„Mój pies nie zdechł, tylko umarł”. Jak przeżywamy żałobę po zwierzętach?

Mamy problem z rozmową o śmierci naszych „ludzkich” bliskich. Mówienie o tym, co czujemy, gdy odchodzi zwierzę, jest jeszcze trudniejsze.
Ilustracje

13.02.2024

Czyta się kilka minut

Kasia Kozakiewicz dla „TP"
Kasia Kozakiewicz dla „TP"

Umarłam. Zmarłam śmieszną i absurdalną śmiercią. (…) Pochowała mnie, jak należy. Ta, która robi ten film. Głęboko pod ziemią, obok swojego ogrodu. Z ładnym widokiem na jezioro. Pilnuję teraz ich wszystkich”.

Fragment ten przywołuje dr Dorota Łagodzka, historyczka sztuki, kulturoznawczyni, współautorka kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Monolog suczki Lily, która utonęła po tym, jak włożyła głowę do paczki po chipsach Doritos i – nie mogąc już jej wyjąć – wpadła do jeziora. Pochodzi z filmu „Lily Does Derrida: A Dog’s Video Essay” autorstwa Kathy High z 2012 r.

– Od pierwszych scen wiemy, że suczka Lily nie żyje. I że to ona, niejako zza grobu, jest narratorką. Opowiada o psiej starości, relacji ze swoją opiekunką i o śmierci – mówi Łagodzka. – Lily ma posiwiałą sierść, porusza się z trudem. Artystka chce uchwycić ostatnie wspólne chwile. W jednej scenie Lily leży na białym prześcieradle, w które zawinęła je opiekunka. Jest zbliżenie na nos, uszy, łapy. I gdyby nie plama krwi, pomyślelibyśmy, że śpi.

Film jest artystyczną opowieścią o śmierci psa. I o tym, jak ludzie radzą sobie z taką stratą. Temat utraty zwierząt powraca coraz częściej, nie tylko w sztuce.

OBSERWACJE  I  Dr Małgorzata Roeske, etnolożka i filozofka z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajęła się żałobą po utracie zwierząt w pracy doktorskiej.

– Dlaczego ten temat? – pytam.

– Jeśli ktoś zabiera się za badania nad żałobą albo śmiercią, zwykle ma tę sprawę nieprzepracowaną. Doświadczyłam wielu śmierci. Gdy znajdowałam porzuconego, chorego kota, zanosiłam go do domu i próbowałam odratować. Wiele z nich umierało – mówi. – Żałoba zaczyna się jednak znacznie wcześniej, wraz ze starzeniem się lub chorowaniem zwierzęcia. Mój kot Marcel chorował ciężko przez dwa lata. Mieszkaliśmy wtedy w mieście, więc jeździłam z nim na wieś, gdzie mógł pobiegać. Przygotowywanie się na śmierć zwierzęcia sprawia, że jednocześnie jesteśmy w dwóch światach – w tym, w którym on jeszcze jest z nami, i w tym przyszłym świecie, w którym już go nie ma.

Łapy, płetwy, skrzydła... najbardziej dziki serwis specjalny „Tygodnika”. W naszych tekstach pokazujemy piękno przyrody i doradzamy, jak ją chronić.

Roeske do pracy doktorskiej przeprowadziła blisko czterdzieści pogłębionych wywiadów o żałobie po utracie zwierząt, analizowała także wpisy w mediach społecznościowych.

– Zaskoczyła mnie różnica między tym, jak podchodzimy do śmierci ludzi, a tym, jak różnie kulturowo traktujemy śmierć zwierząt. Co jest konsekwencją tego, jaki jest nasz stosunek do życia zwierząt. Zwierzęta są poza naszą wspólnotą moralną. Ich śmierć jest zwykle pozbawiona elementu sakralnego, nie ma rytuału wokół niej. Kenneth Doka nazwał to disenfranchised grief, czyli „żałobą nieuprawnioną” – mówi. – Brak legitymacji społecznej tego, że możemy przeżywać śmierć lub utratę kogoś bliskiego, dotyczy najczęściej relacji, które nie są rozpoznane społecznie lub nie są akceptowane. W przypadku zwierząt krystalizuje się to w powszechnym powiedzeniu: „To był tylko pies”.

