Dawno temu za Pocieszną Wodą. Baśń o Rabce

O Mieście Dzieci Świata opowiada się jak o „dziecięcym raju”, gdzie chorym malcom wraca krzepa i chęć do życia. Rzeczywista historia Rabki-Zdroju ma raczej cechy baśniowe – i w tym tkwi jej siła.

16.04.2024

Czyta się kilka minut

Mali pensjonariusze przy ambulansie ofiarowanym przez szwajcarską organizację charytatywną na otwarciu Zespołu Sanatoriów dla dzieci w Rabce Zdroju. Luty 1948 r. // Fot. CAF / PAP
Mali pensjonariusze przy ambulansie ofiarowanym przez szwajcarską organizację charytatywną na otwarciu Zespołu Sanatoriów dla dzieci w Rabce-Zdroju. Luty 1948 r. // Fot. CAF / PAP

W bajkowej interpretacji Rabka-Zdrój jest Miastem Dzieci Świata od zawsze, niczym poczciwa babcia Rabcia witająca z otwartymi ramionami kolejne pokolenia malców. Taka uśmiechnięta staruszka w regionalnym stroju, jaki w tych okolicach wkłada się już tylko od święta. Pokonuje złą czarownicę-gruźlicę, której boją się nawet dorośli, przygarniając do serca całe dziecięce gromady.

Tymczasem idea uzdrowiska przyjaznego najmłodszym kuracjuszom kiełkuje dopiero na przełomie XIX i XX w., gdy niemal jednocześnie, staraniem krakowskich filantropów, powstają w Rabce dwie kolonie zdrowotne dla chłopców i dziewczynek z ubogich rodzin. Chrześcijańska pod wezwaniem św. Józefa oraz żydowska, która później zyska imię fundatorki, Marii Fraenklowej. Będą odtąd rozwijać się jedna obok drugiej, nierzadko współpracując ze sobą i dając początek Miastu Dzieci, podwójnemu, jak jego nazwa.

To jednak wówczas pojęcie czysto symboliczne, podobnie jak określenie „miasto” (wskutek oporu mieszkańców Rabka otrzyma prawa miejskie późno, dopiero w 1956 r.). Rabczańskie uzdrowisko służy wszak również – a może nawet przede wszystkim – dorosłym. Zjeżdżają tu na kąpiele i popijanie leczniczej solanki cierpiący niemal na wszystkie boleści, od skrofułów i innych chorób skóry poprzez reumatyzm i artretyzm, aż po przypadłości bynajmniej nie wieku dziecięcego, jak „choroby maciczne”, zaburzenia miesiączkowania i zakażenia syfilisem.

Etap państwowego kombinatu uzdrowiskowego dla dzieci zacznie się dopiero po 1945 r. Oficjalny tytuł Miasta Dzieci Świata zyska zaś Rabka u schyłku kolejnego stulecia, choć wówczas Miastem Dzieci w zasadzie już nie jest. Miastem Dzieci Świata nie była nigdy, mimo że podczas okupacji przyjmowała rzesze niemieckich dzieci ewakuowanych z kraju przed bombardowaniami.

Rabka, Raba i Zdrój

„Dawno, dawno temu, za górami, za lasami było sobie Miasto Dzieci…” – typowo baśniowa formuła początkowa, sugerująca, że to, co nastąpi, nie odnosi się do znanego nam tu i teraz.

W Mieście Dzieci, czyli właściwie gdzie? Rabczańskie zdrojowisko to twór zewnętrzny, powstały od zera w czasach galicyjskich z inicjatywy medyków z Krakowa. Źródła solankowe odkryto tu już w średniowieczu, ale do ponownego ich odkopania i wykorzystania w celach leczniczych doprowadzają dopiero działacze krakowskiego Towarzystwa Balneologicznego, którym z patriotycznych powodów marzyły się rodzime kurorty, nawiedzane przez rodaków preferujących dotąd wyjazdy „do wód” za granicą.

