Bałtyk: wędrówka przez krainę niesamowitości

Paul Scraton, reporter: Bałtyk ma w sobie coś niepokojącego. Właściwie nie występują tu przypływy ani odpływy, pachnie też inaczej, bo jest mało zasolony. To zupełnie morze niż Północne czy Irlandzkie, które znam z dzieciństwa.

09.04.2024

Czyta się kilka minut

Latarnia morska Warnemünd, okolice Rostocku, Niemcy. // Hechtenberg / BE&W
Latarnia morska Warnemünd, okolice Rostocku, Niemcy // Hechtenberg / BE&W

MICHAŁ SOWIŃSKI: Kim są duchy, o których piszesz w książce?

Paul Scraton: „Duchy Bałtyku” skończyłem 7 lat temu i wtedy pewnie odpowiedziałbym na to pytanie inaczej. Tytuł wymyśliłem podczas jednej z wypraw w okolice Lubeki, gdzie w 1945 roku samoloty RAF-u przypadkowo zbombardowały ocaleńców z obozu koncentracyjnego. W takich miejscach nigdy nie jest się samemu, przepełnia je obecność ludzi, którzy tam zginęli. Na początku więc chodziło mi o duchy historii, które spotykałem przemierzając północną część dawnego NRD. Potem jednak doszedłem do wniosku, że te duchy mieszkają przede wszystkim w każdym z nas, w naszej pamięci – tak więc nie tyle je spotykamy, co przynosimy ze sobą.

Twoje duchy są raczej przyjazne?

Postanowiłem przewędrować i opisać bardzo trudny kawałek świata, gdzie wydarzyło się wiele przerażających i dojmująco smutnych rzeczy. Duchy, które tam zamieszkują, wydają się neutralne, ale ich historie działają przygnębiająco – a przynajmniej wzbudzają w człowieku melancholię. Do tego podróżowałem głównie zimą…

…to wyzwanie, ale też trudno o lepszą porę nad Bałtykiem.

To prawda. Każdy brzeg ma dwa oblicza – letnie, gdy dużo tam turystów, śmiechu, zabawy, oraz czas poza sezonem, czyli przez większą część roku. Melancholia wyziera wtedy z każdego zakamarka. Niemieckie wybrzeże Bałtyku jest pod tym względem szczególne, bo II wojna światowa, a potem nowa, socrealistyczna rzeczywistość odcisnęła na nim niezatarte piętno.

Bałtyk to morze, po którym historia przetoczyła się ze szczególnym okrucieństwem.

Trudno nie myśleć o przeszłości, gdy się wędruje jego brzegiem. Choćby o tragicznym losie „Wilhelma Gustloffa", statku pasażerskiego, który Sowieci zatopili 30 stycznia 1945 roku na wysokości latarni w Stilo. Według różnych szacunków na pokładzie mogło znajdować się nawet 10 tysięcy ludzi, głównie cywilów uciekających z Gdańska. To największa katastrofa morska w dziejach świata. Liczba ofiar była kilkakrotnie wyższa niż w przypadku „Titanica", a niewielu o niej pamięta.
 

Na lądzie było jeszcze gorzej.

To prawda – na przestrzeni kilku lat miliony ludzi różnych narodowości zostały przepędzone w tę i z powrotem, wielu z nich umarło po drodze. Do tego krwawe walki na przełomie 1944 i 1945 roku. A dziś jeździmy tam na urlop cieszyć się piaskiem i bryzą. Nie potrafię uzgodnić tych dwóch porządków, mimo że sam w nich na zmianę funkcjonuję. Zimą zatapiam się w ponurej zadumie, a wiosną w te same miejsca przyjeżdżam z przyjaciółmi na biwak.

Na angielskim wybrzeżu masz podobnie?

W mniejszym natężeniu, ale tak. Moje ulubione miejsca z dzieciństwa również naznaczone są pomnikami upamiętniającymi rybaków i marynarzy, którzy zginęli na morzu.

W polskiej kulturze Bałtyk rzadko pojawia się w tym kontekście.

W niemieckiej również, choć zapewne z zupełnie innych powodów. Jestem Brytyjczykiem, który od lat mieszka w Niemczech, mam dwa paszporty. Gdy piszę o różnych miejscach, a wybrzeże jest tu szczególnym przypadkiem, zawsze mam z tyłu głowy, że moja perspektywa jest tylko jedną z bardzo wielu. Niby to banalne, ale bardzo często o tym zapominamy. Gdybyśmy razem pojechali do Gdańska i wzięli jeszcze ze sobą jakiegoś niemieckiego pisarza, a potem każdy z nas by opisał to, co zobaczył, wyszłyby z tego trzy zupełnie różne opowieści.