Rozmówcy Roeske podkreślali, że w sytuacji utraty brakowało im wspierającego otoczenia. Gdy próbowali mówić bliskim o swoim smutku, reakcje bywały bagatelizujące, a nawet unieważniające ich emocje. Zdarzało się, że badaczka była pierwszą osobą, z którą mogą o tym porozmawiać. Wielu wskazywało, że w konsekwencji doświadczenie utraty zostawiali dla siebie, przestawali się nim dzielić z innymi. Albo: szukali miejsc, zwykle w mediach społecznościowych, gdzie inni przeżywali coś podobnego.

– Wśród moich rozmówców były osoby, które opowiadały o utracie sprzed wielu lat. Na wstępie zastrzegali, że są z nią pogodzeni. Potem bardzo emocjonalnie przeżywali ją na nowo, sami będąc swoją reakcją zaskoczeni. W wywiadach pojawiał się też wątek zaginięcia zwierzęcia, to jedna z tych form utraty, którą najtrudniej przepracować – mówi Roeske.

Jak zadbać o siebie w czasach kryzysów psychicznych? Gdzie szukać pomocy? W jaki sposób rozmawiać z bliskimi? Co najnowsza nauka mówi o depresji i antydepresantach?

I przypomina rozmowę z młodą kobietą, mieszkanką wsi, która przez kilka tygodni szukała swojego psa. Kobieta wciąż jeździła po okolicy, dopytywała, czy ktokolwiek go widział. Miała kłopoty ze snem, straciła apetyt. Była zdeterminowana, by go odnaleźć. – Opowiadała o najgorszych scenariuszach, jakie przychodziły jej do głowy. Wyobrażała sobie, że pies jest zamknięty i głodzony. Że utknął w miejscu, z którego nie może się wydostać. Po kilku tygodniach znaleziono jego ciało, zmasakrowane. Ktoś zrobił psu krzywdę, a potem go zabił. Od tamtego wydarzenia minęło półtora roku, kobieta przeżywała to wciąż bardzo silnie.

PIERWSZA STRATA  I  Tematem żałoby zajmuje się także dr Łucja Lange, socjolożka i etnolożka z Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego, członkini Instytutu Dobrej Śmierci. Podkreśla, że utrata zwierząt jest jedną z pierwszych, które, już jako dzieci, przeżywamy.

Lange miała osiem lat, gdy zmarł jej ukochany pies Fakir. – Był ze mną od zawsze. Towarzysz zabaw, opiekun, przyjaciel. Uczył mnie chodzić – mówi.

Po kilku miesiącach leczenia rodzice Lange musieli zdecydować o eutanazji. Pojechali z Fakirem do weterynarza, wrócili sami. Łucja rozchorowała się, przez kolejne dwa tygodnie nie mogła wyjść z łóżka. Gdy jej przedłużający się smutek dostrzegały sąsiadki, mówiły: „Nie przesadzaj, twój pies zdechł, rodzice sprawią ci drugiego”. „Mój pies nie zdechł, tylko umarł” – poprawiała je. Kiedy zwracały jej uwagę, że nie ma racji, mówiła: „Zdychają wrogowie. I wredne sąsiadki”. Gdy przyszły do jej mamy ze skargą, usłyszały, że zwierzęta nie zdychają, tylko umierają. I już nie wróciły do tematu.

