Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przez długich 11 lat sprawy w Izraelu wyglądały tak: obywatele szli do wyborów, a na końcu premierem i tak zostawał Netanjahu. Dlatego, gdy prezydent Re’uwen Riwlin stanął przed kamerami i oznajmił, że misję tworzenia rządu otrzymuje Benny Gantz, dla wielu ludzi była to sensacja. Zapewne nieprzypadkowo prezydent nazwał Gantza „przyszłym premierem”, jakby rzecz była przesądzona. Odebrano to jako sygnał tego, o czym za kulisami mówią dziś nawet zwolennicy Likudu, partii Benjamina Netanjahu: że czas najdłużej urzędującego izraelskiego premiera dobiegł końca.
Podobne nastroje widać w niedawnym sondażu Israel Democracy Institute: ponad 53 proc. pytanych opowiedziało się za natychmiastową dymisją Netanjahu, tylko 38 proc. było jej przeciwnych. Jeszcze gorzej rzecz wygląda dla „Króla Bibiego” (jak bywa nazywany), gdyby został oskarżony o korupcję: w takim przypadku prawie połowa jego własnych wyborców byłaby za dymisją.
Weteran wielu wojen
Wraz z desygnowaniem na premiera Gantz dostał więc szansę zdetronizowania „Króla”. Jednak droga do tego jest kamienista, a porażka – niewykluczona. Choć koalicja Niebiesko-Biali, na czele której stoi Gantz, dostała najwięcej głosów we wrześniowych wyborach, jak dotąd miał on mniej potencjalnych partnerów koalicyjnych, niż posiadał ich Netanjahu – mimo to nie udało mu się stworzyć większości i po upływie ustawowego terminu musiał zrezygnować z misji tworzenia rządu. Jednak, przyznajmy: czy kilka miesięcy temu ktoś w ogóle prognozował temu emerytowanemu generałowi – w latach 2011-15 szefowi Sztabu Generalnego armii izraelskiej – aż tak błyskotliwą karierę polityczną?
Po otrzymaniu nominacji Gantz powtórzył swoje credo, że chce powołać liberalny rząd jedności. Powiedział jednak też, że uczyni wszystko, by utworzyć rząd narodowego pojednania – taki, który reprezentowałby wszystkich, „zarówno ultraortodoksów, jak też arabskich Izraelczyków, Druzów i wszystkich innych”. Niczego bardziej nie potrzebuje dziś Izrael, kraj tak głęboko podzielony – mówił Gantz.
Na pierwszy rzut oka wydaje się nieprawdopodobne, aby taka właśnie sztuka udała się generałowi, który w swoich spotach wyborczych chlubił się tym, iż zabił „setki terrorystów” w Strefie Gazy. Jednak osoby, które znają osobiście „olbrzyma z niebieskimi oczami” (jak bywa nazywany), twierdzą, że podczas długiej kariery w armii ujawniał często cechy, które teraz mogłyby pomóc mu w odniesieniu sukcesu w polityce.
Syn Żydów z Europy Środkowej, którzy przeżyli Holokaust (ojciec pochodził z Rumunii, a matka – więźniarka kacetu Bergen-Belsen – z Węgier), przyszedł na świat w 1959 r. i dorastał w moszawie (spółdzielni rolniczej) na południu kraju. Mając 18 lat, trafił do słynnej Brygady Spadochronowej; jedną z pierwszych akcji, w których brał udział, była ochrona egipskiego prezydenta Anwara Sadata podczas jego wizyty w Izraelu w 1977 r.
Potem były kolejne wojny i kolejne awanse. W wieku 21 lat został oficerem; walczył w Libanie; w 1991 r. koordynował tajną operację, podczas której do Izraela sprowadzono z Etiopii 14 tys. tamtejszych Żydów. Już jako generał dowodził w obu wojnach w Strefie Gazy, podczas których zginęło ponad 2,5 tys. Palestyńczyków.
Otwarty wobec ortodoksów
O ile operacje w Gazie sprowadziły na niego ostrą krytykę z prawa i lewa – oraz zarzut popełnienia zbrodni wojennych – o tyle wśród podwładnych Gantz zyskał opinię dowódcy bliskiego żołnierzom, który umie słuchać i stara się o konsens. Sympatycy podkreślają ponadto jego humanitarne zaangażowanie, jak starania o zapewnienie edukacji Beduinom i Żydom z pustyni Negew. W przeciwieństwie do „Bibiego”, omijał dotąd szerokim łukiem tutejsze „zapasy w błocie” – tak powszechne w izraelskiej polityce ataki personalne. Brak politycznej charyzmy, co zarzucają mu niektórzy, Gantz – prywatnie ojciec czworga dzieci – ma natomiast nadrabiać skromnością i otwartością.
Jego mocną stroną w realiach tutejszej polityki jest również i to, że nie obawia się kontaktów z partiami reprezentującymi religijnych Żydów. Podczas niedawnego zakończenia Święta Szałasów Gantz – który w młodości chodził do szkoły religijnej – pojawił się u boku ultraortodoksów, tańcząc wraz z nimi. Politycznie może mu to pomóc. Nie jest bowiem tak, że ortodoksi są raz na zawsze przypisani do obozu prawicowego. Udało się ich pozyskać dopiero „Bibiemu” – po tym, jak uczynił na ich rzecz szereg koncesji.
Nie ma żadnego powodu, dla którego partie religijne nie miałyby stać się częścią koalicji rządowej wraz z Niebiesko-Białymi, powiedział niedawno w wywiadzie były premier Ehud Olmert, który kiedyś stał na czele rządu złożonego z polityków religijnych i świeckich. Olmert przekonywał, że dopóki nie kwestionuje się ich stylu życia, środowiska religijne są gotowe do kompromisów.
Odnotujmy w tym miejscu, że duchowy przywódca partii Szas (reprezentuje ona głównie ortodoksów sefardyjskich) obiecał miejsce w niebie dwóm największym przeciwnikom takiej koalicji – są nimi Ja’ir Lapid z Niebiesko-Białych i Awigdor Lieberman (świecki prawicowiec) – jeśli tylko zrezygnują z dalszego sprzeciwiania się jej.
Decydujące dni
Wiele zależy od decyzji prokuratora generalnego: od tego, czy wniesie akt oskarżenia przeciw Netanjahu. Na znalezienie większości rządowej Gantz ma czas do 20 listopada. Jeśli przed upływem tego terminu prokurator da zielone światło dla oskarżenia „Bibiego” o korupcję, szeregi jego zwolenników mogą się szybko przerzedzić.
W takim wypadku wyobrażalne byłyby prawie wszystkie konstelacje koalicyjne, z udziałem prawicy, lewicy i centrum, religijnych i świeckich. Gantz mógłby też próbować stworzyć rząd mniejszościowy z partią Nasz Dom Izrael Liebermana, który miałby poparcie Zjednoczonej Listy izraelskich Arabów. Jeśli natomiast Gantz poniósłby porażkę, pałeczka mogłaby wrócić do „Bibiego”, który podjąłby ponowną próbę zbudowania większości w Knesecie.
Składając w ręce Gantza misję tworzenia większości, prezydent Riwlin mówił, że najbliższe dni zdecydują o losie kraju, który pilnie potrzebuje nowego rządu. Dodał, że nie będzie go, jak długo brakować będzie woli kompromisu.
©(P) Przełożył WP
Autorka jest reporterką szwajcarskiego dziennika „NZZ”, specjalizuje się w tematyce Bliskiego Wschodu. Przez wiele lat pracowała w Bagdadzie i Stambule, obecnie w Izraelu.