Rosjanie pod Warszawą. Jak emigranci polityczni szukają schronienia

Próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Większość nie ma złudzeń, gdy idzie o przyszłość ich kraju.

01.04.2023

Czyta się kilka minut

Rosyjska diaspora, pod barwami antyrządowej opozycji, protestuje przeciwko agresji na Ukrainę. Kraków, luty 2022 r. / ARTUR WIDAK / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Rosyjska diaspora, pod barwami antyrządowej opozycji, protestuje przeciwko agresji na Ukrainę. Kraków, luty 2022 r. / ARTUR WIDAK / NURPHOTO / GETTY IMAGES

To wszystko się dopiero zaczyna – mówi mi 36-letnia Rosjanka z Moskwy. Nazwijmy ją Sasza; prosiła, aby zmienić jej imię. Do Polski przyjechała parę dni temu, kolejnymi autobusami przez wszystkie trzy kraje bałtyckie.

Pytam ją o skalę emigracji z Rosji, którą przyspieszyła napaść na Ukrainę i wrześniowa mobilizacja. To wtedy, obawiając się o życie męża, Sasza wywiozła go do Finlandii i uchroniła przed poborem. Ich plany wyjazdu, kreślone od lat, zaczęły się w szybkim tempie urzeczywistniać.

– Ludzie wyjeżdżają teraz, bo potem być może nie będzie już jak – mówi Sasza.

Rozmawiamy w jednej z podwarszawskich miejscowości, gdzie Rosjanie wynajmują dom – schronisko dla tych, którzy uciekają z kraju z powodów politycznych. Przedsięwzięcie zorganizowali Aleksiej i Oleg, obaj z Niżnego Nowogrodu. Kiedyś politycy liberalnej partii Jabłoko, obecnie emigranci polityczni. Rosję opuścili jeszcze w marcu zeszłego roku, do Polski trafili na podstawie wizy humanitarnej.

– Być może największy szczyt gwałtownej liczby wyjazdów mamy już za sobą – dodaje Aleksiej, przysłuchujący się wspomnieniom Saszy. – Ludzie będą tak czy siak emigrować dopóty, dopóki nie zamkną granic.

Arka na czas potopu

Sasza jest podopieczną projektu Aleksieja i Olega, którzy w październiku 2022 r. otworzyli pod Warszawą polski „Kowczeg”. Słowo to oznacza po rosyjsku arkę, stąd korespondujące z nazwą zadanie: zapewnienie tymczasowego schroniska dla politycznych emigrantów z Rosji. Kolejne oddziały istnieją w Turcji i Armenii.

Pomysłodawczynią sieci „Kowczeg” jest Anastazja Burakowa, rosyjska prawniczka i obrończyni praw człowieka – w przeszłości prezeska „Otwartej Rosji”, liberalnej organizacji, rozwiązanej przez władze w 2021 r.

„Kowczeg” w Polsce jest jedyną odnogą sieci w Unii Europejskiej. Służy też jako punkt przerzutowy dla dostaw do Ukrainy – w garażu regularnie przechowują generatory i pomoc humanitarną przed dalszym transportem.

Od października przez schronisko przewinęło się ok. 150 osób. Nie tylko Rosjan – byli też Białorusini, Tadżycy, a nawet dwóch Ukraińców, którzy zanim przedostali się do Polski, w lutym zeszłego roku trafili do rosyjskiego więzienia dla migrantów.

Aleksiej i Oleg zapewniają uciekinierom okresowe schronienie. Aby zostać przyjętym, każdy musi wypełnić szczegółową ankietę dotyczącą przeszłej działalności i doświadczenia represji. Zdarzyło się, że niektórym trzeba było odmówić – po przejrzeniu profilów społecznościowych okazywało się, że kandydat np. o Ukraińcach pisał tam językiem kremlowskiej propagandy.

– Nasza idea jest taka, aby pomóc tym, którzy sprzeciwiają się wojnie, którzy działali przeciwko niej – zaznaczają koordynatorzy.

