować. Notuje też momenty zachwytu, ulgi, uspokojenia. Ten konfesyjny, rozrachunkowy wymiar jego twórczości byłby nużący, gdyby nie wspomniana lakoniczność. Carver lubi proste, zdecydowane zdania. Można niemal poczuć ten moment, w którym szybko notuje to, co przyszło mu do głowy.
Z tego powodu lubię np. jego wiersz zatytułowany „Deszcz”. Sceneria jest właściwie ta sama: łóżko, okno, poranek. I bohater, który nie wie jeszcze, co zrobić z rozpoczętym dniem.
Obudziłem się dziś rano z silną
pokusą, by ten dzień spędzić w łóżku
i czytać. Przez chwilę zmagałem się z tą myślą.
Potem spojrzałem przez okno na deszcz.
I poddałem się. Oddałem się całkowicie
w ręce tego deszczowego poranka.
Czy chciałbym przeżyć swoje życie raz jeszcze?
Popełnić te same niewybaczalne błędy?
Tak, gdyby istniał choć cień szansy. Tak.
Nie napisałem do Alice przez kilka miesięcy. A kiedy w końcu wysłałem maila z przeprosinami, nie ma odpowiedzi. Lubię ten wiersz Carvera, bo lepiej niż inne godzi mnie z życiem takim, jakie jest, a nie takim, jakie mogłoby być. Ci, którzy posiedli umiejętność godzenia się z tym, co ich spotyka, na ogół niechętnie o tym mówią.
Sięgam po wiersze wtedy, kiedy nie wiem, co robić. To znaczy – codziennie.©