„Fakir nie żyje, ale spotkam go w niebie” – ta myśl Lange wtedy pomogła. Była właśnie w drugiej klasie podstawówki, przygotowywała się do pierwszej komunii. Na jednej z katechez, organizowanych wtedy jeszcze w kościele, pojawił się temat zmarłych. Wśród bliskich zmarłych wymieniła psa Fakira. Katechetka poprawiła ją od razu, że psy nie mają duszy i nie idą do nieba. Łucja upierała się, że Fakir miał duszę, a poza tym był stworzeniem bożym, więc na pewno poszedł do nieba. Katechetka poprosiła o wsparcie księdza. Gdy Łucja nie ustępowała, wezwano do kościoła mamę. I znów: mama przyznała, że jeśli jej dziecku pomaga myśl, że spotka psa w niebie, to wolałaby, żeby nikt jej nie zakazywał tak myśleć. Poza tym ma prawo tak rozumieć Biblię. Po komunii Łucja powiedziała rodzicom, że nie chce więcej chodzić ani na religię, ani do kościoła.

– Opowiadam tę historię, bo to była moja pierwsza poważna utrata. Jako osoba nieneurotypowa nawiązuję bliższe relacje ze zwierzętami niż z ludźmi. O stratach zwierzęcych wciąż mało opowiadamy innym, bo ludzie nie zawsze chcą o nich słuchać, uznając je za mniej ważne. Zmienia się jednak język, dzisiaj już coraz rzadziej słyszymy, że zwierzę „zdechło” – mówi. – Na jednym z ostatnich kręgów ktoś powiedział, że „pies nie jest zepsutą lodówą, nie wymienia się go na nowego”. Kiedy prowadziłam wywiady do moich badań, podobne sugestie pojawiały się także w kontekście utraty dziecka, partnera lub partnerki: „będziecie mieć kolejne” albo: „poznasz kogoś nowego”. Tylko w przypadku śmierci rodziców nie doznajemy tego typu okaleczeń, bo przecież takie zdania tym właśnie są.

Od ponad roku Łucja Lange prowadzi kręgi żałoby po utracie osób zwierzęcych, by wspierać ich opiekunów w podobnych sytuacjach. Na pierwszy krąg zapisało się ponad sto osób, ustaliła więc limity do dwudziestu, by każdy mógł w ciągu dwóch godzin zabrać głos. Spotkania odbywają się online w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca. Łączą się ludzie z całej Polski, zwykle kobiety.

Lange: – W kręgu spotykamy się ze zrozumieniem. Coraz więcej osób traci zwierzęta i potrzebuje coś ze swoimi uczuciami zrobić. Każda strata jest inna. I inaczej będzie bolała. Wiele uczestniczek kręgów przyznawało, że miały problem ze znalezieniem pomocy psychologicznej, nawet wśród specjalistów.

Zapisują się także takie osoby, których zwierzęta chorują, starzeją się. Opowiadają, że zwykle zaczyna się od obserwacji. Ktoś zauważy, że jego kot, który dotąd ważył siedem kilogramów, zgubił dwa, zrobił się nieswój. Ktoś biegał dotąd z psem maratony, a teraz dziesięć kilometrów przychodzi zwierzęciu z trudem. Ktoś usłyszał diagnozę, od której nie ma odwrotu.

I rozmawiają o tym, czym jest żałoba. Gdy Lange o nią pyta, od razu pojawia się model pięciu faz żałoby, opracowany przez Elisabeth Kübler-Ross: zaprzeczenie, gniew, negocjacje, depresja i akceptacja.

– Ludzie nie potrafią określić, w której fazie są, tłumaczę od razu, że nie ma czegoś takiego, jak uniwersalne pięć faz żałoby. A model Kübler-Ross powstały na podstawie jej rozmów z pacjentami terminalnie chorymi, którzy opowiadali badaczce o ich podejściu do własnej śmierci, nie powinien być wykorzystywany do pracy z żałobą.

– Jak więc radzić sobie z żałobą? – pytam.

