Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Maszerując na piechotę przez niemal 30 kilometrów, chcieli upamiętnić wygnanie Niemców z tego miasta w 1945 r., a także przywrócić Brnu jego wielokulturową tożsamość.
70 lat temu, 30 i 31 maja 1945 r., odtworzone po zakończeniu niemieckiej okupacji władze czechosłowackie nakazały ponad 20 tysiącom niemieckich mieszkańców Brna natychmiast opuścić miasto. Kryterium była znajomość języka niemieckiego. Szli razem starcy, kobiety i dzieci; mężczyzn w sile wieku podobno było niewielu. W drodze do Austrii wielu z nich zginęło. Ilu? Szacunki są różne: od 1700 do 10 tys. Jednak nie tylko liczba zmarłych powinna być miarą oceny takich wydarzeń. Ten marsz nie był jedyny w zniszczonej II wojną światowej Europie. Najpierw były potworne marsze śmierci z obozów koncentracyjnych, potem także marsze wypędzanych Niemców. To trudne rachunki krzywd, choć po 70 latach łatwiej spróbować spojrzeć na to z innej perspektywy: jako na śmierć ludzi, niepotrzebną, nieuzasadnioną, straszną.
Po upadku komunizmu w Czechach sprawa wygnania Niemców sudeckich (jak zbiorowo określano tę społeczność), usankcjonowana wtedy przez tzw. dekrety Beneša, prezydenta powojennej Czechosłowacji, zawsze była kwestią drażliwą i w znacznej mierze polityczną. Nie ułatwiali sprawy sami Niemcy sudeccy, do niedawna podnoszący sprawę zwrotu utraconego wtedy mienia.
Tegoroczny marsz w Brnie, zresztą już dziewiąty, nie był wydarzeniem o wadze ogólnokrajowej. To lokalna inicjatywa, dziś wspierana przez nowe władze miasta (w tym roku także rada miejska przyjęła specjalną deklarację, wyrażając żal z powodu „marszu śmierci”). Ale właśnie z perspektywy ostatnich lat widać, jak wiele się zmieniło – i jak temat, którego długo w Czechach nie było, zaczyna trafiać do gazet, powstają książki, filmy; jak ważni zaczynają być nie naród i historia, lecz ludzie – kiedyś sąsiedzi. Przed ośmiu laty w pierwszym marszu – nazywanym teraz „pielgrzymką pojednania” – szły jedynie trzy osoby. Dziś trzysta: świadkowie dramatycznych wydarzeń sprzed lat, ci, którzy marsz w 1945 r. przetrwali, i ludzie młodzi, a także politycy. Tylko trzystu i aż trzystu. Coś się zmienia. ©℗