Ocenzurujcie się sami

Wydarzenia ostatnich tygodni pozwalają zapytać, jakim to sporyszem zaprawiany jest nasz chleb powszedni. I gdzie leży kres szaleństwa.

24.05.2011

Czyta się kilka minut

A szaleństwo czai się wszędzie.

W Białymstoku np. sporyszu najedli się policjanci, którzy obstawiali antyrządową demonstrację kibiców Jagiellonii, protestujących przeciwko zamknięciu stadionów dla przyjezdnych. Część demonstrantów została ukarana za jakże obraźliwe hasło "Donald, matole, twój rząd obalą kibole": kibice otrzymali mandaty w wysokości 500 zł, m.in. za "lekceważenie konstytucyjnych organów RP poprzez wykrzykiwanie haseł z użyciem słów nieprzyzwoitych".

Trzeba ściskać kciuki za walkę rządu ze stadionową przemocą, ale wymierzanie mandatów za słowo "matoł" czy nałożoną na łódzki Widzew karę za transparent "Miała być Irlandia, jest Białoruś" rzeczywiście czuć na kilometr doświadczeniami z Białorusi. Są to metody prawdziwie, zaryzykuję grzywnę, matolskie, nawet jeśli dotyczą ludzi, dla których prawo nie znaczy zbyt wiele. Państwo wysyła w ich kierunku oczywisty sygnał: "Jesteśmy w stanie zgnoić was pod każdym pozorem". Taki sygnał budzi niepokój, bo nigdy dość przypominania, że dopóki to możliwe, władza powinna grać fair, nawet jeśli czystej gry nie prowadzą jej przeciwnicy. Pozwala również zapytać, co stanie się, jeśli karząca ręka państwa spadnie na kogoś innego niż kibica.

A nie jest to pytanie bezpodstawne. Historia Roberta Frycza, autora satyrycznej - w jego pojęciu - strony Antykomor.pl, do którego drzwi zapukała o świcie również wykarmiona chlebem na sporyszu ABW, jest identyczna ze sprawą białostockich kibiców. Powołana do ścigania największych przestępców instytucja urządza pokazówkę w mieszkaniu internauty, który - wszystko na to wskazuje - jest matołem co się zowie. Kim innym trzeba być, żeby znajdować przyjemność w grze polegającej na obrzucaniu prezydenta fekaliami?

Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich 20 lat władza puka do prywatnego mieszkania o szóstej rano, dotychczas jednak te wizyty miały inny charakter: z małym wyjątkiem dla Huberta H., który za złorzeczenie braciom Kaczyńskim został oskarżony o znieważenie urzędu prezydenckiego, ataki, nawet najbardziej oszalałe i niesprawiedliwe, dotykały przede wszystkim przedsiębiorców.

Za tych od słowa jeszcze nikt się nie wziął.

Wieczorowe kursy analogii

Bądźmy uczciwi: nie tylko władza przekracza granice. Jeśli już, to doszlusowuje ona do standardów retorycznych wyznaczanych gdzie indziej.

Zatruty chleb jedzą wszyscy. Również wyważony do niedawna Piotr Zaremba, który reagując na tekst Jana Filipa Libickiego w "Gazecie Wyborczej", stwierdził: "Niech poseł Libicki się nie gniewa, ale jego satysfakcja z powodu współpracy z Czerską przypomina radość żydowskich policjantów, którym niemiecki okupant stworzył chwilowy komfort. Zwykle nie nadużywam słów - chodzi naturalnie o metaforę". O tak, w tym tkwi sedno naszych językowych szaleństw: piszemy po prostu "metafora", zyskując tym samym prawo do każdego gestu językowego. Zespół Raz, Dwa, Trzy celnie śpiewał: "Żyjemy w kraju cudownych metafor".

Tym samym co Zaremba tropem podąża nieoceniony Rafał Ziemkiewicz, który w tekście "Władza maca granicę" stawia tezę, że ostatnie działania policji i ABW są jedynie wstępem do czegoś ostrzejszego: "Tym, którym moja teza wyda się nazbyt spiskowa, radzę zwrócić uwagę na skorelowanie z działaniami władzy propagandy »prywatnych i komercyjnych« koncernów medialnych. To tak działa. Proszę wybaczyć przykład drastyczny, bo nie porównuję oczywiście wydarzeń, tylko mechanizm, ale ? zanim księdzem Popiełuszką zajął się Piotrowski, najpierw zajął się nim Urban". Oczywiście, rozumiemy: skoro autor porównuje jedynie "mechanizm", a nie "wydarzenia", to rzeczywiście nie ma się do czego przyczepić.

