Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
MÓJ PIERWSZY KONTAKT z Wydawnictwem Literackim jako potencjalnym wydawcą przydarzył się w Krakowie. Mieszkałem wtedy w Willi Decjusza. Pomysł był wspaniały: pod jednym dachem zgromadzić piszących i tłumaczących. I zadziałał, bo do dziś utrzymuję kontakt z kilkoma osobami, na przykład moją tłumaczką na białoruski, Maryjką Martysiewicz. Świetnie tłumaczy, natomiast podczas mówienia czasem mieszają się jej słowa i kot Schrödingera staje się kotem Schrödera.
W czasie trzymiesięcznego stypendium zorganizowano m.in. wyjazd na Targi Książki we Lwowie. Mieliśmy zaplanowane poważne spotkania z wydawcami. Nasz Szwajcar (prawdziwy) z malutkim chartem (chudzina) dokumentował aparatem przekraczanie granicy, co nie spodobało się ukraińskim służbom granicznym. Zażądały wydania aparatu, Szwajcar odmówił. Powstał problem natury dyplomatycznej.
Akurat kończyłem pierwszy wariant „Sońki” i zacząłem pisać „Gesty”, które w pewnym sensie stanowiły odprysk „Sońki”. Nie rozumiałem bohatera. Reżyser teatralny Grzegorz zwyczajnie mi się wymykał. Postanowiłem zatem skupić się tylko na nim. I to był początek tej historii. Wysłałem kilkanaście stron, spodobały się i podpisaliśmy umowę.
A po „Gestach” przyszły „Balladyny i romanse”, „ości”, „Sońka”, „Miłość” oraz „Cicho, cichutko”. I tak trwamy od 2007 roku już szesnaście lat. To mój najdłuższy związek! ©