Trafiający do schroniska pochodzą z różnych części Rosji. Niektórzy przyjechali do Polski po wcześniejszym pobycie w Kazachstanie czy Armenii.

Ich wjazd do Unii Europejskiej umożliwiają konkretne dokumenty. Niektórzy posiadają Kartę Polaka (bądź starają się o nią), część otrzymuje wizę humanitarną dzięki wsparciu zarejestrowanych w Unii organizacji. Wielu traktuje Polskę jako państwo tranzytowe w dalszej drodze na Zachód.

Jesteśmy dla nich zdrajcami

Obecnie w podwarszawskim „Kowczegu” przebywa kilkanaście osób. Poza wspólnym mianownikiem – a więc szeroko pojętym zaangażowaniem w działalność antyreżimową i idącymi za tym prześladowaniami – nie łączy ich wiele. Oprócz Saszy rozmawiam z 50-letnią Natalią z Jekaterynburga oraz 30-latkiem z Moskwy (prosił o zmianę imienia – nazwijmy go Roma). Pytam ich o powody wyjazdu z Rosji.

Prawie sześć lat temu Sasza wyszła na ulice Moskwy w proteście przeciwko planowi „renowacji” miasta. Był to kontrowersyjny program władz rosyjskiej stolicy mający na celu wyburzenie osiedli tzw. chruszczowek, bloków z lat 60. XX w., oraz wysiedlenie ich mieszkańców na peryferyjne blokowiska. Projekt miał przynieść zysk deweloperom i merowi Moskwy.

Sasza protestowała dwa razy. Wystarczyło, aby podczas zatrzymania policjanci uszkodzili jej żebra, a o wszystkim dowiedział się pracodawca, dyrektor państwowej instytucji o profilu kulturalnym. Saszy kazano napisać wypowiedzenie, strasząc „nieprzyjemnościami”. Od tamtego momentu wiedziała, że prędzej czy później przyjdzie jej wyjechać z Rosji.

– Wcześniej nie interesowałam się polityką. I to był błąd – mówi dziś. – Na protesty już nie chodziłam, bałam się. Ale byłam aktywna w mediach społecznościowych, co było komentowane przez znajomych. Mówili, że zapłacę za moje poglądy. Teraz oboje z mężem jesteśmy dla nich zdrajcami.

Jakbym poszła po chleb

Za aktywność w internecie zapłacić musiała także Natalia z Jekaterynburga, pracująca na kolei. Policja zaczęła się nią interesować pod koniec sierpnia 2022 r., wzywała na przesłuchania. Pytano szczególnie o jej korzenie i rodzinę w Ukrainie.

– Nigdy nie ukrywałam moich poglądów – opowiada Natalia, wspominając, jak w Jekaterynburgu broniła z innymi mieszkańcami niewielkiego skweru w centrum miasta. Na miejscu tego parku władze chciały postawić cerkiew, co wywołało społeczny sprzeciw.

– Od jakiegoś czasu czułam zapach wojny – wspomina. – Jak wychodziłam przed dom wypić kawę, to widziałam, że torami jadą składy z czołgami. 24 lutego napisałam na swoim profilu krótki post: „Putin – paskuda”.

Natalia jest etniczną Ukrainką, urodziła się w Czerniowcach. Jeszcze przed rozpadem Związku Sowieckiego została przeniesiona służbowo do Jekaterynburga jako pracownica kolei. Cała jej rodzina pozostała w Ukrainie, przez co często jeździła do krewnych w odwiedziny. Po aneksji Krymu spotykała się z jekaterynburskimi opozycjonistami – obrońcami praw człowieka, ekologami, działaczami oświatowymi. Kiedy ją wezwano na policję, śledczy dysponowali już materiałami na jej temat.

– Podczas przesłuchania pokazali mi posty mojego siostrzeńca z Ukrainy, który mieszkał u mnie przez 12 lat po tym, jak mu zmarła matka. W ostry sposób napisał, co myśli o Rosji – Natalia wspomina ostatnie przesłuchanie. – Powiedziałam, że nie muszę nawet tego czytać. Bo niby co miał napisać, jak dwa miesiące spędził w piwnicy, chroniąc się przed bombardowaniem? Chwała Putinowi?