– W Instytucie Dobrej Śmierci wolimy model Williama Wordena, który uważał, że będąc w żałobie, przyglądamy się pewnym aspektom i pracujemy zadaniowo. Wydaje się, że jego ujęcie jest lepsze, bo umożliwia zajęcie się wybranymi obszarami, wgląd w to, co się w nas dzieje – odpowiada. – Tracąc psa, mogę zachować go w pamięci i chodzić na spacery w miejsca, które lubił. Na początku może to być zbyt bolesne, niemożliwe, ale może być też budujące. Każdy z nas będzie miał inaczej i ten model daje na to przestrzeń. Możemy też przyjrzeć się temu, co tracimy. Co to znaczy dla mojego życia, że od dzisiaj nie będę miała kogoś, kto do tej pory był obok? Jak to zmienia moją rzeczywistość i co ja mogę z tym zrobić?

ODNALEŹĆ JĘZYK  I  To opowieść o psie i o niej. Dr Małgorzata Majewska, językoznawczyni związana z Wydziałem Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego, opisywała w mediach społecznościowych odchodzenie swojej suczki – Fanty.

Pisała o tym, że ważąca 38 kilogramów bokserka nie mogła już chodzić, więc Majewska nosiła ją na rękach. O tłuszczakach, które gładząc jej grzbiet przed snem, czuła. O zapachu domu, który – z kolejnymi etapami choroby – się zmieniał. O nieprzespanych nocach, gdy przez ostatni miesiąc czuwały z córką przy niej na zmianę. O kredycie, który wzięła, by leczyć swojego psa.

– Pod wpisami o odchodzeniu Fanty rzadko pojawiały się komentarze, ale w prywatnych wiadomościach znajomi dziękowali, że nazwałam to, co sami czują. Ludzie potrzebują i szukają języka, by opisać swoje przeżycia. Jeśli nie mamy na coś języka, to wydaje nam się, że nie mamy prawa tego przeżywać – mówi Majewska. – Jedna znajoma poprosiła, żebym przez telefon opowiedziała jej niektóre sceny jeszcze raz. Na przykład tę, gdy Fanta próbowała zejść po schodach, a dwa pozostałe moje psy – jeden z dołu, drugi z góry – ją asekurowały. Albo gdy nie potrafiła wstać, jeden z psów wsuwał się pyskiem pod nią, by pomóc Fancie się podnieść.

W mediach społecznościowych opowieści o odchodzeniu zwierząt wiąże się z ideą „tęczowego mostu”, czyli raju, do którego zwierzęta mają iść po śmierci.

Jego genezę przypomina Łagodzka: – Ideę tę zapoczątkował krótki tekst funkcjonujący od 1959 r. jako „Wiersz o Tęczowym Moście” („Rainbow Bridge Poem”), od lat 90. upowszechniany w internecie. W 2023 r. okazało się, że jego autorką jest Edna Clyne-Rekhny, szkocka artystka, która napisała go po śmierci swojego psa Majora. Opisy raju dla zwierząt pojawiły się jednak dużo wcześniej w powieści Margaret Saunders „Beautiful Joe’s Paradise” z 1902 r., która była kontynuacją powieści „Beautiful Joe” z roku 1894. Już wtedy pisano o żałobie po utracie zwierząt. Wątek smutku po odejściu zwierzęcia pojawił się także w książce Juana Ramóna Jiméneza „Srebrzynek i ja” (w innym tłumaczeniu „Srebroń i ja”) z 1914 r., z podtytułem „Elegia andaluzyjska”. To historia przyjaźni człowieka z osłem i żałoby po jego odejściu, pod koniec jest mowa o pasącej się w raju duszy Srebrzynka – mówi Łagodzka.

Społeczność „tęczowego mostu” to kilka tysięcy osób. Pojawiają się kolejne zdjęcia zwierząt, krótkie opisy, pożegnania.