Szacuje się, że na dnie Bałtyku spoczywa ponad 100 tysięcy wraków. Największe zagęszczenie na świecie.

Dlatego tak bardzo interesują mnie wszystkie przybrzeżne pomniki i inne materialne formy pamięci. Morza skutecznie ukrywają swoje tajemnice, swoje tragedie – próbujemy o nich pamiętać, ale zazwyczaj z marnym skutkiem. Kilka lat temu osuszano przybrzeżne bagna na granicy polsko-niemieckiej i odkryto wiele ludzkich szczątków. W pierwszej chwili pomyślano, że to żołnierze z czasów II wojny światowej, jednak po dokładniejszej analizie okazało się, że to ofiary wojny trzydziestoletniej – sprzed czterech stuleci. Dziś nikt już o niej nie pamięta, a dla wielu regionów Europy, szczególnie w Niemczech, była porównywalnie katastrofalna w skutkach jak oba wielkie konflikty XX wieku.

Derek Walcott w przejmującym wierszu „The Sea Is History” opisywał morze jako wielką kryptę, w której na wieki pochowane zostały setki tysięcy ludzi.

Jednak na końcu wiersza z dna zaczyna rozbrzmiewać echo Historii – i to pisanej przez duże H. Ale to prawda, krajobraz na lądzie już prawie wszędzie na świecie nosi ślad ludzkiej ręki, a gdy patrzymy na morze, jego powierzchnia wydaje się trwać w bezczasie. Dlatego większość z nas tak lubi spacerować po plażach – morze pozwala zapomnieć o teraźniejszości z całym jej bolesnym skomplikowaniem. Gdyby jednak ktoś wyciągnął korek i spuścił całą wodę z Bałtyku, naszym oczom ukazałyby się ciągnące po horyzont wraki i ludzkie szczątki.

Jak Anglik czuje się nad tym dziwnym, mało słonym morzem?

Długo się przyzwyczajałem, bo jest zupełnie inne niż Morze Północne czy Irlandzkie, które znałem z dzieciństwa. Bałtyk już na zawsze będzie miał dla mnie w sobie coś niesamowitego i niepokojącego. Nieustannie towarzyszy mi dziwne wrażenie, gdy idę jego brzegiem. Z tyłu głowy mam poczucie, że nie tak powinno wyglądać morze…

Dlaczego?

Właściwie nie ma tu przypływów ani odpływów, pachnie też inaczej, bo jest mało zasolony. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza, ale ciągle pojawia się coś, co wytrąca mnie z poczucia swojskości. Ten ciągły, nie do końca uświadomiony niepokój na pewno wpłynął na moje pisanie, może nawet był jego źródłem, a przynajmniej jednym z wielu.

Jakie były inne?

Urodziłem się na wyspie, czyli skrawku lądu otoczonym morzem, a przez to granice mojej ojczyzny od 1000 lat pozostają zasadniczo niezmienne. Z tej perspektywy historia Europy Środkowej była dla mnie również czymś niesamowitym. Gdy byłem w Krakowie, w jednym z muzeów zobaczyłem interaktywną mapę Polski, która pokazywała, jak na przestrzeni wieków zmieniały się wasze granice. Ta dynamika – a przede wszystkim ludzkie traumy i tragedie z nią powiązane – zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie.

Wybrzeże jako granica zarówno polityczna, jak i geologiczna daje poczucie bezpieczeństwa?

Tak, dlatego prawicowi populiści brytyjscy tak dużą wagę przykładają właśnie do imigracji odbywającej się przez morze. Tak jakby te kilkadziesiąt małych stateczków miały w praktyce jakiekolwiek znaczenie. Chodziło jednak o zbiorową wyobraźnię. Wybrzeże to święta granica Brytanii, nikomu nie wolno jej przekraczać bez pozwolenia. Tak było w czasie wojen napoleońskich, podobnie w czasie obu konfliktów światowych XX wieku – i tak ma pozostać.

W książce piszesz o absurdalnej arbitralności granic w tej części Europy, na przykład polsko-niemieckiej koło Świnoujścia.