Natalia opowiada, że w trakcie przesłuchania do policjantów przyszło dwóch mężczyzn, ubranych po cywilnemu, prawdopodobnie z FSB. Zrugali mundurowych i powiedzieli, że lepiej pokazać posty napisane przez Natalię, a nie jej siostrzeńca.

– Protokołu z przesłuchania nie dali mi sfotografować, kazali przyjść po niego w następnym tygodniu, w poniedziałek – opowiada Natalia. – Adwokat ostrzegł mnie, że w ten poniedziałek już stamtąd nie wyjdę. Tego samego wieczoru wzięłam więc torbę i wyszłam z domu, jakbym poszła po chleb. Sąsiadom powiedziałam, że jadę do sanatorium.

Drogi do Polski

Procedura otrzymania pozwolenia na wjazd do Polski dla Rosjan nie jest łatwa – z moich rozmówców jedynie Saszy udało się dotrzeć do Polski niejako bezpośrednio, bez konieczności przebywania w kraju tranzytowym przez długi czas. To dzięki Karcie Polaka, która znacząco ułatwia proces ubiegania się o wizę.

Natalia po opuszczeniu Rosji przebywała w Kazachstanie, starając się najpierw o prawo wjazdu do Ukrainy. Nie dostała go, jak uzasadniono, ze względu na stan wojenny. W zdobyciu humanitarnej wizy do Polski pomogła jej Helsińska Fundacja Praw Człowieka.

To podobny przypadek jak u Aleksieja i Olega. Za nich poręczyła jedna z polskich instytucji kulturalno-oświatowych.

Inaczej było z Romą, który przed laty współpracował z polskimi instytucjami w Moskwie. W wydostaniu się z Rosji pomogły mu kontakty z polską służbą konsularną, które umożliwiły mu otrzymanie wizy humanitarnej. We wrześniu 2022 r. przedostał się do Białorusi, uznając, że przebywanie w Rosji mu zagraża. Dzień po wyjeździe szukali go ponoć funkcjonariusze po cywilnemu.

Wcześniej pracował jako dziennikarz i wykładowca na państwowym uniwersytecie. Jego praca magisterska, dotycząca rosyjskiej polityki zagranicznej, nie została obroniona ze względu na to, że władze uczelni uznały ją za szkodliwą. Wyjazd do Polski, jak mówi, „wyratował go”.

Koordynatorzy „Kowczega” mówią, że polskie urzędy pomagają im w działalności, a kontakt z nimi przebiega bez przeszkód: – Współpracujemy z polskimi urzędnikami czy instytucjami kulturalnymi. Wspierają nas. Mówią, że demokratyzujący się sąsiad to same korzyści. Przede wszystkim dlatego, że wówczas nie będzie chciał na Polskę napadać.

Na pytania o finansowanie odpowiadają, że od polskich władz nic nie dostają. Środki na działalność schroniska pochodzą od prywatnych darczyńców i z grantów uzyskiwanych poza Polską.

Wystarczy zapłacić

Pytam, czy doświadczają niechęci ze strony Polaków albo czy w jakikolwiek sposób czują się tu zagrożeni (w rosyjskiej propagandzie stale można usłyszeć o „polskiej rusofobii”). Ich reakcją jest niezrozumienie samego pytania. Owszem, jechali tu z obawą, wyhodowaną przez lata utwierdzania w przekonaniu, że Polacy ich nienawidzą. Ten strach miał jedynie wielkie oczy.

– Polska wydaje nam wizy humanitarne. Sama rusofobia ma kolektywny charakter, Polacy są wrogo nastawieni do Rosji jako do państwa – mówi Aleksiej. – Na poziomie personalnym natomiast ludzie są nas ciekawi. Kiedy wiedzą, dlaczego tu jesteśmy, są pozytywnie nastawieni. Są świadomi różnicy między Putinem a rosyjską opozycją.