Za namową zaprzyjaźnionych lekarzy Julian Zubrzycki, ówczesny właściciel Rabki, zgadza się nałożyć na część parcel (uzyskanych w wyniku zamiany gruntów z miejscowym proboszczem) urbanistyczną matrycę, opracowaną na zachodzie Europy i powielaną z powodzeniem przez Niemców, Szwajcarów czy Francuzów: dom zdrojowy, łazienki, pijalnia i altany przy źródłach mineralnych, muszla koncertowa dla orkiestry zdrojowej, apteka, kaplica i obszerny park. Dziedzic Zubrzycki łoży na rozwój Zdroju skąpo; miejscowość rozkwita dopiero pod rządami kolejnych właścicieli, Kadenów.

„Wszędzie ta dwoistość, troistość i w ogóle odwrotność” – pisał o Rabce-Zdroju Aleksander Ziemny, jej były mieszkaniec. Dwoistość wpisana jest już w nazwę, ale tu ma więcej wymiarów niż podział przestrzenny na Rabkę i Zdrój. Choćby polski i żydowski, zapoczątkowany przez dwie pierwsze lecznicze kolonie. Miejscowy i przyjezdny. Góralski i pański. Zdrowy i poddawany kuracji.

Rabczańska topografia też jest bardziej skomplikowana. Zdrój to twór sztuczny, zaś „miasto”, nazywane częściej Rabką-wsią albo Rabką dolną, składa się z dwóch głównych ulic, dwóch kościołów, placu targowego wydzielonego z dawnych dóbr dworskich i rynku, zamieszkałego przez Żydów. Rabkę właściwą tworzy wszystko to, co dookoła, pagórkowaty archipelag podzielony na role, zagrody i obrębki, odzwierciedlające przebieg tutejszego osadnictwa wokół doliny Raby. To kraina Górali Zagórzańskich, o mieszanym, pastersko-osiadłym trybie życia, z oryginalnym folklorem, który frapuje przyjeżdżającego w XIX w. z mamą na wywczasy małego Bronia Malinowskiego.

Wrażenia ogólnego pomieszania dodaje niespójność nazw, tych lokalnych i tych nadawanych, często się zmieniających. Trudno więc się dziwić, że we wspomnieniach dawnych dziecięcych kuracjuszy Rabka jawi się jako przestrzeń nieokreślona, niczym ze snu, do którego zresztą baśnie bywają podobne: dziwna, odległa, a niby doskonale poznana. Zwłaszcza sanatorium, uzdrowisko, szpital mają status nie-miejsc, rzeczywistości alternatywnej, gdzie czas biegnie własnym torem, deformując też przestrzeń.

Rabka Zdrój. Sierpień 1970 r. // Fot. Stanisław Gawliński / PAP

Dziecięce państewka

Wbrew hasłu „Miasto Dzieci Świata”, sugerującej ucieleśnienie korczakowskiej utopii, bezklasowej przestrzeni dostępnej wszystkim malcom, którzy przyjeżdżają po słońce i zdrowie, podziałów tu zresztą bez liku, i to od samego początku.

Bajkowa fantazja skupia się głównie na małych kuracjuszach, tymczasem w przestrzeni uzdrowiska funkcjonuje wiele grup dzieci. Są miejscowe – mali górale i ich żydowscy rówieśnicy z okolic rynku – z rzadka budzące zainteresowanie autorów donoszących o postępach w rozwoju zdrojowiska, nie mówiąc już o dzieciach romskich, funkcjonujących na obrzeżach społeczności. Są dzieci „pańskie” i ich towarzysze z miasta przyjeżdżający na wypoczynek. Są podopieczni kolonii leczniczych, a później sanatoriów, odizolowani w swoich enklawach. A oprócz tego dzieci, które przemykają przez Rabkę w sezonie, by po skorzystaniu z dobroczynnych właściwości miejscowego powietrza i wód oddalić się wraz z rodzicami do Krakowa, Lwowa, Warszawy, Łodzi albo w Poznańskie. Dzieci właścicieli pensjonatów i sanatoriów, miejscowej inteligencji. Uczniowie i uczennice rabczańskich szkół sanatoryjnych. Federacja dziecięcych państewek, których reguły na dokładkę określają dorośli.