Zacząłem pracę nad „Duchami Bałtyku” zaraz po referendum brexitowym, które nie tylko w bezsensowny sposób odsunęło nas od reszty Europy, ale również nasiliło tendencje separatystyczne wewnątrz samego Zjednoczonego Królestwa. Mój świat, choć oczywiście w mniejszej skali, również przestał być stabilny. Oczywiście to nic w porównaniu z historią Polski czy Niemiec – na przykład Wrocławia, który niedawno odwiedziłem. Mieszanina kultur, języków i religii tego miejsca była dla mnie oszałamiająca.

Co jeszcze zwróciło Twoją uwagę tutaj?

Na przykład: budynki pocztowe z XIX wieku wyglądają podobnie w Niemczech, Polsce czy Słowacji, ale już powojenne bloki nie. Palimpsestowa struktura tej rzeczywistości zawsze mnie fascynowała – różnice w krajobrazie są na tyle subtelne, że pozwalają patrzeć i rozumieć tę przestań jako całość, ale jednocześnie są nieredukowalne, wytrącają z poczucia swojskości. Miasta, które kiedyś były niemalże bliźniacze, bo projektowane i budowane przez tych samych ludzi, zostały od siebie oddzielone przez historię – niczym dwóch braci – i rozwijały się zupełnie inaczej. Dlatego dziś stanowią swoje alternatywne wersje. Wrocław i Berlin to świetne przykłady.

Anglik wędrujący niemieckim wybrzeżem – idealna symetria z W.G. Sebaldem, Niemcem opisującym wschodnie wybrzeże Anglii.

To ciekawe, że pytasz akurat o Sebalda, bo jego „Pierścienie Saturna” mam akurat na półce obok komputera, zaraz obok „Idąc rakiem” Güntera Grassa. Musiałem je tu postawić, gdy pisałem „Duchy Bałtyku”. To bez wątpienia dwóch najważniejszych dla mnie pisarzy.

Dlaczego?

Podróżowanie i pisanie to wbrew pozorom trudna sprawa. Od kilku lat jestem redaktorem internetowego magazynu „Elsewhere. A Journal of Place” i w tym czasie w moje ręce trafiło wiele tekstów tego typu – najczęściej autorstwa mężczyzn w średnim wieku, podróżujących wzdłuż brzegów mórz i oceanów całego świata, zapisujących swoje myśli i odczucia, robiących do tego czarno-białe zdjęcia… Wydaje mi się, że to za mało, choć oczywiście nieco niezręcznie mi to mówić, jako że sam robię wszystkie powyższe rzeczy. Chyba właśnie dlatego tak cenię Sebalda, bo dla niego spacer to z jednej strony czynność medytacyjna, z drugiej wysiłek intelektualny. Mam wrażenie, że im dłużej idzie, tym bardziej oddala się od tego, co przewija się przed jego oczami.

U Ciebie tak nie jest?

U Sebalda niewiele można się dowiedzieć o wybrzeżu hrabstwa Norfolk, jest za to dużo o flamandzkim malarstwie albo połowie śledzi na Morzu Północnym. Sebald nie opowiada o danym miejscu, a raczej o tym, co dane miejsce opowiada jemu. Ja starałem się mocniej zakorzeniać swoją opowieść w przestrzeniach, które odwiedzałem. W „Pierścieniach Saturna” jest więcej Sebalda niż mnie w „Duchach Bałtyku”. Każdy pisarz-podróżnik, choć nie przepadam za tym określeniem, przyjmuje inną strategię.

Wyjaśnisz?

Gdy staje się przed pustym krajobrazem, w środku wyludnionego miasteczka na końcu świata albo wobec sinego i zimnego morza, narasta w człowieku euforia, a jednocześnie przerażenie – bo jak to wszystko opisać, żeby nie kopiować tych, których się podziwia, ale jednocześnie złożyć im hołd, bo przecież tyle się im zawdzięcza?

Jaki cel Tobie przyświecał?

Próbowałem odtworzyć atmosferę odwiedzanych miejsc – mieszaninę melancholii, niesamowitości, zachwytu. Na świecie pozostało już niewiele miejsc, które nie zostały opowiedziane na setki różnych sposobów. W środku Europy, nawet jeżeli jest to pusty kawałek wybrzeża we wschodnich Niemczech, każde drzewo, kamień czy wydma były tysiące razy dotknięte czyimś spojrzeniem. To wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć.

Przez całą Twoją książkę wieje wiatr i siąpi deszcz.

Bo tak przecież wygląda bałtyckie wybrzeże przez większą część roku. Ta pogoda tak mocno wgryzła się w moją wyobraźnię, że ciężko mi pomyśleć o tych miejscach inaczej. To mokra i wietrzna kraina.