– Nie ma tam jednak miejsca na to, co trudne. Na opowiedzenie o tym, jak wyczerpani potrafią być opiekunowie zwierząt i że oni także potrzebują pomocy. Nie ma na to miejsca, bo język utraty należy do dwóch grup: tych, którzy słodko żegnają swoje zwierzęta, albo tych, którzy ucinają: „zwierzę to zwierzę” – mówi Majewska. – Jeśli wspomniałam przy osobach, które nie mają zwierząt, jak wyglądało odchodzenie Fanty, dziwili się: „nie mogłaś jej od razu uśpić?”. Jakby pies nie zasługiwał na starość, nawet trudną. Myślenie o tym, że stary pies ma prawo do opieki, nie jest oswojone kulturowo. I słodkie opisy odchodzenia zwierząt są tego elementem.

Kasia Kozakiewicz dla „TP"

CZAS  I  Eutanazja jest jednym z najtrudniejszych momentów.

Łucja Lange zajmuje się kotami z problemami behawioralnymi: wycofanymi, reagującymi agresją. Jedna z kotek chorowała od czterech lat. Przez wiele tygodni na zmianę chudła i tyła, im bardziej chudła, tym badania były dla niej boleśniejsze. Lange oddała kotkę do kliniki, nastąpiła niewielka poprawa. Ustalili z lekarzem prowadzącym, że jeśli pojawiają się nawroty i zapalenie płuc, będą musieli poddać ją eutanazji.

– Gdy przyszły nawroty, przepłakałam cały dzień. To była niedziela, w poniedziałek miałam zajęcia ze studentami, rano online, wieczorem stacjonarne. W przerwie musiałam pojechać z Lilką na eutanazję. I to jest kolejna rzecz, która wraca w rozmowach z opiekunami zwierząt: nasze prawo nie uwzględnia tego, że być może będziemy potrzebowali dnia opieki na chorujące zwierzę – mówi.

W lecznicy nie zastała lekarza prowadzącego, a lekarka weterynarii, która badała kotkę, zapytała: „Może jeszcze spróbujemy ją wyciągnąć?”. Lange wiedziała od lekarza prowadzącego, że już nic nie da się zrobić, a każdy kolejny dzień będzie tylko cierpieniem dla kota. Wiedziała też, że przez ostatnie cztery lata, gdy chorowała, mnóstwo wycierpiała. Przed chorobą ważyła 7 kilogramów, a gdy ją przywiozła do lecznicy – półtora.

– Jeśli mam się zgodzić na hospitalizację, to tylko jeśli po dobie nastąpi poprawa – pomyślałam od razu. Gdy usłyszałam pytanie lekarki, uwierzyłam przez sekundę, że może jest jeszcze szansa na uratowanie kota. Po chwili przyszła inna myśl: „naciąga mnie na dodatkową dobę lub dwie w szpitalu” – mówi Lange.

Lekarka zostawiła Lange, żeby mogła podjąć decyzję. Siedziała więc z kotką leżącą w kontenerze na stole: „Lileczko, co ja mam zrobić?”, pytała na głos. Gdy lekarka wróciła, stwierdziła, że zostawi kotkę na dobę leczenia, sprawdzą, czy będzie poprawa.

– I w tym momencie Lilka zwinęła łapki pod siebie, zatoczyła się na bok. Widać było, że nie ma siły już nawet siedzieć jak zwykle. Lekarka zawahała się: „Może ma pani rację, trzeba ją uśpić”. Eutanazja trwała krótko, bo kotka była wyczerpana. Długo zajęło mi dojście do siebie po tej rozmowie – mówi.

DECYZJA  I  – Zgodnie z prawem decyzję o eutanazji podejmuje właściciel zwierzęcia po konsultacji z lekarzem weterynarii. Może zdecydować o zaprzestaniu leczenia lub o czynnym skróceniu życia zwierzęcia – mówi Joanna Andrusiewicz, bioetyczka z Centrum Bioetyki i Bioprawa przy Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. – Eutanazja jest nie tylko śmiercią, która przysparza możliwie najmniej bólu, lecz także śmiercią, która jest w najlepszym interesie istoty, której pomagamy umrzeć.

