Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Moda, czy raczej rozbuchana koniunktura na kino historyczne, znajduje dziś wyraz także w polskim dokumencie. Powstaje coraz więcej filmów okolicznościowych, robionych na zamówienie, wpisujących się w obecny klimat polityczny. Na szczęście ciągle jeszcze pojawiają się tytuły, których twórcy nie ograniczają się do edukowania czy propagowania. Czerpiąc z doświadczeń indywidualnych i rodzinnych, opowiadają o poczuciu tożsamości, dziedziczeniu strachu, o pustych miejscach w dyskursie o polskiej historii. Zamiast prostej „czytanki” proponują coś na kształt dokumentalnego eseju, wymagającego od widza wrażliwości i uważności.
Takimi filmami są „Mała zagłada” i „Obłoki płyną nad nami”, pokazywane w konkursie Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Być może to przypadek, ale oba są dziełami kobiet, Natalii Korynckiej-Gruz i Anny Konik. Obie piszą polską historię stosując perspektywę „kliniczną”. „Obłoki...” sięgają po metaforę demencji: cierpi na nią matka reżyserki, lecz także lokalna społeczność, która oddala się od traumatycznej przeszłości. Śląskie miasteczko Dobrodzień (przed wojną Guttentag) posiada jednak pamięć ukrytą i to do niej stara się dotrzeć Anna Konik. Oddaje głos przedstawicielom mniejszości niemieckiej, potomkom mieszkających tu niegdyś Żydów i repatriantom z okolic Lwowa (sama wywodzi się z takiej rodziny), by pokazać, jak przesiedlenia, wypędzenia i eksterminacje nawarstwiły się w historii tego miejsca. Dziś można ją odtworzyć jedynie ze strzępów, stąd rwana, fragmentaryczna narracja filmu. Ale przeszłość zapisała się trwalej w lokalnej architekturze czy pejzażu. Posiadłość należąca ongiś do niemieckiego Żyda Salo Hepnera (zginął w Terezinie), po wojnie zamieniona na PGR, a dziś popadająca w ruinę, samotny grób niemieckiego żołnierza, poprzekrzywiane macewy w pobliskim lasku, wreszcie – same drzewa i sunące nad nimi tytułowe obłoki, stają się w filmie niemymi świadkami dziejowej zawieruchy i kotłowaniny ludzkich losów.
Czytaj także: Kadrowanie rodziny - rozmowa z Krzysztofem Gieratem o Krakowskim Festiwalu Filmowym
W „Małej zagładzie”, powstałej na podstawie książki Anny Janko i z jej udziałem, kluczowym pojęciem jest trauma, przekazywana kolejnym pokoleniom nieświadomie, również poprzez geny. Tak jak Konik usiłowała odpominać historię wypartą czy zatartą, tak Koryncka-Gruz pokazuje jej ciągle aktywny gen. Trzy kobiety: Anna, Teresa i Zuzanna, czyli pisarka, jej matka i córka, radzą sobie z tą traumą na różne sposoby. Teresa Ferenc doświadczyła jej bezpośrednio, kiedy jako dziewięcioletnia dziewczynka przeżyła pacyfikację wsi Sochy na Zamojszczyźnie, w tym śmierć własnych rodziców. Przeżycia przekuwała potem na wiersze i obrazy, choć przed kamerą wzbrania się, by narysować swoją „małą zagładę”. Anna opisała ją za to wprost we wspomnianej już książce (fragmenty czyta za kadrem Magdalena Cielecka), a zarazem ciągnącą się za każdą z bohaterek „pępowinę strachu” – tę swoistą „chorobę sierocą”, z którą zmagać się musi już trzecie pokolenie. Jednak najmłodsza z kobiet, Zuzanna, przepracowuje ją po swojemu, obsesyjnie tropiąc ślady zła w historii i wybierając alternatywny model życia. Film Korynckiej-Gruz zamienia się nagle w gniewny antywojenny manifest. Niczym Elizabeth Costello z powieści Coetzeego, oskarża ludzkość o ucywilizowane okrucieństwo wobec zwierząt, które tylko krok dzieli od przemysłowego zabijania ludzi.
Na uwagę zasługuje oryginalna forma, jaką posługują się obie reżyserki. W dokumencie Konik znać rękę artystki z kręgu sztuk wizualnych i dotyczy to nie tylko statycznych kontemplacyjnych obrazów, owych pustych kadrów zasiedlonych jedynie przez duchy, ale także warstwy dźwiękowej. Prócz mieszaniny języków i akcentów, w filmie słyszymy rozmowę reżyserki z chorą matką, która wydobywa z siebie ledwie pojedyncze słowa czy monosylaby, a w pewnym momencie zaczyna śpiewać – we własnym wewnętrznym języku, na własną melodię. Powtarzająca się jak refren przechadzka matki i córki przez stary dworski park, dawne kroniki filmowe wyświetlane przez sędziwego kinooperatora, zmieniające się pory roku. Niczym w kalejdoskopie to, co trwałe (natura) i nietrwałe (pamięć), układa się tu w tajemniczy, fatalistyczny wzór.
Koryncka-Gruz, dla odmiany, opowiada historię Anny Janko z wykorzystaniem animacji. Czasem są to ożywione dziecięce rysunki, czasem ekspresyjne obrazy niczym w „Walcu z Baszirem” Ariego Folmana, to znów, jak podczas rekonstrukcji masakry w Sochach, przerażające w swej symbolice wydzieranki. Dzięki tym zabiegom podróż babci, matki i córki do kresu rodzinnej pamięci, podobnie jak podróż do zbiorowej niepamięci w filmie Konik, ma w sobie coś z sięgającej bardzo głęboko psychoterapii. Przed nami dokumenty egzorcyzmujące przeszłość, ale jednak wychylone w przyszłość. Bez dydaktyki czy licytacji na cierpienia opowiadają o naszym naznaczeniu przez historię. I o tym, że tylko przez bolesną czasem konfrontację z nią możemy zdjąć z siebie odziedziczone przekleństwo i zobaczyć coś więcej niż tylko własną traumę. ©
MAŁA ZAGŁADA – reż. Natalia Koryncka-Gruz. Prod. Polska 2018.
OBŁOKI PŁYNĄ NAD NAMI – reż. Anna Konik. Prod. Polska 2018.