Te światy rzadko się przenikają, choć mają punkty styczne. W dokumentach szkolnych sąsiadują ze sobą podpisy małych: Heleny Czyszczoniówny i Marii Landwirthówny, Chaima Schonguta i Franciszka Rogowca, Anny Goldberg i Janiny Sularzówny, Stefanii Ryplówny i Loli Weissbergerówny, Lai Schieldrimówny i Eugenii Łysakówny. Linię demarkacyjną pomiędzy nimi wyznacza nie tyle wyznanie, ile pochodzenie, jak w dorosłym świecie, zaś separację od dziecięcych kuracjuszy wymuszają względy sanitarne. Przyjezdni, jeśli nawiązują kontakty z rówieśnikami, to głównie z dziećmi właścicieli pensjonatów, należącymi do tej samej sfery. Są od tego nieliczne wyjątki, jak egalitarne z ducha gimnazjum sanatoryjne męskie doktora filozofii Jana Wieczorkowskiego, który wżenił się w rodzinę Kadenów. Uczą się w nim Żydzi i Polacy, ci z wyższych i zamożnych sfer, ale też trochę miejscowi górale, którym właściciel obniża czesne.

W bajkach opowiadanych przez dorosłych dzieci są zawsze szczęśliwe. W rabczańskiej baśni bywa z tym różnie. Mali kuracjusze ze względu na leczniczy reżim czują się często jak w więzieniu, niektórzy planują ucieczkę, inni chcą się zabić – choć w miarę upływu czasu opiekunom i lekarzom udaje się u większości z nich poprawić nie tylko stan zdrowia, ale i „utrzymać duszę dziecięcą w atmosferze słonecznej i radosnej” – jak pisze pediatra Norbert Lilien, lekarz w kolonii dla dzieci żydowskich.

Miejscowym dokuczają często głód i nędza, a także choroby, które w połowie XIX w. zabierają nawet połowę rabczańskich dzieci przed ukończeniem dziesiątego roku życia. Podczas epidemii brakuje miejsc na cmentarzu, więc ciała niemowląt, których nie zdążono ochrzcić, grzebie się za murem parafialnym. Te, które przeżyją, nie mają łatwo: ich codzienność upływa głównie na wykonywaniu rozlicznych, przybywających z wiekiem obowiązków, w przeludnionych izbach, w wielopokoleniowej rodzinie, karności i posłuszeństwie. Ale o tym, że samo pochodzenie nie bywa gwarancją szczęścia, przekonują się też mali Kadenowie i Kadenówny, poznając dobrze dziecięcą samotność, zazdrość o rodzeństwo czy zabieganie o względy ukochanego rodzica – skądinąd są to częste motywy baśniowe.

Rozpad w cieniu wojny

W nazwie Miasta Dzieci i jego historii ważny jest też trzeci element: łącznik, inaczej dywiz. Rolę jego odpowiednika w realnym wymiarze pełnił do II wojny światowej dwór, posadowiony w widłach Raby i Poniczanki, pomiędzy „miastem” a częścią zdrojową.

Za Kadenów dwór żywi, dając pracę i możliwość zakupu ziemi na własność. Rabczanie w pośpiechu stawiają na niej domy na wynajem dla kuracjuszy i letników. Wszerz i wzdłuż rosną też parterowe góralskie chałupy, które dla wygody gości otacza się werandami, jak w Zdroju. Wokół dworu, w dole, rozrasta się „miasto”.

