Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bardzo się cieszę, że wątek zapoczątkowany tryptykiem tekstów – od Jerzego Sosnowskiego, przez Szymona Hołownię, aż po księdza Jacka Prusaka – jest kontynuowany. Tak przynajmniej odebrałem kolejny tekst tego ostatniego autora pt. „Odruchy plemienne”.
Mam jednak z tym tekstem niejaki problem, więc chciałbym zapytać, co dalej zrobić z tą „prostą” radą księdza? Przecież różnimy się nawet na poziomie przeżywania Eucharystii.
To, co ksiądz o niej pisze, brzmi jak katalog życzeń. Cóż z tego, że podajemy sobie rytualnie rękę na mszy, jak po niej nie chcemy mieć ze sobą nic wspólnego? Cóż z tego, że pójdę na mszę bez kazania, skoro to nie tylko w nim przejawiają się „plemienne” różnice (kazanie tylko pozwala je wyartykułować)? To się bierze z tego, że kim innym jest dla nas Jezus, że inaczej Go widzimy.
Jezus, o którym czytam na kartach Ewangelii, nie ma nic wspólnego z Jezusem ze Świebodzina. Jezus uniżający samego siebie na krzyżu nie ma nic wspólnego z Jezusem Królem Polski. Jezus zatrzymujący miecz Piotra nie ma nic wspólnego z Jezusem ze sztandarów tych, którzy byliby w stanie siec krzyżem. Podziały sięgają, według mnie, najgłębiej, jak tylko mogą. Dziś, kiedy Eucharystia służy jako jeszcze jeden oręż w walce politycznej (patrz: partyjne świętowanie urodzin ojca dyrektora), nie ma świętych miejsc. Brak nam jedynego okrągłego stołu.
Osobiście nie wierzę w żadne uwspólnienie. Cieszę się jednak, że są wśród nas tacy, którzy wierzą. Dziękuję im za to bardzo!