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Pełna też ruin z poprzednich epok.

Byłe NRD to szczególne miejsce, gdzie równolegle funkcjonują różne plany czasowe – zwłaszcza w architekturze. Nadmorskie domy wypoczynkowe często powstawały jeszcze w czasach III Rzeszy, na przykład jako luksusowe rezydencje dla partyjnych dygnitarzy. Potem zamieniano je w robotnicze domy wczasowe. Niektórym udało się przejść płynnie w rzeczywistość kapitalistyczną, większość jednak popada w coraz większą ruinę. Niemieckie wybrzeże Bałtyku to kraina małych, skleconych byle jak domków letniskowych, którym powoli kończy się okres przydatności. A mimo to trwają, często na przekór czasowi i zmianom społecznym czy gospodarczym. Ich właściciele zwożą do nich stare meble, pościele i sprzęty kuchenne, które wiodą tam niejako życie po życiu. To pewnie kolejna kategoria duchów, które chciałem opisać w tej książce.

W tym wszystkim pojawia się także współczesna polityka, szczególnie ta w brunatnej odsłonie.

Nie da się, a przynajmniej ja nie potrafiłbym, napisać książki o podróżowaniu przez współczesne Niemcy bez uwzględnienia tego kontekstu. Neofaszystowskie napisy na murach były powiązane z wojną w Syrii i kryzysem migracyjnym przez nią wywołanym. Opowiadam o konkretnych miejscach, ale również o konkretnym czasie.

Dziś ta książka wyglądałaby inaczej?

Wydawcy z różnych krajów pytali mnie, czy chciałbym coś dodać w kolejnych edycjach, ale odmówiłem, bo uważam „Duchy Bałtyku” za zapis konkretnej rzeczywistości historycznej. Niemniej dziś pewnie zwróciłbym uwagę na inne rzeczy niż wtedy – zapewne wyszłaby mi jeszcze bardziej pesymistyczna panorama polityczna. Choćby z powodu wzrostu poparcia dla AfD, Alternatywy dla Niemiec, w nadbałtyckich landach.

Skąd to się bierze?

Niemiecka historia XX wieku pełna jest tragedii, o których przez dekady nikt nie chciał mówić. Pamięć o nich została wygnana z debaty publicznej, co oczywiście nie oznaczało, że zniknęła. Długo nikt się nią nie zajmował, aż w końcu sięgnęli i wpletli ją w swoją narrację prawicowi populiści. Znowu wrócę do Sebalda, tym razem do jego „Wojny powietrznej i literatury”, gdzie opisuje on, chyba jako jeden z pierwszych niemieckich pisarzy, ogrom cierpienia niemieckiej ludności cywilnej pod koniec II wojny światowej. I choć od wydania tej książki minęło już ćwierć wieku, temat ten wciąż pozostaje – poza skrajną prawicą – w strefie politycznego tabu. Podobnie jak opowieść o milionach wypędzonych po wojnie. Nie chodzi tu, jak sugerują niektórzy, o przepisywanie historii, ale o odpowiednie zaadresowanie jej pomijanych do tej pory epizodów.

Na przykład?

Zrównanie z ziemią Drezna przez aliantów należałoby określić jako zbrodnię wojenną – i mówię to jako Anglik, czujący odpowiedzialność za historię swojego kraju. Zwłaszcza że sir Arthur Harris, człowiek, który podjął decyzję o tym nalocie, ma swój pomnik w centrum Londynu. W tej dyskusji nie chodzi dziś o ważenie racji, ale o realną traumę milionów ludzi, która domaga się przynajmniej jakiejś formy pamięci.

Niektóre duchy trzeba egzorcyzmować?

A przynajmniej nauczyć się z nimi żyć tak, żeby nie zamieniały się w upiory.

Paul Scraton. 29 września 2023 r. // Fot. Jerzy Wypych / materiały prasowe Wydawnictwa Czarne

PAUL SCRATON jest reporterem i redaktorem naczelnym internetowego magazynu „Elsewhere. A Journal of Place”. Po polsku w Wydawnictwie Czarne ukazały się dwie jego książki: „Dookoła. Pieszo po obrzeżach Berlina” (2023) i „Duchy Bałtyku. Podróże wzdłuż niemieckiego wybrzeża” (2024), obie w tłumaczeniu Barbary Gadomskiej. Od lat mieszka w Berlinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Deszczowa kraina