Zmęczenie niczym

Jagoda Latkowska, psychoterapeutka: Może ten rok, niby-bezczas, jest ważnym spotkaniem z kruchością naszego gatunku? Rozsypało się nam nieco poczucie mocy i bycia panem stworzenia.

22.02.2021

Czyta się kilka minut

Koncert Krzysztofa Kokoszki i Sebastiana Baczewskiego  „Dwa balkony, muzyka dla wszystkich”.  Sosnowiec,  3 kwietnia 2020 r. / ANDRZEJ GRYGIEL / PAP
Koncert Krzysztofa Kokoszki i Sebastiana Baczewskiego „Dwa balkony, muzyka dla wszystkich”. Sosnowiec, 3 kwietnia 2020 r. / ANDRZEJ GRYGIEL / PAP

MARCIN ŻYŁA: Jest Pani zmęczona?

JAGODA LATKOWSKA: Jestem. Pewnie jak większość z nas.

A co to za zmęczenie?

To tak, jakbyśmy od roku byli pod okupacją tego wirusa. Jest wyczerpanie, stan podwyższonej gotowości i nuda. Na utrzymujące się stale zagrożenie reagujemy fizjologicznie, stresem. Dla niektórych z nas stres i zagrożenie to wręcz stan wojny. Niektórzy walczą o przetrwanie. Są też rzeczy z pozoru banalne. Np. zmęczenie, które generują nasze oczy.

Oczy?

Ich stan silnie wpływa na ogólne wyczerpanie. Cena, jaką płacimy za wpatrywanie się w ekrany, jest wysoka. Kiedy spotykamy się twarzą w twarz, wzrok pracuje peryferyjnie, jest mniej skupiony.

Tymi zmęczonymi oczami patrzymy na całkiem inny świat.

Oglądanie ludzi w maseczkach, bez twarzy, jest dla naszych ośrodków poznawczych dziwne, alarmujące. Podobnie jak komunikaty o „konieczności zasłaniania nosa i ust w pojazdach komunikacji miejskiej” – jak z filmu katastroficznego. To wszystko generuje tzw. zmęczenie niczym. Jest wiele innych powodów do zmęczenia, np. zatarcie ­granic – w jednym mieszkaniu mamy dom, pracę i szkołę. W pracy wiele rzeczy, które robiliśmy z innymi, robimy sami.

To co pomaga przetrwać?

Aktywność, współdziałanie z innymi i umieszczenie poczucia kontroli wewnątrz. Pojawiały się przez ten rok. Uliczne hasło „Nigdy nie będziesz szła sama” jest też deklaracją, że nie zostawimy nikogo, komu jest trudno, kto czuje się zagrożony.

Niektórzy zajęli się porządkami. Zobaczyli, że mają za dużo rzeczy. Kiedyś by je wyrzucili, teraz pomyśleli: komu oddać, z kim się wymienić, jak dać im nowe życie. Widzę więcej szacunku dla środowiska i myślenia o potrzebach innych.


Czytaj także: W tym, co się teraz dzieje, ukryta jest ważna wiadomość. Taka, przed którą udawało się nam dotąd schować.


 

Z drugiej strony, podczas lockdownu dostrzegliśmy zasoby, które wcześniej były „przezroczyste”. Zorientowaliśmy się, że dużo mamy: ogródek, park w okolicy, bliskich. Okazało się, że istotne są relacje, ludzie i natura. I że dzięki temu, do czego mamy dostęp, możemy wpływać na swój stan psychiczny.

Zdrowie objawiło się całościowo?

Nasze myślenie o nim nazwałabym postawą troskliwej odpowiedzialności. Możemy więcej dać innym, jeśli sami jesteśmy w dobrej formie. Całościowa koncepcja zdrowia, łącząca elementy fizjologiczne z psychologicznymi, wywodzi się z medycyny chińskiej. Mówi o pięciu elementach zdrowia: śnie, ruchu, diecie, relacjach i poczuciu sensu. Myślę, że przez ten rok ćwiczyliśmy uważność i troskę w patrzeniu na siebie.

Niektórzy zaczęli bardziej myśleć ciałem, opowiadać przez nie o sobie.

Ciało jest sojusznikiem w przechodzeniu przez zmęczenie. Sygnalizuje potrzeby, ale też pozwala pomieścić trudne stany i emocje.

Pamięta Pani, kiedy to poczuła?

Pierwsza rzecz, którą zrobiłam, gdy rok temu wszystko wycięło mi z kalendarza i nie wiedziałam, co się dzieje – usiadłam na poduszce do medytacji. Pomyślałam: „Choćby nie wiem co, to będę tak siedzieć codziennie”.

