Historia przemienienia

Powinowactw znaleźć by można wiele, ale jedno narzuca się szczególnie silnie. Najnowsza powieść Joyce Carol Oates współgra - nie formą ani gatunkiem, ale tematem - z wczesną prozą Paula Austera, "Wynaleźć samotność.

14.09.2006

Czyta się kilka minut

W obu przypadkach spotykamy się z próbą konstruowania własnej tożsamości poprzez detektywistyczną niemal pracę docierania do nieobecnej już, bo zmarłej postaci rodzica. Narrator Austera poszukuje prawdy o ojcu, zamieniając synowskie poszukiwanie w wielką metaforę drogi do nieobecnego początku. Oates opisuje wyrastający z żałoby i poczucia utraty proces powolnego odkrywania matki przez córkę.

Angielski tytuł powieści jest gramatycznie i leksykalnie wieloznaczny: "Missing Mom" można przełożyć na wiele sposobów, na przykład "tęskniąc za matką", ale też jako "nieobecna matka". I rzeczywiście, powieść podszyta jest nieobecnością, w której bierze początek cała historia. Rozwija się jednak jakby wbrew tytułowi, bo czytelnik przewędrowawszy z bohaterką do końca jej opowieści ma wrażenie nie tyle braku matki, co jej stopniowego wyłaniania się, jak wyłaniają się kształty sfotografowanych postaci na zanurzonej w kuwecie odbitce.

Bo powieść Oates to po części zapis kreowania wizerunku matki. Wysiłek ten podejmuje córka zmarłej, którą do tej pory niewiele z matką łączyło, przeciwnie - jako młodsza z dwu córek była tą gorszą, bo zbuntowaną, zdziwaczałą, żyjącą samopas. Nosiła punkową fryzurę, nie założyła rodziny, a na domiar, ku zgorszeniu matki, żyła w związku z żonatym mężczyzną. Jej dotychczasowe relacje z matką to dzieje życia osobnego, naznaczonego brakiem wspólnego języka.

A jednak po śmierci matki ta młodsza córka, a nie jej bardziej rodzinna i, zdawałoby się, dojrzalsza siostra, bierze na siebie odpowiedzialność za realizację niepisanego testamentu zmarłej. Odbywa się spóźnione, wynikające z naglącej potrzeby odkrywanie prawdy o matce. Nieobecna staje się postacią coraz pełniej obecną, a jej mglisty wizerunek zaczyna wypełniać się drobnymi, ale istotnymi szczegółami. Taki poznawczy wysiłek czyniony poniewczasie ujawnia w córce olbrzymie obszary niewiedzy o tej, która ją urodziła

i wychowała. Im więcej szczegółów córka dowiaduje się o matce, z tym większą siłą uświadamia sobie, jak mało ją znała i jak mylnie ją do tej pory odczytywała.

Te ważkie rewelacje często ujawniają się niejako mimochodem, kiedy córka postanawia przejąć role pełnione przez matkę. Zaczyna żyć życiem zmarłej, jej zadania i cele uznaje za swoje. Więcej - przejmuje jej sposób myślenia, a wraz z nim jej system wartości. Symbolicznym przejawem tego jest decyzja, by zamieszkać w opustoszałym domu matki. Wejście do czyjegoś domu - trop znany z wielu realizacji literackich i filmowych - prowadzi do wcielenia się w osobowość poprzedniego lokatora. Córka staje się matką. Ustawia meble, tak jakby to robiła matka. Ubiera się jak matka. Opiekuje się kotem, ulubieńcem matki. Odwiedza sąsiadki, przyjaciółki i krewne matki, które wcześniej ją irytowały. Trzy wizyty u nich zostają symbolicznie nagrodzone - każda z nich przynosi bowiem nową prawdę o matce. I nie są to już drobne sekrety życia codziennego, ale wiadomości radykalnie zmieniające jej obraz - tajemnice najbardziej osobiste, których poznanie buduje emocjonalną więź z nieobecną.

Z każdym rozdziałem coraz oczywistszym staje się, że córka przeistacza się w matkę. Ważne miejsce w tej historii przemienienia zajmuje pieczenie chleba. Było to ulubione zajęcie matki, w którym doszła do mistrzostwa i które stało się istotnym składnikiem jej tożsamości. Umiała piec chleb najrozmaitszych odmian, nie dla siebie, ale dla odwiedzających ją przyjaciół i dla tych, których sama odwiedzała. Pieczenie chleba i dzielenie się nim stało się rytuałem podtrzymującym społeczną więź, znakiem przynależności do wspólnoty. Córka, przejmując rolę matki, też nauczyła się piec chleb i częstowała nim sąsiadów. Taki dar przełamywał poczucie obcości, wiązał ludzi w symbolicznym akcie wymiany.

Zmarła matka nie ograniczała się jednak do tego jakże eucharystycznego gestu. Odczuwana przez nią potrzeba obdarowywania bliźnich realizowała się także w sposób bardziej praktyczny: w działalności społecznej w lokalnych stowarzyszeniach, w opiece nad bezdomnymi zwierzętami, w prowadzeniu kursów pływackich dla seniorów. Matka była centrum życia tej lokalnej społeczności, a córka, ku zdumieniu tych, którzy znali jej dotychczasowe wcielenie, konsekwentnie weszła w jej rolę.

