Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnie minuty niedzielnej partii Fabiano Caruany i Jana Niepomniaszcziego, występujących łącznie w trzech ostatnich meczach o mistrzostwo świata (żaden z nich nie sięgnął po tytuł), upływały w iście pogrzebowej atmosferze. Obaj superarcymistrzowie byli potwornie zmęczeni – dobili do 109. posunięcia, partia ciągnęła się prawie 6 godzin, a końcówka nie mogła wyłonić zwycięzcy.
W końcu zrezygnowany Amerykanin zaproponował Rosjaninowi remis, który ten przyjął ze łzami w oczach. Nie tylko dlatego, że Niepomniaszczi potrzebował wygranej, mimo że udał mu się wyczyn niezwykły – jako jedyny z ośmiu zawodników nie przegrał żadnej z 14 turniejowych partii. Bardziej niż sobie mistrz współczuł swojemu rywalowi, bo w tej ostatniej partii tylko Caruana był blisko zwycięstwa. I to kilkukrotnie. „Przepraszam. Strasznie mi przykro” – mówił po partii Rosjanin drżącym głosem. Czuć się winnym przez to, że zniweczyło się szanse wybitnego przeciwnika na spełnienie marzeń? Takie rzeczy tylko w szachach.
Gdyby Amerykaninowi udało się zrealizować przewagę, turniej zostałby przedłużony o jeden dzień, w którym Caruana powalczyłby o końcowe zwycięstwo w dogrywce. Tylko to zwycięstwo daje prawo do występu w meczu o mistrzostwo świata. Jednak Niepomniaszczi okazał się zbyt zaciekłym obrońcą teoretycznie straconych pozycji.
Caruana miał prawo być rozczarowany. Przez większość partii mozolnie budował przewagę, ale w paru momentach musiał wykonywać ruchy w ciągu kilkudziesięciu sekund i popełniał błędy, które pozwalały Rosjaninowi skoordynować figury. Naciskany długimi godzinami Niepomniaszczi też się mylił, a wówczas ożywały szanse jego rywala. Komputerowa analiza – nieodłączny element szachowych transmisji – raz po raz wskazywała, że przy precyzyjnej grze Caruana musi w końcu zwyciężyć.
Komputery to jednak urok i przekleństwo tych transmisji – bez ich dynamicznie zmieniającej się w ludzkich partiach oceny zwykły śmiertelnik nie miałby pojęcia, jakie mogą być dalekie konsekwencje poszczególnych ruchów i z jak trudnymi decyzjami muszą się mierzyć gracze. A pozycje, które w tej partii stawały na szachownicy, były niezwykle skomplikowane.
Nawet Caruana, który uchodzi za jednego z najlepszych szachowych „kalkulatorów” w dziejach, mógł się mylić w liczeniu wariantów. Gdy mówił później na konferencji prasowej, że „czuje się jak idiota”, nie był dla siebie szczególnie sprawiedliwy. Godzinami grał po mistrzowsku – znajdował wyjątkowo nieoczywiste rozwiązania w ataku – ale też po ludzku – przy kontrach Rosjanina chował króla za swoimi pionami. Gdyby w odpowiednim momencie odważył się nim pójść na bardziej otwartą przestrzeń, Niepomniaszcziemu w końcu wyczerpałyby się możliwości ataku i ostatni cios należałby w tej partii do Caruany. Ale ludzie z krwi i kości nie mogą grać w taki sposób – tak mogą grać tylko niezdolne do odczuwania stresu, strachu i posiadania marzeń komputery.
Remis tych dwóch zawodników ucieszył 1,3 mld ludzi na świecie, bo oznaczał, że zawody wygrał 17-letni Dommaraju Gukesh. Hindus jest najmłodszym w historii triumfatorem Turnieju Pretendentów i niekwestionowaną przyszłością szachów. Jako supertalent i potencjalny materiał na mistrza świata dał się poznać dwa lata temu na szachowej olimpiadzie, gdy poprowadził swój kraj do medalu – a w pierwszych ośmiu partiach zanotował osiem wygranych (i osiągnął najlepszy indywidualny wynik).
Dziś wydaje się, że rozpędzonego młodziana, który w całym Turnieju Pretendentów imponował opanowaniem (w myśl rady, którą przekazał mu Magnus Carlsen, dla wielu najlepszy szachista wszech czasów: by nie robił niczego szalonego, ale czekał, aż zrobią to inni), w czekającym nas jeszcze w tym roku meczu o mistrzowską koronę nie będzie w stanie powstrzymać nawet jej obecny właściciel, Ding Liren. 32-letni Chińczyk w pełnym zwrotów akcji meczu o mistrzostwo świata pokonał w zeszłym roku Niepomniaszcziego, a potem niemal zaprzestał występów w turniejach. Mówił otwarcie, że mimo osiągniętego sukcesu przeżywa trudne chwile.
Ale o Gukeshu, który, jak sam przyznawał, opanowania nauczył się w pandemii od ojca chirurga i matki mikrobiolożki, a formę szlifował pod okiem arcymistrza Grzegorza Gajewskiego, w najbliższych miesiącach napisanych zostanie mnóstwo słów. Dzisiaj pogratulujmy mu najbardziej, jak to tylko możliwe – oddając hołd tym, od których okazał się lepszy.