Gości przybywa niemal pięciokrotnie – w latach 30. XX w. od maja do września każdego roku przez Rabkę przewija się około 30 tys. osób. Rabczańscy dziedzice przyjmują często znajomych z wojska i polityki: urlopy spędza tu generał Haller, zajrzy też minister Beck – tak mu się spodoba, że zapragnie odkupić zdrojowisko za osiem milionów złotych zdeponowanych w banku szwajcarskim. Ale nad „krainę mlekiem i miodem płynącą”, w jaką zmienia się na ten krótki okres Rabka, nadciąga już cień. Wyrwę w połączonym wspólną korzyścią rabczańskim mikroświecie przynosi wojna i Zagłada.

Żydzi – miejscowi i przyjezdni, w tym niemowlęta i dzieci, torturowani i mordowani na oczach całej społeczności obok willi Tereska (do niedawna szkoły dla dobrze urodzonych panien, zmienionej w szkołę policyjną Sipo-SD) – tracą dotychczasowy status. Stają się nieczyści, niejednoznaczni, zagrażający. Także ci, którzy ocaleli, bo są niczym upiory zawieszone między życiem a śmiercią, przypominające o wojennym horrorze.

W 1945 r. dochodzi do zbrojnych napadów na wille, w których przebywają ocalałe z Zagłady dzieci z krakowskiego domu dziecka. Dokonują ich miejscowi – wyrośnięci „chłopcy” współpracujący z partyzantką, uczniowie szkoły Wieczorkowskiego, podburzani przez księdza i polonistę. Inwigilowani przez bezpiekę, wśród krewnych i sąsiadów urastają do rangi bohaterów, lokalnych zbójników, którym wybacza się okrucieństwo, ubolewa nad ich ciężkim losem i wynosi do rangi męczenników.

Z Rabki znika też dwór, spalony przez wycofujących się hitlerowców. Niedługo potem państwo zabiera cały majątek Kadenom na potrzeby powstającego kombinatu uzdrowiskowego, a założyciel gimnazjum, któremu zniszczono dorobek życia, popełnia samobójstwo. „Leśni” jeszcze długo nie składają broni. Ich ofiarą w 1947 r. padają krewni Jerzego Cynsa, chłopca, który wcześniej musiał uciekać z Rabki wraz z innymi dziećmi z żydowskiego sierocińca, a teraz przyjechał z rodziną, by odpocząć. Dorośli giną, jego dwuletni kuzyn zostaje postrzelony w nogę. On sam, schowany pod łóżkiem, ocaleje, ale pamięć tych zdarzeń będzie prześladować go przez resztę życia.

To ciemna strona baśni o Mieście Dzieci. Przez ponad pół wieku o niej milczano. Nie pasowała do cukierkowego wizerunku.

Św. Mikołaj ze Szwajcarii

„Ulicami Dietla i Nowym Światem wędrują dzieci zagrożone gruźlicą. Idą parami, trzymając się za ręce. Trasa spacerów prowadzi z nowo wybudowanego sanatorium imienia przodownika pracy Wincenta Pstrowskiego do lasów nad Pocieszną Wodą. W parku – pustki. Jeszcze nie nadszedł czas inżynier Heleny Romanowskiej, która za kilka wiosen wyścieli Rabkę klombami kwiatów. W willi »Pod Aniołem« dożywa resztek świetności restauracja Teodora Klimińskiego, u Rawiczów ma być proboszcz wieczorkiem na brydżu, a w lesie, blisko Słonecznej, zabliźniają się mchem masowe groby Żydów pomordowanych w czasie wojny”. To Rabka-Zdrój w połowie lat 50. w reportażu Ewy Owsiany, córki miejscowych nauczycieli. Prospekt turystyczny na sezon 1949/50 przedstawia „jedyny w Polsce ośrodek leczniczy dla dzieci”.

