Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wystrojona, lekkim krokiem wbiegła na górę, żeby bez marudzenia rzucić się w przepaść. Śmierć jednak nie przyniosła jej ulgi, wręcz przeciwnie, po upadku jedynie znieruchomiała przepełniona frustracją i „z ustami rozchylonymi w nagłym zdziwieniu że to już”. Skoro samobójstwo, niczym kiepski seks, jedynie rozczarowuje, to co może być dalej? Tomik Emanueli Czeladki jest pokrętną próbą odpowiedzi na to pytanie.
„Są w nas puste przestrzenie ciemności / do wypełnienia mrocznym krajobrazem” – mimo wyczuwalnej tu i ówdzie egzaltacji oraz retorycznego przepychu, tę akurat deklarację należy potraktować zupełnie serio. Oswajanie ziejącej pustki odbywa się oczywiście poprzez język, który w tomiku rozlewa się szeroko, choć ani na chwilę nie traci na wartkości. Nie chodzi jednak o zwyczajne zagadywanie tego, co nieobecne. Frazy zarzucane są możliwie szeroko, aby później destylować z nich okruchy realności, gdyż słów wydaje się być zawsze o wiele więcej niż elementów składających się na nasz świat. Tym, co osiądzie na sicie języka, można potem dociążać irytująco lekką egzystencję, miotaną przypadkowymi (albo złośliwymi) pływami. „Podajcie mi słońce niechaj wzejdzie z rana” – brzmi ostatni wers tomiku, co chyba oznacza nadzieję. ©
Emanuela Czeladka NAPŁYW, WBPiCAK w Poznaniu, Poznań 2017