Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niedawno na jednym z forów matka ciężko niepełnosprawnego dziecka napisała, że nie świętuje pierwszych urodzin córki. Z czego ma się cieszyć? Że ma dziecko leżące, bez kontaktu? Wymagające ciągłej rehabilitacji i wizyt u specjalistów, na które jej nie stać? „Gdybym mogła wybierać, wolałabym, (...) żeby umarła. Bo to nie jest kraj dla ciężko chorych ludzi” – pisała. Opisywała też swoje perypetie z ustawą „Za życiem”, z rehabilitacją córki i opieką nad nią. Pomoc państwa jest znikoma, jeśli nie żadna.
„Za życiem” okrzyknięto „trumienkowym”: kobiety decydujące się na urodzenie dziecka z wadami letalnymi (które umrze po porodzie) bądź z niepełnosprawnością otrzymują jednorazowy zasiłek w wysokości 4 tys. zł. Inne zapisy (np. o rehabilitacji czy ułatwionym dostępie do specjalistów) są martwe. Niektóre ośrodki zajmujące się rehabilitacją dzieci w ramach ustawy poinformowały, że z powodu braku funduszy zajęcia nie będą się odbywać.
Znam wiele matek niepełnosprawnych dzieci. Żadna nie urodziła pod wpływem ustawy. Decydowały względy moralne (prawo do naturalnej śmierci) albo choroba dziecka wychodziła na jaw dopiero po porodzie. Kobiety, które dowiadują się, że płód obciążony jest wadą genetyczną, w większości decydują się na zabieg, ale najczęściej za granicą. W Polsce, w dużym mieście, w państwowym szpitalu słyszą od lekarza-genetyka: „Jeśli chce pani usunąć, radzę wyjechać, dla własnego komfortu”. Więc żadne statystyki nie są tu wiarygodne – zabiegów jest o wiele więcej.
Każda kobieta nosząca w swoim ciele chore dziecko stoi przed tragicznym wyborem. Ustawa „Za życiem” ani żadna inna ustawa tego nie rozwiąże. Potrzebne jest systemowe wsparcie państwa. Ale tego nie wolno łączyć z problemem aborcji. ©