Po wojnie nie ma szans na powrót do równowagi, bo kraj jest w stanie dziwnego zawieszenia. Nowa władza i ustrój nieustabilizowane, niechciane, zaś ludzie – zdemoralizowani, zastraszeni. Cóż nadaje się lepiej na obrzęd rytualnego oczyszczenia, powrotu do stanu pierwotnej niewinności, niż przyjęcie roli Miasta Dzieci i stworzenie nowej, bajkowej opowieści? Same dzieci, mimo że nie rozmawia się z nimi na trudne tematy, przeczuwają jednak istnienie ciemnego w sielankowym krajobrazie. Rozpoznają, jak baśniowy kamuflaż, wilka zamiast babci w „Czerwonym Kapturku”, nawet jeśli nauczycielki, prowadząc je na spacery do lasu za „Tereską”, opowiadają bajki o krasnoludkach ukrytych pośród mchu.

Choć Rabce, przedwojennemu uzdrowisku także dla dorosłych, patronuje odtąd wyłącznie dziecko – symbol czystości i niewinności, a także zapomnienia i wybaczenia, w rzeczywistości jedno tylko zgadza się z bajkową wersją: otóż zaraz po wojnie istotnie przyjechał tu prawdziwy św. Mikołaj. Co prawda nie z dalekiej Północy, ale ze Szwajcarii, kraju gór, krów i prawdziwej czekolady. To Raymond Courvoisier, szef tamtejszej misji rządowej, która stawia sobie za cel pomoc państwom poszkodowanym przez wojnę. Powołana w tym celu z końcem 1944 r. organizacja Don Suisse chce zaopatrzyć w niezbędny sprzęt i leki szpitale, sanatoria i domy dziecka.

Courvoisiera przyjmuje dwóch miejscowych społeczników-zapaleńców, lekarz Zdzisław Olszewski i meteorolog Czesław Trybowski. Przekonują go, że właśnie tu powinien powstać ze szwajcarską pomocą ośrodek leczenia gruźlicy dziecięcej, która stanowi wówczas w Polsce istną plagę. Gość jest pod wrażeniem, gdy dowiaduje się, że w Rabce przed wojną działało 20 zakładów leczniczych i ponad 100 pensjonatów. Obiecuje wsparcie. Pomysł trafia na podatny grunt u czynników ministerialnych w Warszawie i tak zaczyna się era rabczańskiego Zespołu Sanatoriów dla Dzieci.

Rabcio Zdrowotek

Poza tym jednak w zniszczonej przez wojnę Rabce niewiele przypomina bajkę. Brakuje nadających się do przyjęcia dzieci budynków, leków, żywności, dobrej infrastruktury. A przede wszystkim brakuje osób, które miałyby się dziećmi zajmować – wychowawców, pielęgniarek, lekarzy. Trudno skusić ich do przeprowadzki na prowincję, gdzie trudno – wobec konkurencji ze strony letników – nawet o mieszkanie. Zniechęcająco działają też opowieści o zbójnikach z miejscowej partyzantki. Rabczanie zaś obawiają się zakażenia gruźlicą i reagują na nowy status bez entuzjazmu, wymuszając ulokowanie sanatoriów z dala od miejsc codziennej aktywności.

Stopniowo, w miarę rozwoju powojennego uzdrowiska, wśród dorosłych przybywa jednak zaangażowania i empatii – na wzór ich zacnych poprzedników jeszcze sprzed wojny, takich jak Malewski, Cybulski, Tomczyk, Fromowicz. Powstaje wzorcowe sanatorium imienia Pstrowskiego dla malców chorych na gruźlicę kostną, na które składa się cały Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie. Alina Margolis-Edelman organizuje tu eksperymentalną kolonię dla małych cukrzyków, opartą na wzorcach francuskich, w której diabetycy uczą się od małego samodzielności. Lekarskie małżeństwo Rudników i ich współpracownicy rozsławiają Rabkę jako centrum leczenia chorób płuc. Z inicjatywy pedagożki Stanisławy Rączko, która zatroszczy się też o zdrowie psychiczne pacjentów, powstaje pierwszy gabinet pedagogiczny, a także teatrzyk dziecięcy Rabcio Zdrowotek, rozjaśniający pobyty w sanatoriach – fenomen, który w zmienionej formule działa do dziś.

