Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
4 maja, na sześć dni przed wciąż obowiązującą datą wyborów, nie było wiadomo na 100 procent, czy i jak się odbędą – choć nawet ci politycy obozu władzy, którzy do niedawna zapewniali, że wszystko uda się zrobić w terminie, jakby przycichli. Mało tego: nikt nie wiedział, czy nie zostanie wyznaczony któryś z dwóch nieco późniejszych terminów, możliwych dzięki by-passom, jakie władza powstawiała w przepisach, budząc sprzeciw prawników i instytucji. A jeśli tak – to w jakiej formie? Stacjonarnej, korespondencyjnej, mieszanej? Wszystko to zresztą dało nam okazję do pouczających rozważań, jak podstawowe aspekty ustroju i etyki politycznej zależą od przyziemnych rozwiązań i wyzwań logistycznych.
Na tych łamach kilkakrotnie opisywaliśmy rafy na drodze do akceptowalnych standardów tajności i powszechności, przez które nie przebrnie nawet najbardziej woluntarystyczna władza. Swoim zwyczajem nałogowego gracza (niektórzy mówią: szulera) Jarosław Kaczyński do ostatniej chwili trzyma jednak otwarte wszystkie możliwe opcje, włącznie z taką, żeby Andrzej Duda złożył nagłą dymisję, co opóźniłoby termin wyborów – bez konieczności wprowadzania stanu nadzwyczajnego.
WYBORY PREZYDENCKIE 2020: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM
Wszystkie te piętrowe konstrukcje – niektóre tak abstrakcyjne, że raczej śmieszne niż straszne, a na pewno wątpliwe prawnie – są potrzebne prezesowi PiS, żeby zamącić obraz sytuacji swoim przeciwnikom i opinii publicznej. Jest ona w sumie bardzo prosta: oto monopartyjny układ władzy o wyraźnych ciągotach autorytarnych zaczął się rozszczelniać. Zaciął się bezwzględny w pogardzie dla parlamentaryzmu ciąg technologiczny maszynek do głosowania i podpisów na zawołanie.
Oczywistym przejawem tego procesu jest sprzeciw Jarosława Gowina, lidera Porozumienia, wobec majowej daty wyborów oraz sposobu przygotowania ich korespondencyjnej wersji – co wywołało niesłychaną w polskim ustroju tego stulecia sytuację, że nie wiadomo, czy rząd ma większość w tak ważnej sprawie.
Ale równie istotnym elementem niespodziewanej i wymuszonej nagłą sytuacją przebudowy polskiej polityki jest definitywne wykrwawianie się Platformy Obywatelskiej. Jedno z drugim się wiąże: jeśli PiS i PO są jak yin i yang polskiej polityki, to nie ma znaczenia, który z elementów, czarny czy biały, odkształca się jako pierwszy. Wykluwa się nowa równowaga, w trudno zrozumiałych swarach liderów opozycji i w trakcie gorączkowych kombinacji pretendentów do schedy po Kaczyńskim. I to wszystko akurat w chwili, kiedy potrzebny jest stabilny i niebojący się dialogu rząd, mający za partnera opozycję niezajętą wewnętrzną walką o tytuł króla podwórka. Choćby po to, by przeprowadzać nas przez kolejne fazy dezorganizacji życia społecznego i gospodarki wymuszone przez epidemię.
Polacy w równym stopniu nie wiedzą dziś, kiedy będą mogli pójść do fryzjera, jak i kiedy będą mogli wybrać prezydenta. W interesie władzy leży, by zajmowało ich tylko to pierwsze – skądinąd też istotne – pytanie. Partie opozycji mogłyby zaś sprawić, żebyśmy z tą drugą kwestią powiązali jasny plan działania. Np. uzgodnić jedną wspólną kandydaturę. Na razie każdy z nas ma same dylematy: czy firmować podejrzane głosowanie, o ile dojdzie do niego w maju, a jeśli tak, to jak przełamać układ, który dominację PiS dotąd konserwował. Dopóki nic się nie zmieni, czekają nas same złe wybory. ©℗
CZYTAJ TAKŻE
PREZES WIRUSOWI SIĘ NIE KŁANIA: W obozie władzy skończyło się wzajemne zaufanie. Problem w tym, że w opozycji też nikt nikomu nie ufa. Tekst Andrzeja Stankiewicza >>>