Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Np. papieże, poczynając od Piusa XII, popierali przeszczepy organów. Przy pozaustrojowym zapłodnieniu jest inaczej. Spór rozpoczyna się od pytania, czy in vitro jest zabiegiem leczniczym, skoro niepłodności nie usuwa? Zwolennicy tej metody uważają z kolei, że to najbardziej zaawansowany sposób jej leczenia. Kolejne trudne pytanie: o „prawo do potomstwa”. Kościół postrzega potomstwo jako dar, a nie jako coś, co z natury się należy. Dalsza trudność dotyczy samej procedury. Zdaniem Kościoła, przy in vitro, na bardzo wczesnym etapie ludzkiego życia, jedni mają totalną władzę nad drugimi. Jan Paweł II napisał: „owoc ludzkiej prokreacji od pierwszego momentu swego istnienia ma prawo do bezwarunkowego szacunku, jaki moralnie należy się ludzkiej istocie w jej integralności oraz jedności cielesnej i duchowej”. Kościół nie akceptuje tej metody, jako niosącej zagrożenie zniszczenia ludzkiego życia. Dowód? W Polsce liczba zamrożonych embrionów sięga kilkudziesięciu tysięcy i niemal wszystkie one skazane są na zagładę.
Odpowiada na to dr Katarzyna Kozioł, kierownik laboratorium w Klinice Leczenia Niepłodności „Novum”, zapewniając, że żaden lekarz nie patrzy na embriony jak na zwykły zlepek komórek, lecz otacza je szczególną ochroną. Odpierając zarzut eugenicznej selekcji, stwierdza, że w jej klinice nigdy zarodków się nie selekcjonuje, lecz jedynie ocenia ich szanse na zapoczątkowanie ciąży. I dodaje: „Wszystkie powstałe nadliczbowe zarodki zamrażamy. Przeżywa zwykle ok. 80 proc. z nich”.
Dodajmy, że właśnie dr Katarzyna Kozioł jest autorką definicji organizmu: „to jest płód, który ma organy, czyli jest po organogenezie, to jest po dziewiątym tygodniu ciąży. Natomiast kilkudniowy zarodek to kilka komórek. Oczywiście z tego zarodka kiedyś powstanie organizm, ale on sam organizmem nie jest”. Spór jednak nie dotyczy pojęcia organizmu, ale pytania: „kiedy zaczyna się człowiek”? Kościół, odwołując się do argumentów naukowych, stoi na stanowisku, że od chwili poczęcia, nawet jako zarodek i embrion, staje się on podmiotem praw człowieka. Stąd problem losu embrionów nadliczbowych. Istnieją co prawda przypadki, w których zapładnia się tylko dwie komórki, które później wszczepia się kobiecie, i nie tworzy się embrionów nadliczbowych, lecz – jak podkreślają specjaliści – wówczas szansa na ciążę jest mniejsza.
Nie zamierzam tu konfrontować wszystkich zastrzeżeń Kościoła i w ogóle przeciwników metody in vitro z argumentami jej zwolenników. Chodzi o to, że spór dotyczy nie tyle samych technik, co antropologicznych założeń obu stron sporu.
Jak zresztą i w kilku innych kwestiach, mamy impas. Ani Kościół, ani medycyna nie przejawiają zamiaru zawrócenia z drogi. Medycyna idzie w kierunku doskonalenia metod zamrażania, by, jeśli się okaże to możliwe, zamrażać komórki jajowe. Choć wtedy trudno będzie mówić o narażaniu ludzkiego życia, z podanych wyżej powodów, to nie wystarczy Kościołowi.
Ktoś w internetowej debacie napisał: „Szanowni księża! Darujcie sobie wypowiedzi na temat in vitro, Wy nie rozumiecie miłości rodzicielskiej”. Tego argumentu ad hominem bym nie lekceważył. Debata o in vitro dotyczy bowiem konkretnych ludzi i ich głęboko ludzkich sytuacji. Czy dramatyczne pragnienie własnego dziecka, które skłania rodziców do podejmowania trudnych i nie gwarantujących sukcesu procedur medycznych, nie jest już miłością do upragnionego potomka? A przecież nie zawsze poczęte w naturalny sposób dziecko jest owocem miłości. Niestety!
I na koniec powiedzmy jasno: bardzo wielu ludzi wierzących nie rozumie postawy Kościoła. Często brutalne słowo duchownego pod adresem tych, którzy przeszli ciernistą drogę do upragnionego rodzicielstwa nie przekonuje, lecz boleśnie rani i odtrąca od Kościoła. Jeśli prawda ma pociągać samą swoją siłą, to trzeba tę prawdę ukazywać tak, żeby pociągała. Oby trwający spór o in vitro już nie ranił ludzi i nie przynosił dalszych szkód Kościołowi. Swoją naukę Kościół musi głosić, musi „nastawać w porę, nie w porę”, ale z miłością, bo inaczej nic z tego nie będzie. ©℗