Można w ogóle odnieść wrażenie, że w kręgu "Rzeczpospolitej" odbywają się wieczorowe kursy analogii i stylu. Oto jeszcze inny przykład z ostatnich dni: w periodyku "Uważam Rze" (nr 15/11) Magdalena Żuraw dokonuje porywającej analizy porównawczej, zestawiając reakcje władzy po katastrofie w Czarnobylu i katastrofie smoleńskiej. Autorka merytorycznie jest co prawda surowa - granit myli jej się z grafitem, co dla funkcjonowania elektrowni atomowych ma znaczenie fundamentalne. Retorycznie jednak nie można jej już nic zarzucić: czarno na białym udowadnia, że i wtedy, i w 2010 r., tutejsza władza kłamała w sposób identyczny. W dociekliwości swojej zapomina zapytać, na jakich zasadach tekst porównujący np. Czarnobyl z awarią w Three Mile Island mógłby się ukazać w "Trybunie Ludu", ale nie bądźmy drobiazgowi. Liczy się efekt retoryczny.

Ostatnio szaleństwo polskie zmienia się nawet w konstrukcję piętrową. Grzegorz Braun urządza godzinę nienawiści na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, odsądzając od czci i wiary abp. Józefa Życińskiego. "Gazeta Wyborcza" ujawnia sprawę, Braun zostaje frontalnie skrytykowany i wydaje się, że to wystarczy. Jak pisał klasyk: "Aleksander Macedoński był bohaterem, ale po co zaraz łamać krzesła?".

Jednak nie: wezwany do tablicy rektor KUL rozwiązuje Koło Naukowe Historyków, dymisjonuje jego zarząd i opiekuna naukowego, równocześnie twierdząc, że "nie będzie polowań na czarownice". "Rzeczpospolita" zaś przeprowadza z Braunem wywiad, w którym pytająca filmowca dziennikarka wciela się w rolę tzw. statywu, pokornie przyjmując wygłaszane przez niego brednie. Redaktor naczelny uzasadnia potrzebę publikacji wywiadu wolnością słowa, choćby najgłupszego, z kolei przedstawiciele skarbu państwa w zarządzie wydającej pismo spółki biją się w piersi - mimo że formalnie powinni trzymać się z dala od treści redakcyjnych. To już nie szaleństwo, to wielopiętrowy gmach, w którym nie wiadomo dawno, kto zachował zdrowe zmysły, a kto je stracił.

Zwycięzca Braun

Tworzą te zdarzenia spójny, ciemny i logiczny obraz, pokazując, jak przyobleka się w ciało niebezpieczeństwo triumfu retoryki nad warstwą merytoryczną. Proporcje rozchwiały się na dobre: rozmowę o desygnatach słów wypiera zażarta dyskusja o samych słowach. Związki słów z rzeczywistością rozluźniają się i tracą na znaczeniu. Dyskutujemy o Zarembie i gestapo, o Ziemkiewiczu i Urbanie. Liczy się pomysł, możliwie mocny i kontrowersyjny.

Dlaczego ucieczka w retorykę jest niebezpieczna? Odpowiedź wydaje się prosta: karmione wyłącznie emocjami społeczeństwo może wejść w ślepą uliczkę, uzależniając się od kolejnych retorycznych podniet. Uwagę przyciąga nie ten, kto mówi merytorycznie, tylko ten, kto mówi ciekawie. Mówić ciekawie zaś oznacza w praktyce mowę jednoznaczną i możliwie bolesną dla przeciwników politycznych. To z kolei oznacza, że ważniejsze od rzeczywistych problemów kraju stają się stylistyczne fajerwerki. Dobrze wytresowane przez polityków i dziennikarzy społeczeństwo zmienia się w psa Pawłowa, który reaguje jedynie na grepsy, a po każdym prezencie staje na tylnych łapach i prosi o więcej. Z tej perspektywy skok poparcia dla PO po ogłoszeniu walki z kibolami nabiera nieco innego znaczenia niż uznanie dla skuteczności i odwagi rządu: opinia publiczna jest czuła jak sejsmograf i odpowiada na mocne sygnały, jakby duża jej część nie miała sprecyzowanych poglądów na świat, tylko oczekiwała kolejnych bodźców.