Dlatego opowiedziana przez Oates historia przemienienia się córki w matkę jest opowieścią nie tyle o zmarłej, ile o tej, która pozostała przy życiu. Zidentyfikowała się ze zmarłą do tego stopnia, że bywała za nią brana. Inny pisarz mógłby uznać tak daleko posuniętą identyfikację za niebezpieczną utratę własnej tożsamości i stworzyć studium wyjaławiającej obsesji. Jednak dla Oates to utożsamienie jest przemianą uszlachetniającą, prowadzi bowiem do dojrzałości. Oates buduje narrację tak, by jej bohaterka kończyła w miejscu, w którym jest już wyraźnie kimś innym, lepszym i mądrzejszym niż wtedy, gdy zaczynała swoją opowieść. To droga od pogubionej, rozchwierutanej trzydziestolatki do kobiety dojrzałej, która uporządkowała sobie (przynajmniej na jakiś czas) życie. Położyła kres toksycznemu związkowi, który czynił z niej "tę drugą kobietę" i trzymał w zawieszeniu. Rozpoczęła nowy solidny związek, który powoli i z oporami dojrzewał. Wyprostowała swoje ścieżki, zrobiła porządek w swoim domostwie.

Powiedzmy więc wprost: "Mama odeszła" to nieomal ewangeliczna przypowieść o przeistoczeniu, o mozolnym dochodzeniu do dobra, którym jest akceptacja świata w całej jego niedoskonałości. Taką budującą historię, zakorzenioną w poczuciu bolesnej utraty, przedstawia Oates, autorka, która przyzwyczaiła nas do zgoła odmiennych, drapieżnych wręcz obrazów współczesnej Ameryki. W wydanych ostatnio w Polsce powieściach ("Blondynka", "Amerykańskie apetyty" i "Zabiorę cię tam") dokonywała bezlitosnego demontażu amerykańskich mitów, zaglądając pod podszewkę życia znaczonego sukcesem, karierą i dobrobytem. Odkrywała destrukcyjne mechanizmy grożące w każdej chwili eksplozją i rozbiciem nieświadomego realnych niebezpieczeństw świata. Mogłoby się wydawać, że "Mama odeszła" też rozwinie się w tym kierunku - jej punktem centralnym jest bowiem brutalne morderstwo w cichej i spokojnej społeczności na amerykańskiej prowincji, gdzie sam widok patrolu policyjnego wzbudza sensację. Krajobraz jakby żywcem wyjęty z początkowych kadrów "Blue Velvet" Lyncha - tyleż sielski, co potencjalnie, podskórnie morderczy. Oates nie idzie jednak tym tropem. Zabójstwo jest tu tematem akcydentalnym, potrzebnym do stworzenia wciągającej fabuły, nie stanowi istotnego elementu opisywanego świata.

I tu warto wrócić do porównania z Austerem. Jedną z jego ostatnich powieści są "Szaleństwa Brooklynu", budująca historia kończąca się rozwiązaniem konfliktów, pogłębieniem nadwerężonych więzi i nawiązaniem nowych tam, gdzie dotychczas panowała obojętność lub wrogość. Podobne przesłanie odczytuję w najnowszej powieści Oates. I wydaje mi się, że nie przypadkiem.

Obie powieści łączy czas powstania - to okres po 11 września. U Austera o ataku na Światowe Centrum Handlu mówi się stosunkowo dużo, u Oates wspomina się mimochodem, bodaj tylko raz, ale sądzę, że jest to znaczące przywołanie wydarzenia, które rozegrało się nie tak daleko od miejsca, gdzie toczy się akcja powieści. Może popełniam błąd nadinterpretacji, ale trudno mi oprzeć się wrażeniu, że tragedia nowojorska stanowi ważne, choć nienazwane tło dla historii, którą snuje Oates. Wydaje się, że u obojga pisarzy amerykańskich odezwała się potrzeba odreagowania traumy i wskazania możliwości innego, wyzwolonego z pułapek egoizmu życia. Kłopot w tym, że optymizm ten niezbyt przekonuje, jawiąc się jako część wizji zaprogramowanej, oczyszczonej z niepokojących wątpliwości.

Powieść Oates, uznawanej niemal zgodnie za największą żyjącą pisarkę amerykańską i poważną kandydatkę do Nobla, nie jest więc dziełem bezgrzesznym. Nazbyt często zbliża się do granicy sentymentalizmu, popadając w psychologicznie może zrozumiałą, choć artystycznie ułomną egzaltację - także stylistyczną. Dobroczynny wpływ nieobecnej matki przybiera czasami charakter nazbyt ostentacyjny, zamieniając to psychologiczno-obyczajowe studium w przypowieść z moralną lub moralistyczną wręcz tezą. Ratuje ją tradycyjny realistyczny sztafaż: zanim odczytamy jawnie moralizujące przesłanie, możemy smakować dopracowany modelunek postaci oraz celne migawki z życia amerykańskiej prowincji. Cóż, nie pierwszy to raz literaturę, która przejawia ciągoty do podniebnych lotów, ratują konkret i detal, sprowadzając pisarza na solidny, "matczyny" grunt jedynej, danej nam wszystkim rzeczywistości.

Joyce Carol Oates, "Mama odeszła", przeł. Katarzyna Karłowska, Poznań 2006, Dom Wydawniczy Rebis.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jerzy Jarniewicz - polski filolog angielski, profesor nauk humanistycznych (2015), poeta, krytyk literacki i tłumacz (głównie literatury anglojęzycznej, m.in. Jamesa Joyce’a, Philipa Rotha, Craiga Raine’a).

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (38/2006)