Opowiadają, że to wciąż dla nich miłe zaskoczenie. Jak mówią, polska rusofobia to głównie nienawiść do rosyjskiego imperializmu i biorąca się stąd ostrożność wobec osób z rosyjskim paszportem. Przy tym emigranci starają się być wyważeni, szczególnie w kontaktach z Ukraińcami – ich emocje są przecież zrozumiałe. Do tej pory jednak obyło się bez konfliktów.

– Nikt na dom nie napadł ani nie oblewał nas za kremlowskie pieniądze farbą – mówi Oleg. – Z takimi prowokacjami mieliśmy do czynienia w Rosji, przywykliśmy do tego.

Koordynatorzy zaznaczają, że schronisko ma tymczasowy charakter – nie tylko dla przyjmowanych emigrantów, ale również dla nich samych. Obaj wierzą, że Rosja ma przed sobą przyszłość, że Putin upadnie. W końcu kiedyś muszą mu się skończyć pieniądze, umożliwiające kontynuowanie agresji na Ukrainę.

– Kreml zgrywa po kolei wszystkie swoje karty – mówi Natalia. – Najpierw był patriotyzm, obrona ojczyzny. Potem „zeki”, więźniowie z kolonii karnych, którzy walczą na froncie. Okazało się, że to nie wystarczy. Więc trzeba płacić.

Natalii chodzi o wysoki żołd wypłacany tym, którzy jadą zabijać Ukraińców. To teraz ok. 200 tys. rubli miesięcznie (równowartość ponad 12 tys. zł). Dla wielu Rosjan, szczególnie na prowincji, jest to suma, jakiej nigdy tam nie zarobią.

– Putin zrobił to samo z bliskimi marynarzy z „Kurska” – Natalia wspomina zatonięcie rosyjskiego atomowego okrętu podwodnego w sierpniu 2000 r., w początkach rządów Putina. Wraz z okrętem zginęła ponad setka marynarzy. – Krewnym ofiar wypłacił pieniądze i dał mieszkania. On wie, że wystarczy zapłacić, a ludzie zamkną mordę.

Co dalej z Rosją?

– Ci, którzy mają finansowy materac, wyjeżdżają z Rosji – mówi Sasza. – Nazywam to w ten sposób, bo tu trzeba całego materaca, a nie poduszki. Nie miałam go, dlatego mój wyjazd trwał tak długo i zwróciłam się o pomoc do „Kowczega”.

Pytani o przyszłość Rosji, jedynie Aleksiej i Oleg prezentują wiarę, że ich kraj może się zmienić. Stąd zresztą ich działalność w Polsce: mająca jednoczyć Rosjan za granicą i tworzyć dla nich przestrzeń do swobodnej dyskusji o ich kraju. Wierzą, że przyniesie to owoce po upadku Putina. Reszta rozmówców widzi nadchodzące lata w ciemnych barwach. Podkreślają siłę propagandy, zwłaszcza w przypadku Rosjan z prowincji. Dopuszczają upadek reżimu, ale uważają, że to nie musi oznaczać pozytywnych zmian.

– Upadnie reżim i wrócą ci, którzy wyjechali – mówi Natalia. – A w kraju będą też ci, którzy pojechali na front i strzelali do Ukraińców. Oni będą oskarżać tych, co uciekli, o zdradę, o sprzedajność. „Ja za ciebie walczyłem, a ty gdzie byłeś?!”, tak będą krzyczeć.

Sasza uważa, że za późno było już w 2017 r., gdy poszła pierwszy raz na protest.

– Przez ostatnie lata wypatrywałam jakichkolwiek zmian. Tymczasem wszystko tylko się pogarszało, dokręcali śrubę jeszcze mocniej – wylicza. – Po Putinie przyjdzie ktoś może jeszcze gorszy. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak wyjechać, adaptować się tutaj. Gdybym nie wyjechała, być może to dla mnie byłoby już za późno.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Rosjanie pod Warszawą