Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie chodzi przy tym tylko o nieśmiertelne słowo "zajebiste", używane w odniesieniu do wszystkich rzeczy, które budzą zachwyt (choćby umiarkowany), w tym bowiem wypadku istnieje mnóstwo jego barwnych substytutów. Używamy wielu innych słów-wytrychów, z których najbardziej irytuje mnie słowo "ogarniać", niechybnie dlatego, że sam go nadużywam. Coraz więcej zjawisk i rzeczy "ogarniamy", już nie tylko wzrokiem. A tymczasem, gdy poszerzamy pojemność słów o coraz to nowe znaczenia i wypieramy przy tym słowa pozornie nam niepotrzebne, opisywany przez nas świat staje się coraz płytszy i coraz mniej zniuansowany.
Nie sposób nie zauważyć, jak ubożeją nam media, nawet te, które dotychczas o język dbały. W najpoczytniejszych polskich dziennikach stosowane dawniej błyskotliwe tytuły zostały wyparte przez nagłówki mocno stabloidyzowane, mające szokować, przyciągnąć uwagę czytelnika, ale też wywołujące mylne wrażenie co do treści samego artykułu.
Dotyka mnie też to, że słowa znikają z miejsc, gdzie zwykłem je widywać - na przykład z ostatniej strony "Tygodnika Powszechnego". Od dawna bowiem zaczynałem lekturę "TP" od felietonu Józefy Hennelowej, natomiast od jakiegoś czasu w tym miejscu widnieją reklamy, które czytam z, mówiąc oględnie, znacznie mniejszym zainteresowaniem. Felieton na szczęście jest - na stronie przedostatniej, ale fakt, że reklamy wypierają inne treści, czy może precyzyjniej: przesuwają je na mniej wydatne miejsca, to także znak czasu.
Wcale mnie natomiast nie bolą zapożyczenia. Wielokrotnie ich wierne tłumaczenia, cudaczne wprost, jak np. używane potocznie "I was like: wow!" przełożone wprost na: "Byłem jak: wow!", są na swój sposób twórcze, bo wprowadzają elementy świeże. Dużo groźniejsze jest to, że coraz bardziej kurczy się nasz czynny słownik: rzecz nie w tym, ile słów rozumiemy, lecz ilu z nich używamy. Niesłychanie też mierzi mnie zanik dobrej sztuki używania wulgaryzmów; mamy takie ich piękne bogactwo, a poprzestajemy zwykle na kilku najpośledniejszych.
Jak można temu zapobiegać? Nie mam zielonego pojęcia. Przyczyna nie leży w języku - to, co się z nim dzieje, jest raczej skutkiem. Nie będę odkrywczy, gdy powiem, że zewsząd dociera do nas coraz więcej bodźców, w efekcie czego możemy poświęcić poszczególnym treściom coraz mniej uwagi. Treści te stają się siłą rzeczy coraz przystępniejsze, co je w efekcie spłyca. Można eliminować źródła tych przekazów; ja bojkot telewizji zacząłem długo przed Farfałem, ale rozstanie z telewizorem jest rozwiązaniem raczej radykalnym i, mówiąc prawdę, nieszczególnie godnym polecenia. Potrzeba raczej złotego środka w korzystaniu z mediów. Może dzięki temu będziemy wciąż chcieli czytać, choćby od czasu do czasu, długie artykuły, których autor może sobie pozwolić na rzetelne opisanie tematu przy użyciu wszystkich dostępnych mu środków językowych. A nie tylko na spłaszczenie, skrócenie i zubożenie treści tak, by zajmowała dwa łamy na jednej szesnastej strony.
ADAM ZIELIŃSKI, ps. ŁONA (ur. 1982) jest raperem, wydał m.in. albumy "Koniec żartów" (2001), "Nic dziwnego" (2004), "Absurd i nonsens" (2007). Mieszka w Szczecinie.