Andrusiewicz powołuje się na filozofa Toma Regana, który moralnie dopuszcza tzw. eutanazję opartą na preferencjach. – Zgodnie z jego założeniami przy podejmowaniu decyzji o eutanazji powinny zostać uwzględnione dwie perspektywy. Lekarza, który na podstawie wiedzy o gatunku i badaniu pacjenta, może określić rokowania w chorobie. I opiekuna, który zna i obserwuje zwierzę i jego wolę życia.

– Opiekuna nie można zmusić, by podjął decyzję o eutanazji, ale gdy dopuszcza się zaniedbań wobec zwierzęcia, popełnia wykroczenie lub przestępstwo na podstawie ustawy o ochronie zwierząt – mówi Andrusiewicz. – Z wywiadów z lekarzami weterynarii, które prowadzę w ramach badań, wynika, że szczególnie dużo „eutanazji na życzenie”, czyli bez wskazań medycznych, jest w okresie przedświątecznym. Eutanazja bez wskazań jest karalna. Problemem jest często brak dowodów – lekarze nie nagrywają tego, co dzieje się w gabinecie. Jedna z moich rozmówczyń wyznała, że przyszedł do niej mężczyzna z psem i zażądał eutanazji. Gdy się sprzeciwiła, zaszantażował ją, że jeśli tego nie zrobi, to on powiesi psa na najbliższym drzewie. Następnym krokiem powinien być telefon na policję, bo to jest zamiar popełnienia przestępstwa z ustawy o ochronie zwierząt, zagrożony karą do 3 lat pozbawienia wolności.

ŻYCIE  I  – Zwierzęta żyją zasadniczo krócej od ludzi, więc jeśli bierzemy je pod opiekę, prawdopodobnie będziemy świadkami ich śmierci. Dla wielu opiekunów ich starzenie się, a potem śmierć, bywa zaskoczeniem – mówi Radek Rak, pisarz, lekarz weterynarii z dziesięcioletnim doświadczeniem. – Eutanazje, które przeprowadzałem, przebiegały zwykle spokojnie. Być może dlatego, że przygotowywaliśmy się do nich z opiekunami moich pacjentów.

Ze stałymi klientami zaczyna rozmowę na ten temat wcześnie, gdy zwierzę jest jeszcze młode i zdrowe. W czasie wizyt kontrolnych przypomina, że za kilka lat zwierzę wejdzie w wiek seniora, że może przyjść słabszy moment i że ważne, by go nie przeoczyć.

– Jakie są reakcje, gdy poruszasz ten temat? – pytam.

Rak: – Nie zdarzyło mi się, by ktoś zareagował źle. Mamy jednak problem z rozmową o śmierci naszych „ludzkich” bliskich, a mówienie o tym, co czujemy, gdy odchodzi zwierzę, jest jeszcze trudniejsze. Dotąd tego tematu zwykle nie poruszaliśmy – mówi. – Doświadczenie odchodzenia zwierzęcia z perspektywy czysto biologicznej nie różni się od doświadczenia odchodzenia człowieka. Przy niektórych chorobach szansa na to, że zwierzę położy się, zaśnie i umrze, jest niewielka. Często umieranie ma dramatyczny przebieg, z dusznościami czy obrzękiem płuc. Dlatego uważam, że sprawą bardzo nieetyczną jest przeciąganie tego ponad wszelką miarę.

Podkreśla, że ważna jest relacja opiekuna z lekarzem, który prowadzi zwierzę. Taka, która pozwala lekarzowi powiedzieć prawdę. Dużo odejść zaczyna się w nocy. Nieprzygotowany opiekun może nawet nie zdążyć dojechać do przychodni całodobowej, by zapewnić swojemu zwierzęciu humanitarne odejście.