Jest w szaleństwie, jakie obserwujemy w ostatnich tygodniach, jeden wyjątek: batalia ministra Sikorskiego o usuwanie z forów internetowych żydożerczych wpisów. Internet w wydaniu polskim kipi od nienawiści, również rasowej, a moderatorzy zazwyczaj umywają ręce, tłumacząc, że taka jest cena wolności. Równie dobrze mogliby twierdzić, że nieodłączną cechą każdego domu jednorodzinnego jest zalegające w piwnicy szambo. O ile więc walka Sikorskiego wydaje się uzasadniona, to dla akcji ABW i mandatów wymierzanych za nic nie da się merytorycznego uzasadnienia zbudować. Nikt rozsądny nie będzie rozpylał w mieszkaniu trujących chemikaliów tylko dlatego, że brzęczą w nim komary.

Podobno taka jest cena wolności: rozszerzenie granic tego, co dopuszczalne, do maksimum. W granicach zmieszczą się więc m.in. porównanie premiera do prezerwatywy (dodatek satyryczny "Gazety Polskiej"), nazwanie zmarłego arcybiskupa łajdakiem, idiotyczne analogie między dawnymi a młodszymi laty. Jest wolność, co oznacza, że można bezkarnie pisać bzdury i obrażać, nawet jeśli w ten sposób zaciera się granica między wolnością słowa a głupotą. Co więcej: w oplecionej siecią medialną Polsce każde głupstwo urasta natychmiast do rangi wydarzenia centralnego. Wina mediów w podgrzewaniu nastrojów społecznych i rozmywaniu granicy między wolnością słowa a pisaniem bzdur jest co najmniej równie duża jak polityków. Grzegorz Braun jest w pewnym sensie wielkim zwycięzcą awantury o Józefa Życińskiego: wystarczyło użyć słowa "łajdak", by znaleźć się w centrum zainteresowania.

Wisła i Dunaj

Najście ABW na dom Roberta Frycza może być wyskokiem prokuratora, który postanowił zabłysnąć. Jeśli jednak potraktować ten gest jako symbol, oznacza to, że gdzieś na górze dojrzewa chęć skuteczniejszego niż dotychczas zarządzania retoryką i społecznymi emocjami.

Jeśli dopuszczalne staje się ukaranie mandatem człowieka używającego słowa "matoł", oznacza to, że obecna władza przejmuje dyskurs, którego dotychczas z lepszym lub gorszym efektem starała się unikać - emocje biorą górę nad chłodnym rozumem, a pierwszoplanowym zadaniem, ważniejszym niż pociągi, emerytury, dług publiczny i potężniejący stos kłopotów, staje się kontrola nad słowem i skierowanie go we właściwe koryto. Może w decydentach też budzi się strach przed potęgą wściekłych słów spuszczonych ze smyczy?

Tyle tylko że państwo stoi w tej grze na przegranych pozycjach. Trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek był w stanie i chciał nałożyć skuteczny knebel na demokratyczne media, które swym kształtem przypominają raczej rozgałęzioną na niezliczone odnogi deltę Dunaju niż oczywiste koryto Wisły. Niemożliwa do pomyślenia jest też sytuacja, w której główne strony medialno-politycznych sporów wezwą do opanowania, wyciszenia emocji i baczniejszego przyglądania się, czy w chlebie powszednim nie pojawił się sporysz. Sprawy za daleko zaszły, słyszalni są tylko ci, którzy krzyczą najgłośniej.

Co robić? Prezydent Komorowski zapowiedział, że, wierny swojej opozycyjnej karcie, będzie bronił prawa Frycza do wolności wypowiedzi. Kto wie, może nawet wspólnie usiądą przed komputerem, by porzucać fekaliami, udając, że wszystko jest w porządku?

Innego wyjścia nie widać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2011