Odtrutka na rozmycie sezonów: mniszek można zjeść właśnie teraz

Wszyscy narzekamy na rozmycie sezonów, ale jedni wolniej, drudzy szybciej dajemy się pochłonąć bajce o życiu ponad czasem, zaczynamy lubić te lutowe truskawki albo szparagi we wrześniu. Nawet młode wino już kupimy na wiosnę.

02.04.2024

Czyta się kilka minut

Fot. Paweł Bravo
Fot. Paweł Bravo

Dziesięć złotych za garść młodych listków mniszka. Mój wewnętrzny sankiulot jęknął złowieszczo jak naprężona lina gilotyny, gdym płacił za zielsko porastające radośnie każdy nasz trawnik. „To już jaśnie panu się nie chce schylać, plecki bolą, a czy pamiętasz z książek, kto to był Mao i jak reedukował takich jak ty przez pracę?”. Musiałem mu przyznać trochę racji, chociaż w kontekście raczej kosztownych pyszności, którymi kusił przedświąteczny targ w warszawskiej Fortecy, wcale nie był to finansowy eksces. Skoro jednak dopiero co przeczytałem, że Donald Trump sprzedaje po 60 dolarów obrandowaną swoją twarzą Biblię (z dodatkiem konstytucji oraz paru innych tekstów z elementarza wiedzy obywatelskiej), miałem chwilowo wyczerpany dzienny limit zgorszenia.

Ale z drugiej strony, tłumaczyłem sobie, że jest w tym jakiś moralny sens. Oto przy całej pasji do młodego mniszka, nie będę go przecież zrywał przy krawężnikach ulic ani nawet w głębi parku, gdzie nie ma samochodów, ale za to kochane pieski krążą pod czujnym okiem pańci trzymającej w pogotowiu gustowny futerał na foliowe woreczki. A jeśli nie wszystko do woreczka trafi? Płaciłem więc z radością za to, że znany bywalcom tamtego targu dostawca warzyw z otuliny Puszczy Kampinoskiej („otulina” – od razu chce się tam zamieszkać) pozrywał te listki w miejscu wystarczająco czystym, do którego samodzielne dotarcie zajęłoby mi pół dnia. W takiej optyce dziesięć złotych stanowiło słuszne wynagrodzenie za trud, wypłacone w całości bezpośrednio człowiekowi, który go poniósł, a nie wrzucone w paszczę systemu, gdzie z trzech złotych zapłaconych za litr taniego mleka w dyskoncie człowiek tyrający w oborze zobaczy może dwa i pół grosza.

W tym pęczku strzępiastych listków, w językach romańskich zwanych dostojnie „lwim zębem” – przy czym francuski ma jeszcze zgoła niechlubną nazwę pissenlit, sugerującą, jakoby po spożyciu człek moczył łóżko – tkwiła jeszcze inna wartość dodana. A mianowicie momentalność tego przeżycia. Mniszek, tak jak pokrzywa, nie jest zazwyczaj uprawiany, w przeciwieństwie do rukoli, rukwi, mizuny, musztardowca i co tam jeszcze Pan Ziółko potrafi zasiać – zatem da się go zjeść tylko teraz, przez parę tygodni. Wszyscy narzekamy na rozmycie sezonów, ale jedni wolniej, drudzy szybciej dajemy się pochłonąć bajce o życiu ponad czasem, zaczynamy lubić te lutowe truskawki albo szparagi we wrześniu. Nawet młode wino już kupimy na wiosnę (z południowej półkuli, gdzie w lutym zaczyna się jesienny zbiór) – oj, okrutny Dionizos kiedyś się za to zemści. Zanim to się stanie, aby uciszyć resztki wyrzutów sumienia, dobrze jest czasem wrócić do czegoś, co nie odwiązało się jeszcze od swego czasu. Dziesięć więc złotych zdaje się godziwą ceną odpustu za grzechy hipernowoczesnej diety.

Przy czym same listki niczym szczególnym się nie zalecają, ot przyjemnie – lub nieprzyjemnie, w zależności od tolerancji – gorzkawe, ale na pewno znacznie więcej w tym charakteru niż w bardziej cenionej w naszym kraju młodej pokrzywie, mdłej, w najlepszym razie z lekka kwaskowatej. Zjadam ją tylko z rozsądku dla niezliczonych korzyści zdrowotnych. Czytelnicy i czytelniczki z Wysp Brytyjskich mogą za to uczcić wiosnę łykiem D’n’B – od dandellion and burdock, które to słowa oznaczają mniszek i łopuch, z tych bowiem korzeni uzyskuje się aromat tradycyjnego napoju gazowanego, dostępnego wciąż w normalnym rynkowym obiegu. Kupujcie i pijcie, warto podtrzymać obecność napojów, których nie udało się rozpropagować od Lizbony po Tallin. Do tych skarbów narodowego orzeźwienia należy też Kofola, dawna soc-namiastka coli, słusznie odratowana przez Czechów. A przede wszystkim włoskie chinotto, niezapomniane od pierwszego łyku połączenie coli ze smakiem gorzkich pomarańczy. Jedna z jego wersji (nie najlepsza, ale znośna) jest w portfolio wielkiego koncernu, można ją więc złapać i u nas w niektórych włoskich sklepikach albo knajpach. Ale nieco dziwny smak, mam nadzieję, sprawi, że pozostanie jednak geograficznie dookreśloną osobliwością, wrośniętą w miejsce pochodzenia jak mniszek ze swoim korzeniem palowym wbitym niczym gwóźdź w glebę otuliny.

Do kwestii listków mniszka wracamy nie pierwszy raz na przednówku, ale nigdy dość namawiania, byście sięgali po niego, jeśli tylko macie kawałek ogrodu lub idziecie w niedzielę na łąkę (krowie placki są na pewno milsze od psich kup, ale przypominam o myciu). Młode listki zerwane przed pełnym kwitnieniem warto – wbrew częstym poradom w polskim internecie – zjeść nie surowe, lecz po obróbce termicznej. Na oliwie, na której uprzednio rozgrzaliśmy ząbek czosnku, krótko, parę minut, podlewając wodą, zupełnie jakby to był szpinak. Można go zresztą ze szpinakiem mieszać pół na pół, jeśli chcemy złagodzić gorycz. Ostatnio mieszałem też z młodą kapustą pak-choi. I mamy dzięki temu gotowe cudne zielone łóżeczko do jajka sadzonego. Albo możemy rzucić tak uduszone i rozdrobnione liście do wiosennego risotta (w końcowej fazie gotowania ryżu) – dla kremowości dodałem na koniec nieco solonego tłustego twarogu, ale kanoniczny zestaw masło plus parmezan też da radę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Dandelion w otulinie