Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak podaje Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor, zadłużenie alimentacyjne na koniec lutego br. przekroczyło 11 mld zł i w ciągu pięciu lat wzrosło o blisko 1,5 mld zł. Można by to tłumaczyć głównie odsetkami powiększającymi nieobsługiwane długi, gdyby nie fakt, że tylko w 2020 r. na listę takich dłużników wskoczyło aż 25 tys. nowych nazwisk. Dla wielu osób niepłacenie alimentów stało się więc najprostszą metodą na chwilowe podreperowanie sytuacji finansowej.
Powyższe statystyki rzucają też nowe światło na ogłoszone dawno przez PiS zwycięstwo w wojnie z nierzetelnymi alimentariuszami. Wiosną 2017 r. weszła w życie nowelizacja kodeksu karnego, która wyrzuciła zeń definicję „uporczywego” uchylania się od świadczenia. Miejsce uznaniowości (do uniknięcia skazania wystarczyła drobna wpłata raz na jakiś czas, potwierdzająca rzekomo „dobrą wolę” dłużnika) zajęła kara do roku więzienia dla osób, które zalegają z alimentami przez 3 miesiące. Efekt? Już pół roku później resort sprawiedliwości chwalił się danymi o ponad stuprocentowym wzroście skuteczności poboru świadczenia.
Najnowszy wzrost zadłużenia alimentacyjnego w czasie pandemii może świadczyć więc o tym, że państwo polskie kolejny raz uznało, iż jego rola kończy się na kodyfikacji surowych kar. Ścigać skutecznie nieuczciwych dłużników – czyli robić coś, co wedle badaczy systemów prawnych działa najbardziej odstraszająco na potencjalnych sprawców – już nie potrafi. Albo nie chce. ©℗