– Opiekun nie może podejmować decyzji nagle i pod wpływem emocji. Nie powinien miotać się z myślami, czy jego decyzja jest słuszna i czy naprawdę zrobił wszystko, co mógł – mówi.

PRZYJACIEL  I  Jeśli decyzja o eutanazji zostaje podjęta, Rak dba o to, by odbyła się poza innymi wizytami, czyli na przykład przed rozpoczęciem pracy. Jeśli średni czas wizyty wynosi 15-20 minut, to eutanazji – 40. Zawsze rezerwuje specjalne pomieszczenie.

– Ważne jest, by mieć czas na każdy etap procedury: premedykację, głębokie znieczulenie i w końcu podanie środka, który zatrzymuje akcję serca. Wszystko powinno odbywać się spokojnie, a opiekun powinien wiedzieć, co się dzieje. Nie wszyscy opiekunowie zostają do końca, wielu z nich towarzyszy zwierzęciu do momentu, w którym traci świadomość, potem wychodzą, by nie być przy momencie śmierci – mówi. – Zdarzało się, że ktoś zostawiał psa i uciekał. Nie był w stanie mu towarzyszyć. Było mi wtedy zawsze przykro, bo widziałem, że stres, który opuszczone zwierzę odczuwa, wzrasta. Przecież ono wie, że dzieje się coś naprawdę dziwnego i ma prawo być niespokojne. Opiekun bywa jedyną osobą, która może mu wtedy pomóc i je uspokoić. Moi znajomi mówią, że opuszczone przed eutanazją zwierzęta gorzej się znieczulają, choć ja nie miałem takich doświadczeń.

Po eutanazji lekarz wychodzi, a opiekun ma czas na pożegnanie. – Ludzie tego potrzebują, nie można ich wyganiać zaraz po eutanazji do poczekalni, żeby zapłacili rachunek. Przeważnie pożegnania są smutne, ale też pełne czułości – mówi Rak.

Niezgodne z prawem są pochówki ciała zwierzęcia na własną rękę: w ogrodzie lub w lesie. Ciało można zostawić w lecznicy, gdzie zostanie zutylizowane z odpadami medycznymi. Można też opłacić indywidualną kremację, wtedy otrzymuje się urnę z prochami, którą może zabrać do domu i pochować.

– Rozmowy o tym, ile to wszystko będzie kosztowało, są najtrudniejsze. Mamy przed sobą osobę, która przez ostatnie kilka tygodni, miesięcy, a może i lat, wydała dużo pieniędzy na leczenie swojego zwierzęcia. Opłaciła eutanazję. I teraz pyta, jak może godnie pochować swojego psa. A koszt indywidualnej kremacji już w przypadku średniej wielkości psa jest czterocyfrowy – mówi Rak. – Dlatego tak ważne jest wcześniejsze przygotowanie opiekuna. Powinien nie tylko wiedzieć, jak wygląda sama eutanazja, ale też jakie są jej koszty wraz z kremacją.

Na ten problem zwracali uwagę także rozmówcy Małgorzaty Roeske. – Opiekunowie, którzy nie mieli pieniędzy, by opłacić indywidualną kremację, musieli zostawić ciało zwierzęcia w lecznicy, gdzie – zgodnie z prawem – zostało zutylizowane. Jedna kobieta przyznała, że weterynarz wydał jej ciało. Pojechali z chłopakiem wieczorem do sklepu, kupili łopatę, worki, spakowali psa i nocą zakopywali w lesie – mówi Roeske. – W wywiadach wiele osób podkreślało, że gdy musieli zostawić ciało zwierzęcia w lecznicy, czuli, jakby najlepszego przyjaciela porzucali na śmietniku.

Rak: – Byłem kiedyś z moim psem w dużej specjalistycznej przychodni. W poczekalni paliła się świeczka, pod nią była karteczka: „Zachowaj ciszę, teraz ktoś żegna się ze swoim przyjacielem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Człowiek w pustym mieszkaniu