Nie każdy musi siadać na poduszce, choć wielu moich pacjentów rozpoczyna ćwiczenie uważności lub wraca do tej praktyki. Gdybym miała bloczek z receptami, przepisywałabym spacery. Uważne bycie w tym, co dookoła nas, daje siłę oddalenia się od frustrujących myśli.

To jak w koncepcji buddyjskiej: pierwsza strzała, która nas trafia, to nieunikniony ból. Ale często w to bolące miejsce sami sobie wbijamy drugą. Zaczynamy w destrukcyjny sposób uciekać od tego bólu: w uzależnienia, kompulsywne myśli czy działania, albo karmić się poczuciem krzywdy, winy. Ten drugi ból bywa większy. Wyćwiczona uważność sprawia, że wbijamy sobie mniej tych kolejnych strzał. Mniej czepiamy się siebie. Co trzeba – naprawiamy, co trzeba – sprzątamy, ale nie hodujemy złości, wstydu i żalu. Ta wyrozumiałość jest teraz bardzo ważna.

Od początku pandemii naukowcy z King’s College w Londynie co tydzień pytają 700 tys. Brytyjczyków o ich poczucie szczęścia. Teraz jest ono nawet niższe niż przed rokiem, gdy lęk związany z nieznanym wirusem był wysoki.

Bo to naprawdę najgorszy moment. Wiosną wiele osób żyło w zaprzeczeniu, nie konfrontując się z nowym zagrożeniem. A niektórzy nawet poczuli się lepiej. Praca online okazała się wygodniejsza. Podczas lockdownu osoby samotne często nie czuły się odizolowane, gorsze. Dzieliły swój stan z wieloma innymi.

Jesienią przyszła druga fala pandemii, ale byliśmy już przygotowani, wyćwiczeni w zdalności. Wiele osób czuło, że daje radę, przystosowało się. Kalendarze nie były puste.


Andrzej Stankiewicz: Silne instytucje z ulotki wyborczej PiS okazały się tekturową makietą. Rządzący pokazali, że są zbyt mali na takie czasy. A my wszyscy zbyt często jesteśmy gotowi machnąć ręką na cudze cierpienie i śmierć.


 

Teraz ewentualne pozytywy spowszedniały. Męczy nas rozstawanie się z kolejnymi nadziejami. Było ich już trochę: że luźniejsze lato to ostatnie podrygi koronawirusa, że przejdziemy zimowe przesilenie i będzie lżej, że szczepionki to szybkie rozwiązanie problemu. Tymczasem wizja końca pandemii się oddala: są nowe warianty koronawirusa, opóźnienia w dostawie szczepionek. I kolejne frustracje.

To nie lepiej w ogóle nie oglądać się na nadzieję?

Tylko że ona jest warunkiem przetrwania. Bierze się z zaufania do świata i jeżeli to zaufanie zostaje zniszczone, to w zasadzie zniszczone zostaje życie.

A rok to dużo?

Podczas pandemii różnie przeżywamy czas. Dla nastolatka rok to epoka, zarówno w jego odczuciu, jak i pod kątem kształtującej się w tym wieku tożsamości. Musi siedzieć w domu z rodzicami, choć to okres, gdy chce tego najmniej. Młodzi mówią o sobie, że przez pandemię są „straconym pokoleniem”.

Ludzie starzy czują się często tak, jakby szybko uciekały ich ostatnie słoneczne dni. I nie wiadomo, czy uda się je potem odzyskać. Ja z kolei łapię się na tym, że czas znika. Może to przez czekanie na koniec, na jutro? Gdy chcę ustalić, ile lat temu coś się wydarzyło, wiem, że muszę dodać rok, bo na pewno o nim nie ­pomyślę.

Co ta dziura w czasie zrobi z nami za kilka lat?

