Polacy i Czesi: nad głową pani Teresy toczy się awantura o kopalnię, a ona kroi ziemniaki na sałatkę

Rywalizacja o to, kto najlepiej we wsi gotuje, odpustowy konkurs na najlepszy sernik czy zupę świetnie zakreśla granice bezpiecznej swojskości – kto jest nasz w bardzo intuicyjnym sensie.

16.04.2024

Czyta się kilka minut

SPb photo maker / Shutterstock
SPb photo maker / Shutterstock

Sto pięć milionów euro kosztował polskich podatników sąsiedzki spór o szkody w środowisku wyrządzane przez kopalnię w Turowie. Mamy prawo już go nie pamiętać. Tym bardziej że sprawa była dość skomplikowana, racje ekologiczne kłóciły się w tym gęsto zaludnionym i uprzemysłowionym rejonie ze społecznymi, z potrzebą posiadania pracy (w kopalni i jej otoczeniu, no bo gdzieżby indziej) i prądu w gniazdku, który nie zeżre połowy pensji.

W czasach, jak to określają nasi władcy, przedwojennych nikt się nie będzie przejmował opadaniem wód gruntowych w dalekim powiecie. Z wyjątkiem jego mieszkańców. Czasem migną momentalnie przed oczami, gdy prąd zdarzeń wyciągnie ich, jak okazy ryb głębinowych, na powierzchnię naszej płytkiej uwagi. W dziale opinii i publicystyki największej światowej gazety ni stąd, ni zowąd pojawił się tydzień temu dokumentalny filmik o nich, który nawet dostał dwa lata temu nagrodę na warszawskim festiwalu, po czym zniknął w archiwach.

Czemu akurat teraz? Trudno orzec, w każdym razie, gdy wpiszecie w wyszukiwarkę ciąg słów „New York Times Bogatynia”, znajdziecie do niego link. Film jest krótki, dostępny bez opłat, ale gdyby wam było szkoda dwunastu minut, szybko opowiem. Oto pani Teresa z Bogatyni szykuje się do konkursu na najlepszą sałatkę ziemniaczaną w sąsiedniej czeskiej wsi Heřmanice. Krojeniu warzyw towarzyszą jej słowa z offu, sensownie opisujące racje ludzi po polskiej stronie, dla których proces o kopalnię był niepojętą awanturą wielkich tego świata nad ich głowami. W tym samym duchu – „wiem tyle, co mówili w telewizji, nie znam się, może i jest źle, ale nie wiem, co z tym zrobić” – mówią ludzie z obu stron granicy nagrywani już podczas finałowej zabawy.

Przaśna salka domu kultury ustrojona jak remiza na tanie wesele, bufet z piwem i czipsami, ludzie krążący z papierowymi talerzykami, przyśpiewki i przymówki – w zamierzeniu miało to chyba przypominać „Pali się, moja panno”, a wyszło raczej „Z kamerą wśród Słowian”, bo trzeba mieć oko Ondřícka, żeby zgromadzenie takich niekoniecznie kształtnych ludzi uchwycić z empatią i na ciepło. Mam złośliwe wrażenie, że operator może przykadrował, żeby było brzydziej, bo ze zdjęć na stronach gminy widzę, że imprezę nawiedzają licznie młodzi, ubrani po miastowemu i o twarzach mniej przaśnych. Z tychże stron dowiedziałem się, że impreza nie jest w zamierzeniu transgraniczna, tylko zwyczajnie tutejsza, ale otwarta dla każdego.

I to jest w całej tej historii najważniejsza informacja. Istnienie stołowej wspólnoty, która się odnajduje bez formalnych ceregieli i bez szukania definicji. Wspólnoty „w sobie”, a nie „dla siebie”, rzekłby heglista. Przyjmującej różnorodność (w granicach rozsądku) jako coś oczywistego, niezaburzającego równowagi świata. Wiele sałatek – z tą od pani Teresy na czele, która wygrała konkurs – nie nazwałbym ziemniaczanymi, tylko warzywnymi, bo wyglądały jak te, co się w Polsce kroi na święta. Ziemniak w takowej, owszem, występuje, ale tylko daleko w chórze, a nie jako pierwszy solista. W większości czeskich (i śląskich zresztą też) przepisów stanowi główny ilościowo składnik, choć dopuszczają marchew, cebulę, ogórki, a także boczek. 

W filmie mamy zresztą dialog z czeskim jegomościem, który zauważa, że Polacy nie wiedzą, jak robić bramborový salát, na co nasza bohaterka rezolutnie odpowiada, że to jest właśnie okazja, żeby Czech poszerzył smaki i spróbował czego innego. Ta otwarta formuła – zrób po swojemu i przynieś – sprawia, że końcowa ocena jest czysto subiektywna, porównuje się rzeczy nieporównywalne, niczym jabłka z gruszkami, musi decydować sumaryczne odczucie, stopień zadowolenia nieskrępowanego kryteriami głosu ludu.

Rywalizacja o to, kto najlepiej we wsi gotuje, odpustowy konkurs na najlepszy sernik czy zupę świetnie zakreśla granice bezpiecznej swojskości – kto jest nasz w bardzo intuicyjnym sensie. „My sme mali, pani”, mówi jedna z kobiet przy stole, tłumacząc, że nie rozumie konfliktu o kopalnię, choć nie zaprzecza, że trwa (i że wody w studniach ubyło). Machnięcie ręką, bezradne wzruszenie zamiast kiczu odgórnego dialogu. I tak sobie to współżycie może trwać przez jeden, dwa, trzy wieczory w roku, człowiek przecież nie mieszka tylko na parterze codzienności, ile można jeść w kółko sałatki. Ale czasami naprawdę się nie chce wchodzić na wyższe piętra z narodowymi pasztetami.

Dobra, bratku, powiecie, takiś zdystansowany, wszystko dla ciebie smaczne, a sam jak robisz? Po niemiecku, z bulionem. Gotujemy w mundurach 1,5 kg ziemniaków, studzimy, kroimy w plastry ok. 1 cm grubości. Dużą cebulę pokrojoną w cienkie piórka wrzucamy na kilka minut do 200 ml wrzącego, mocnego bulionu warzywnego. Po zdjęciu z kuchenki, ale jeszcze na gorąco, dodajemy do garnuszka 2-3 łyżki białego octu winnego i 2 łyżki musztardy, mieszamy. Po całkowitym wystudzeniu zalewamy tą miksturą ziemniaki (jeśli wydaje nam się, że za dużo płynu, odcedzamy jego część), dodajemy kilka drobno pokrojonych ogórków konserwowych i ze dwie łyżki majonezu (niektórzy jeszcze go zakwaszają zalewą z ogórków). Mieszamy i odstawiamy do przegryzienia na dwie godziny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Wspólnota stołu