Mimo tych wysiłków mroczne wątki utrzymają się w opowieściach niegdysiejszych kuracjuszy aż do końca. Przymusowa rozłąka z rodzicami, upokorzenia ze strony opiekunów, brak podmiotowości, męczące zabiegi, głód, przemoc doznawana od rówieśników, wspomnienie traumy. Wielu z nich porównuje tamte doświadczenia do pobytu w obozach czy karnych koloniach i do dziś omija Miasto Dzieci szerokim łukiem.

Do Rabki na bal

Sprawa jednak nie jest jednoznaczna. Rabce brak zdecydowania, czy orientować się bardziej na dzieci, czy jednak na dorosłych, dla których usługi są bardziej intratne: transport, restauracje, miejsca rozrywki, nocne życie. „Zabierz kobietę do Rabki na bal (…) szampana dla niej nie będzie ci żal” – nucą za Agnieszką Osiecką wczasowicze. Przemieszanie funkcji daje się we znaki najmłodszym i rodzinom szukającym w Rabce odpoczynku. Skutkuje też wzrostem poziomu hałasu i zanieczyszczeń.

W latach 1981–1985 specjaliści badają zagadnienie „bioklimatu Rabki ze szczególnym uwzględnieniem zanieczyszczenia powietrza” i alarmują o znacznym przekroczeniu większości norm. Przedwojenna infrastruktura i wysłużone sanatoryjne budynki zaczynają się rozsypywać. Do tego postęp medycyny i otwarcie Polski na świat, wraz z kolejnymi reformami służby zdrowia, przekreślają sens wielomiesięcznych pobytów w sanatoriach. Gdy mieszkańcy fetują nadanie oficjalnego tytułu przez kapitułę Orderu Uśmiechu, Miasto Dzieci powoli umiera.

W reakcji na publikacje odsłaniające ciemną stronę rabczańskiej historii, jak książka „Mroczne sekrety willi Tereska” czy artykuły dr Karoliny Panz, odżywa mit partyzanta-zbójnika: obchody dni pamięci miejscowych żołnierzy wyklętych urastają do rangi rytuałów tożsamościowych, scalających wspólnotę. Jednocześnie Miasto Dzieci – według danych GUS – zyskało ponury status gminy o najwyższym odsetku zgonów na Podhalu. Pojawia się nawet pomysł, by stało się miastem seniorów, których dziś można spotkać w parku zdrojowym częściej niż dzieci.

Dziś w jego centrum znajdują się rozjeżdżane przez busiki ruchliwe skrzyżowanie, w miejscu dworu – parking, wysypisko złomu i Rabkoland, kwintesencja komercyjnego parku rozrywki dla najmłodszych. Basen nie działa od dawna. W części zdrojowej niszczeją opustoszałe pensjonaty i nieczynne sanatoria, tylko dobrze utrzymany park zachwyca ogromem. Resztki rynku niedawno wybrukowano, ale pustka została.

Czy ta historia może mieć jeszcze szczęśliwe zakończenie? To już zależy od samych rabczan, którzy od dawna głośno narzekają na upadek miasta. Powrotu do idealizowanej przeszłości nie ma, ale na tym, co było, można budować od nowa, jeśli wybierze się baśń zamiast mitu lub bajki. Baśń działa terapeutycznie, pod warunkiem że jest się gotowym na jej przyjęcie w całości.

24 kwietnia ukaże się książka Beaty Chomątowskiej „Miasto Dzieci Świata”

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Za Pocieszną Wodą