To zależy od tego, jak patrzymy na to „po”. I czego się nauczyliśmy. Czy przerażamy się katastroficznymi wizjami, że koronawirus to pierwszy jeździec Apokalipsy? Czy trzymamy się konserwatywnych przekonań, że uratuje nas tylko powrót do tego, co było, zatrzymywanie zmian murami i zakazami? Czy może zdecydujemy się spojrzeć przyszłości w oczy – ze świadomością zagrożeń, nieuchronności zmian i nadzieją, że możemy sami się zmienić. Na lepsze. Co ważne: z nadzieją, która nas zmobilizuje do działania na rzecz tej zmiany. Może ten rok, niby-bezczas, jest ważnym spotkaniem z kruchością naszego gatunku? Rozsypało się nam nieco poczucie mocy i bycia panem stworzenia. Może zaczniemy inaczej myśleć o miejscu człowieka na Ziemi, o naszych powiązaniach i zależnościach?Młodzi, ci sami, którzy uznają się za „stracone pokolenie”, już to robią. Nie chcą biernie oczekiwać apokalipsy ani wierzyć, że odgrodzimy się od niej różańcem. Doświadczenie dotkliwości pandemii może być konstruktywne. Niedawno ukazała się książka islandz­kiego pisarza Andriego Snæra Magnasona „O czasie i wodzie”. Opowiada nam o tym problemie w formie gawędy. Nie straszy. Pokazuje, jak ważne jest dowiedzieć się, że zależymy od siebie nawzajem, a na nasze doświadczenie ma wpływ to, jak się wzajemnie o siebie troszczymy.

Zdaniem niektórych przez ten rok nie zdało egzaminu państwo. Czy to ma znaczenie dla naszego jednostkowego doświadczenia?

Myślę, iż wielu z nas odczuło, że państwo ma nas trochę gdzieś. Dobrze to ilustruje zamknięcie parków na początku epidemii – nikt nie pomyślał o tym, jak są dla Polaków ważne. Znajoma, która mieszka na Bermudach, opowiadała mi, że choć wprowadzono tam surowe restrykcje, m.in. godzinę policyjną i zakaz kontaktów, dano ludziom dwie godziny dziennie na rekreację na powietrzu. Czuli, że naprawdę chodzi o ich zdrowie. W Polsce państwo to, niestety, głównie polityka. Powiedziałabym wręcz, że odczuwam pogardę państwa dla naszych indywidualnych potrzeb.


Natalia de Barbaro, psycholożka: W terapii jest pojęcie reparentingu. Jako dorosły bierzesz siebie z powrotem w opiekę jak rodzic. To w tej chwili najważniejsze, co można dla siebie zrobić.


 

W chwili, w której tak ważne są wspólnoty, lokalność i poczucie bycia blisko, nasz system polityczny stara się to unieważnić – albo co najmniej nie dostrzegać. Zdumiewają mnie działania władz przeciwko samorządom lokalnym i zawodowym czy lokalnym mediom. To wszystko przeczy naszej potrzebie dobrego przejścia przez ten trudny czas.

Jeśli dobrze rozumiem, państwo okazało się nie dla ludzi?

Gdy zamykano szkoły, właściwie nikt nie wytłumaczył dzieciom, dlaczego tak się dzieje. Młodych nie potraktowano jak obywateli. To, że Polacy poniżej 18. roku życia nie mają wszystkich praw przysługujących starszym, nie oznacza przecież, że mają mniejsze potrzeby rozumienia, w jakim świecie żyją, że nie powinni być wysłuchani. Apogeum tej pogardy wobec potrzeb dzieci i nastolatków były ferie zimowe, kiedy utrzymano zakaz wychodzenia z domu bez opiekuna przed południem – można było dopiero po południu. Po fali społecznego oburzenia i interwencji Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę zmieniono te przepisy.

A co pandemia powiedziała Pani o ludziach wokół?

Z rzeczy niepokojących: odczuwam wokół silną nadzieję – należałoby może powiedzieć: pobożne życzenie – że jeśli wszystko na świecie powróci do „starego”, to znaczy, że będzie dobrze. To rodzaj tradycjonalizmu – częstej w Polsce postawy, która może prowadzić również do zaprzeczenia, wyparcia, niezauważania rzeczy, z którymi trzeba się mierzyć. Wciąż zbyt często próbujemy zatrzymać bieg rzeki.

Chodzi o przemiany społeczne i obyczajowe?

Oczywiście, ale nie tylko. Także o to, że jeśli nie zaczniemy inaczej myśleć o środowisku i nie zastanowimy się, jakie skutki może mieć np. przekopanie Mierzei Wiślanej, możemy już nie poradzić sobie z negatywnymi konsekwencjami.

Ale nie chodzi tylko o to, żebyśmy widzieli zagrożenia albo się bali – także o to, żebyśmy mogli zobaczyć i wykorzystać szansę na życie w świecie, w którym jest więcej współczucia i troski. ©℗

JAGODA LATKOWSKA jest psychoterapeutką i edukatorką. Zajmuje się terapią indywidualną i terapią par. Prowadzi warsztaty i szkolenia z zakresu umiejętności społecznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2021